
Interdyscyplinarne centrum medyczne SportsMedic we Wrocławiu już otwarte! >>
„Last Dance” bije rekordy popularności. Głównym bohaterem jest oczywiście sam Michael Jordan, ale i wielu innych emerytowanych graczy wykorzystało okazję, aby o sobie przypomnieć. Nie wszyscy jednak chcieli ponownie zagrać pod dyktando Jordana: reżyser przyznał, że do ostatniej chwili musiał namawiać Reggie Millera i Johna Stocktona. Luca Longleya nie udało się przekabacić, bo finansowa wymówka nie przekonuje. A szkoda.
W życiu trzeba mieć farta. W 1986 skauci NCAA nastawiali się, że w Perth będą obserwowali Andrew Vlahova, skrzydłowego, który był wielkim talentem (ostatecznie nie zagrał w NBA), a w kajecie grubą kreską podpisali nazwisko Longley. Tak Luc trafił do Szarych Wilków w Albuquerque. Droga do NBA była jeszcze daleka, ale środkowy zaliczył dobry występ na Igrzyskach Olimpijskich w Seulu ( wieku 19 lat). Aussie zajęli wtedy czwarte miejsce, co biorąc pod uwagę pierwszą trójkę (ZSRR, USA, Jugosławia) było wynikiem co najmniej dobrym.
Najpierw fart, potem pech. Minnesota Timberwolves w 1991 roku to nie było najlepsze miejsce w NBA, a tam trafił z siódmym numerem w drafcie.
„Przejście z koszykówki akademickiej do zawodowej okazało się dla mnie bardzo bolesne. Wcześniej bazowałem na swojej przewadze fizycznej, a tutaj ona nie miała znaczenia. Momentem przełomowym był list od mojego brata, który zachęcił mnie do ciężkiej pracy. Tamte wakacje spędziłem w sali z Kevinem McHale’m pracując bardzo ciężko” – wspomina Luc Longley. Zatrudnienie przez Leśne Wilki McHale’a okazał się dla niego zbawienne.
.
Mediator w Chicago
Kolejny fart: w 1994 roku, na chwilę przed deadlinem, Jerry Krause zdecydował się na wymianę: Stacey King powędrował do zimnej Minnesoty, a Longley spakował walizki i wylądował w Chicago. Dzisiaj transfer ten uznawany jest za kolejny majstersztyk korpulentnego menadżera. A dla Australijczyka oznaczało to wielką szansę, którą pragnął wykorzystać. Był tak szczęśliwy, że nawet na jego automatycznej sekretarce nagrał przywitanie „Byyyyyki”.
To co wystarczało w Minnesocie zupełnie nie spełniało standardów powracającego do zespołu Jordana. Mobbingowany Longley szanował go, ale w głębi duszy nienawidził.
– „Jeszcze raz nie złapiesz mojego podania, to rzucę ci piłką w twarz” – MJ nie przebierał w słowach. Longley pokornie uczył się Jordana, coraz lepiej znajdywał się w trójkątach Jacksona, aby stać się ważnym elementem układanki obu panów (w sezonie 1997/1998 notował statystyki na poziomie 11,4 pkt. i 5,9 zb.).
Czasami zwyciężała u niego fantazja australijskiego ułana. W 1996 roku wykorzystał wraz z Judem Buechlerem trzydniową przerwę z okazji Świętem Dziękczynienia na windsurfing na kalifornijskim wybrzeżu. „Rekin mnie zaatakował. Nieźle go zdzieliłem, ale o mało nie złamałem karku” – tłumaczył później w wywiadach kontuzję barku. Walka z rekinem kosztowała go dwumiesięczną absencję.
Luz Luca przydał się w buzującej testosteronem szatni Byków. „Moją rolą były mediacje między różnymi grupami, grupkami w szatni” – przyznaje dzisiaj. Trudno w to uwierzyć, ale był częstym towarzyszem Dennisa Rodmana w jego wojażach po chicagowskich klubach. Równie często grillował ze spokojnym Steve’m Kerrem.
Pojawia się i znika
Trzeci pierścień wygrany z Bulls był ostatnim w kolekcji Luca. Drużyna się rozpadła, a pierwszy center mistrza NBA został wytransferowany do Phoenix. Zaliczył dobry pierwszy sezon w Arizonie, ale zdrowie nie pozwalało na więcej. „Moim najważniejszym zadaniem nie jest bronienie Shaqa, ale troska o moje ciało” – powtarzał. Kontuzja kostki, leczona od lat, ostatecznie zmusiła go do zawieszenia butów na kołku (grał wtedy w Knicksach).
Luc zniknął. Dosłownie. „Nikt nie wiedział, gdzie mnie znaleźć” – mówił. Uciekł kamperem “gdzieś” w okolice Perth – w samotni chciał poradzić sobie z frustracją. Tak bardzo kochał koszykówkę, tak bardzo nie mógł sobie bez niej żyć.
Longley wrócił do hali za namową trenera Bretta Browna. „Mamy tutaj ‘surowego’ chłopaka, którego nie potrafimy ujarzmić” – w taki sposób Luc został mentorem dla Aron Baynesa w kadrze. Z jego pomocy korzystali również Ben Simmons, Thon Maker, czy też Joe Ingles. To silna ekipa, nic dziwnego, że w Australii głośno mówi się o medalowych ambicjach na Igrzyskach w Tokio w przyszłym roku.
Niczym Charlie Watts
Od premiery “The Last Dance” telefony urywają się do weteranów z lat 90. Luc zareagował na ten wrzask po swojemu: na początku nie komentował, a później, gdy nie dało się inaczej, zmienił numer telefonu. I zniknął. „Luc nie lubi blasku fleszy. On jest bardzo skromnym człowiekiem, dla którego zainteresowanie mediów nie ma wielkiego znaczenia” – komentuje Chris Anstey, jego przyjaciel z okresu gry w NBA.
A szkoda, bo być może usłyszelibyśmy kilka pysznych anegdot. Jak chociażby ta, gdy rozmawiał z Philem Jacksonem o swojej roli w drużynie, a ten mu powiedział “bądź jak Charlie Watts w Rolling Stonesach. Nie staraj się być głównym wokalistą, po prostu staraj się utrzymać rytm“.
Albo ta z meczu z Detroit Pistons. Luc do przerwy grał jak z nut, zdobywając 17 punktów. W szatni pochwali go sam Michael Jordan „jesteś świetny”. Po zmianie stron …. nie zdobył żadnego. Wściekły Jordan krzyczał „nigdy więcej cię nie pochwalę!”. „I słowa dotrzymał” – śmieje się Longley.
Daniel Szczypior
.