– Sytuacja finansowa w klubie jest skomplikowana. Zaległości są i nie ma tu czego ukrywać. Cieszę się jednak, że zawodnicy podeszli do gry w odpowiedni sposób. Ambicjonalnie – mówi Marek Łukomski, trener AZS-u Koszalin, który po burzliwym sezonie zdołał utrzymać się w PLK.
PZBUK – DOŁĄCZ DO GRY I ODBIERZ DARMOWY ZAKŁAD 50 ZŁOTYCH! >>
Grzegorz Szybieniecki: To jak, Woods dotknął, czy nie dotknął?
Marek Łukomski: Bezpośrednio po meczu Qyntel przyznał, że dotknął piłki. Być może punkty powinny być zaliczone, natomiast rozmawiałem z sędziami, i wiem, że ta sytuacja technicznie nie była do końca jasna. Na szczęście nie miała ona wpływu na nasze utrzymanie w lidze.
Cel spełniony, AZS zostaje w PLK. Czy jest Pan zadowolony z wyników?
Kiedy przyszedłem do Koszalina, mieliśmy do rozegrania 23 spotkania, a AZS nie miał jeszcze zwycięstwa. Od samego początku to my goniliśmy. Konieczne były też zmiany w składzie. Gdyby były możliwe szybciej, może byśmy wygrali kilka spotkań więcej.
Zdecydowaliśmy się zaczekać na Toreya Thomasa, bo to gracz pewny, do którego mieliśmy przekonanie, że pomoże w walce o utrzymanie. Tak też się stało. Ściągnęliśmy zawodników, którzy znają ligę, grali ze sobą, tak jak Bartek Bochno i Jacek Jarecki, co przyspieszyło pewne procesy.
Za wszelką cenę chcieliśmy się utrzymać i to nam się udało.
Jednak po porażce w Krośnie nastroje nie mogły być dobre. AZS był znów poważnie zagrożony spadkiem. Co się stało między tym meczem a domowym spotkaniem z Kingiem?
Widząc nastawienie zawodników przed meczem w Krośnie byłem spokojny. Było w nich widać sportową złość. Wszyscy zapomnieli o problemach, z jakimi się borykamy, o długiej podróży i byli skupieni na zamknięciu tego sezonu w Krośnie. Nie udało się na Podkarpaciu, ale ta sportowa złość została w zawodnikach i wyładowana została na Kingu Szczecin.
Meczem we Włocławku, czy ze Startem u siebie, wypracowaliśmy sobie pewien handicap, dzięki czemu nie musieliśmy patrzeć na innych, tylko trzymaliśmy wszystko w swoich rękach.
Po meczu w Krośnie mieliśmy nadal kilka prób. King, potem MKS i Trefl. Potrzebowaliśmy jednego zwycięstwa i zmotywowaliśmy się na tyle, że udało się to osiągnąć już przeciwko zespołowi ze Szczecina.
Jak zespołowi pomógł Qyntel Woods? Czy spodziewał się Pan tak dobrej formy u niego?
Woods jest graczem, który kiedyś przewyższał tę ligę, może nawet jest jej najlepszym graczem w historii. Wiedziałem, że w jakiejkolwiek formie on by do Koszalina nie przyjechał, to przecież nie zapomniał, jak się gra w basket.
Teraz, kiedy już trochę z nami potrenował, w Dąbrowie przypominał Qyntela Woodsa w najlepszej wersji. Q wciąż ma ogromną łatwość w minięciu, niezależnie, czy broni niski, czy wysoki zawodnik.
Pomimo lekkiej szydery i krytyki tego transferu przez opinię publiczną, liczyłem, że nam pomoże. Kiedy namawiałem go na przyjazd do Koszalina, powiedziałem, że potrzebuję, by pomógł nam wygrać przynajmniej jeden mecz. Q pokornie trenuje, nie wywyższa się, przyjechał tutaj, by wesprzeć drużynę, nie po koronę króla strzelców. I rzeczywiście pomógł nam wygrać to jedno spotkanie.
Po Pana przyjściu rozegrał się Alan Czujkowski. Minuty łapał także Marek Zywert. Jak Pan ich ocenia po sezonie z większą rolą w ekstraklasie? Czy po zmianie przepisów mają szansę utrzymać się w PLK?
Przy takich graczach jak Marek Zywert, Alan Czujkowski, Maciej Kucharek, czy Bartosz Bochno, najważniejsze jest to, by znaleźć dla nich odpowiednią rolę na parkiecie. Umożliwić im grę, w której czują się najlepiej.
Ja dążyłem do tego, by Alan nie musiał kozłować piłki, a dostawał ją na otwartej pozycji. Żeby Marek mógł korzystać ze swojego minięcia przy grze na dwójce. Jeżeli oni będą grać w zespole, w którym trener określi im jasno ich zadania na parkiecie, to myślę, że spokojnie powinni się odnaleźć na tym poziomie.
Z jednej strony można przeczytać o premiach za utrzymanie, z drugiej o sporych zaległościach. Jak to w końcu jest z tymi finansami?
Sytuacja finansowa w klubie jest skomplikowana. Zaległości są i nie ma tu czego ukrywać. Cieszę się jednak, że zawodnicy podeszli do gry w odpowiedni sposób. Ambicjonalnie. Nie chcieli swoimi nazwiskami firmować spadku. Za ten profesjonalizm jestem im bardzo wdzięczny.
Cel sportowy udało się zrealizować. Teraz piłeczka jest po stronie klubu, by ten sezon do końca rozliczyć i pozostawić pozytywne wrażenie.
AZS o utrzymanie się już martwić nie musi, ale wciąż ma w tej kwestii coś do powiedzenia – możecie pogrzebać Trefla. Istnieje w ogóle możliwość mobilizacji na ostatni mecz w sezonie, dla Was mecz o nic?
Po meczu w Dąbrowie mieliśmy dłuższą przerwę od treningów i przygotowania do tego spotkania nie będą jakoś bardzo długie. Zdaję sobie sprawę, że przy naszej obecnej sytuacji organizacyjnej i tej w tabeli, o motywację jest trudno.
Jednak wierzę, że każdy zawodnik, który wyjdzie na parkiet w meczu z Treflem zagra o zwycięstwo, i da z siebie 100%. Po wstydliwej, pierwszej połowie z MKS-em, krótko porozmawialiśmy w szatni. Mamy doświadczony zespół. Powiedziałem, że swoją pracę wykonali i że teraz grają dla Koszalina, dla kibiców i dla siebie. Chłopaki pogadali między sobą i na drugą połowę wyszli z zupełnie innym nastawieniem.
Ten sezon na pewno przyniósł wiele wniosków. Co zrobić w kolejnym sezonie, by AZS nie musiał martwić się o utrzymanie?
Na pewno trzeba zostawić kilku zawodników, którzy kończą ten sezon. Nie raz pokazywaliśmy, że jeśli mamy rotację 8-9 osobową, to jesteśmy w stanie grać z każdym. Wystarczyłyby niewielkie zmiany obecnego składu.
Trzeba po prostu rozpocząć sezon z poukładanym składem i wtedy powinniśmy bić się o wyższe cele niż utrzymanie.
Za chwilę zasłużone wakacje, a w ich trakcie playoffy PLK. Mistrzem zostanie…
Od początku sezonu najbardziej podoba mi się Arka. W innych klubach było sporo zmian, wymian zawodników, to nigdy nie działa pozytywnie na zrozumienie i chemię w zespole. W Gdyni przeprowadzono tylko kosmetyczne zmiany. Od początku sezonu były jasno określone role i to procentuje.
Grzegorz Szybieniecki
PZBUK – DOŁĄCZ DO GRY I ODBIERZ DARMOWY ZAKŁAD 50 ZŁOTYCH! >>