Pamela Wrona, Polski Kosz: Długo wahałeś się, czy przyjąć zaproszenie na rozmowę?
Mateusz Bręk, koszykarz Rawlplug Sokoła Łańcut: Nie, znamy się, już rozmawialiśmy, więc nie musiałem długo się zastanawiać.
Nieraz słyszałam, że ludzie obawiają się trudnych pytań.
Ludzie nie chcą słyszeć odpowiedzi na proste pytania, bardziej ciekawią ich odpowiedzi na te trudniejsze.
A czy nie jest tak, że bardziej boimy się swoich odpowiedzi, takiej wędrówki w głąb siebie?
Myślę, że na pewno. Jest część rzeczy o których ludzie nie wiedzą, które trzyma się dla siebie lub bliskich osób. Nie jest to popularne i nie każdy może być na to gotowy.
Czy sportowiec może częściej zastanawiać się, co ludzie pomyślą?
Staram się nie być kontrowersyjny. Myślę, co ludzie powiedzą, ale w kontekście moich własnych wypowiedzi. Nie zastanawiam się nad swoim zachowaniem i w jaki sposób zostanę odebrany. Taki jestem. Nie przywiązuję dużej wagi do opinii innych osób. Oni i tak będą mówić i myśleć co chcą i nie mamy na to wpływu.
Z perspektywy sportowca, nie wszystko wypada jednak powiedzieć. Sportowiec raczej nie mówi o czymś, z czego nie jest dumny i nie powinien dawać złego przykładu, szczególnie młodym osobom, którzy mogą czerpać wzorce.
Wiele razy utwierdziłam się w przekonaniu, że maski przykrywają prawdziwą twarz sportowców. Koszykarze rzadko uzewnętrzniają się na tyle, by przyznać, jak z trudnymi doświadczeniami się zmagają, z czym często walczą poza boiskiem.
To prawda. Sportowcy na ogół rzadko się uzewnętrzniają i rozmawiają o tym, co nie dotyczy sportu.
Sportowca ocenia się przez pryzmat tego, jak prezentuje się na parkiecie, ocenia się czy jest dobry, czy słaby. Sportowcy stawiani są na piedestale, są poddawani ocenie i uważa się, że są niezniszczalni, nie czują słabości. Każdy jest normalnym człowiekiem. Ale sportowca widzi się tylko w jednej sytuacji, przez jeden fragment dnia, tygodnia. Mało kto wie, z czym się zmaga, czy był chory, miał kontuzję, a może ma jakiś problem. Ludzie widzą tylko efekt, który jest widoczny na boisku, nie mają często świadomości co wpływa na formę.
Emocje często przenosi się z parkietu i trzeba znaleźć sposób, by sobie z nimi poradzić. Koszykówka może być sposobem na radzenie sobie z emocjami, które są poza koszykówką, ale należy też znaleźć sposób na radzenie sobie z emocjami, które wywołuje sama koszykówka. Powinno być to zneutralizowane.
Uważam, że w Łańcucie ludzie znają nas lepiej, utożsamiają się z nami, mogą nas poznać, widzą nas w mieście, czasami traktują jak kolegów, dzięki czemu postrzegają jak zwyczajnych gości. W większych miastach może wyglądać to inaczej.
Często taką zakładasz – by dzięki koszykówce uciec od codzienności?
Koszykówka jest dla mnie ucieczką od codzienności. Przychodzę na halę, zakładam strój, buty i nic innego się wówczas nie liczy. Wszystko pozostaje z tyłu i nie myślę o trudnych doświadczeniach. Jest to moja odskocznia.
Ale nie jest to sztuczne, nie jest tak, że zakładam maskę i udaję kogoś, kim nie jestem. Po prostu wyłączam guzik, który odcina mnie od wszelkich trudności.
Czy zastanawiałeś się, jak potężnym narzędziem do kształtowania osobowości jest koszykówka, sport?
Tak. Ludzie, na których trafiłem w trakcie mojej przygody z koszykówką mieli duży wpływ na to, jakim jestem człowiekiem, gdzie teraz jestem. Koszykówka dała mi szansę, by poznać mnóstwo wspaniałych osób. Nie siedzielibyśmy tu teraz, gdybym nie grał w koszykówkę.
Jak zatem ukształtowała cię sama koszykówka?
Koszykówka nauczyła mnie, że co by się nie działo – nie poddam się. Jestem po dwóch poważnych kontuzjach, które wykluczyły mnie z gry niemal na cały sezon. Potrafiłem to odpowiednio przepracować i sobie z tym poradzić, podnieść się. Są rzeczy gorsze od urazów, natomiast zawziętość, nieustępliwość i dążenie do celu sprawiły, że mogłem wracać później na parkiet.
Powiedziałeś niedawno, że radą, jaką udzieliłbyś sobie z przeszłości byłoby: „podejmuj ryzyko”. Co nazwiesz ryzykiem?
Dla mnie ryzykiem jest to, żeby nie zostać w jednym miejscu przez zbyt długi czas. Jeżeli jest szansa, trzeba z niej skorzystać. Kiedyś trener przygotowania motorycznego powiedział mi, że jeśli życie otwiera przed tobą drzwi, nawet jeśli uchyla je delikatnie, masz włożyć między nie rękę, nogę, cokolwiek i spróbować przez nie przejść. To nazywam ryzykiem. Nie chodzi o to, by wziąć kredyt i postawić wszystko na jedną kartę, ale nie bać się pewnych decyzji.
Oznajmiłeś także, że jeżeli mógłbyś wybrać jedną supermoc, chciałbyś umieć cofać się w czasie. Jest coś, co chciałbyś zmienić?
Zmienić nie. Uważam, że ingerując w przeszłość mógłbym nie być w miejscu, w którym jestem teraz. Chciałbym posiadać zdolność cofania się w czasie, by przeżyć pewne chwile jeszcze raz.
By znaleźć się dziś w tym miejscu – tu, w Łańcucie – musiałeś przejść długą drogę. Jeszcze dwa sezony temu występowałeś w drugiej lidze. Spodziewałeś się, że wszystko się tak potoczy?
Kompletnie się tego nie spodziewałem. Grając w drugiej lidze rozpoczynałem równolegle pracę, którą zacząłem łączyć z koszykówką. Czy myślałem wtedy, że to zaprowadzi mnie aż do ekstraklasy? Nigdy w życiu. Cieszę się, że udało nam się awansować, a w tym roku utrzymać się w lidze.
Jestem wdzięczny, że w Łańcucie mogę realizować się także w drugim zawodzie i mam to umożliwione. Mam 29 lat, sportową młodość mam już za sobą. Przejście z koszykówki do życia “po” powinno być łatwiejsze, bo mimo jej braku, nie będę musiał martwić się o przyszłość.
Ta świadomość daje poczucie bezpieczeństwa?
Z taką świadomością gra mi się zdecydowanie lepiej. Czuję się bezpieczny, mam poczucie stabilizacji. Kariera może zostać przerwana w ułamku sekundy.
Mój przykład pokazuje, że można łączyć kilka rzeczy jednocześnie i nie trzeba zamykać się na pewne rzeczy. Chciałbym zaapelować do młodych sportowców, by dali sobie szansę grać w koszykówkę, ale żeby nie zapominali o tym, co będzie później. Kariera prędzej czy później się skończy i nie jest łatwo odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Warto pomyśleć o tym już w jej trakcie.
Największy sukces święciłeś w obliczu tragedii, a straty w ostatnich miesiącach doświadczyłeś aż dwukrotnie. Skąd czerpałeś siłę, by w trudnych momentach wyjść na parkiet?
Tak jak mówiłem, koszykówka to moja ucieczka od codzienności. W trakcie meczu nie myślałem o tym, co się wydarzyło. Przychodząc na trening czułem, że mogę wyrzucić to ze swojej głowy. Nie był to dla mnie łatwy czas. Po meczach te myśli wracały. Koszykówka jednak bardzo mi w tych momentach pomogła.
Myślę, że jest to też kwestia podejścia. Niektórzy potrafią wyłączyć się w trudnych chwilach, a niektórzy niezależnie od doświadczeń po prostu nie potrafią. W mojej ocenie, jest to dobry sposób, skupić się tylko na jednym i wyrzucić z siebie to, co negatywne. Dla samego siebie, dla spokoju. Choć tym emocjom z boiska czasami trudno jest dać upust.
Nie dawałem po sobie poznać, że coś się wydarzyło. Tłumiłem w sobie emocje dlatego, że chciałem, to był mój sposób na radzenie sobie z nimi. Sądzę, że sportowcom trudno jest się odciąć, oddzielić emocje poza boiskowe od tych boiskowych. Często to droga prowadząca do zatracenia, to bardzo oddziaływuje na człowieka.
I nawet w tak trudnej sytuacji nie opuściłeś drużyny.
Był to najważniejszy moment w moim życiu. Walczyliśmy o ekstraklasę. Ciężko na to pracowałem. Miałem w głowie to, że wszyscy cały sezon ciężko na to pracowali i nie czułbym się dobrze, jakbym ich zostawił. Miałem możliwość, aby dostać kilka dni wolnego, ale nie chciałem z tego skorzystać. To poniekąd egoistyczne, koszykówka pomogła mi choć przez moment zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie zrobiłem tego tylko dla zespołu, ale też dla siebie. I wygraliśmy ligę.
Sportowiec powinien być odporny na krytykę. Jednak trudno było przejść żałobę, kiedy ludzie w niewiedzy zamieszczali bezwzględne komentarze?
Moja mama bardzo to przeżyła. Czytała artykuły i komentarze, mimo próśb, aby tego nie robiła. Ale to było silniejsze. Ludzie pisali różne okropne rzeczy, a to nie pomagało nam przejść przez żałobę. Czasami sam usuwałem niektóre wiadomości. Ludzie tworzyli plotki, sugerowali, że w tak młodym wieku (32 lata – przyp. red) umiera się tylko z powodu koronawirusa i szczepień. Niewiele osób miało świadomość, że Dawid sam odebrał sobie życie.
Chciałbym, aby ludzie tego nie robili – nie oceniali, jeśli nie mają wiedzy na jakiś temat, zwłaszcza tak bolesny i jednocześnie delikatny. Mogą wyrządzić komuś jeszcze większą krzywdę. Frustrujące jest to, że mało kto podpisuje się imieniem i nazwiskiem, ludzie są anonimowi i przez to myślą, że są bezkarni. Sportowcy nie są anonimowi i to jest ta różnica.
Możemy powiedzieć głośno o depresji?
Tak, to musiała być depresja. Ale ja niczego nie zauważyłem. Nikt niczego nie dostrzegł. Nie było żadnych sygnałów. Myślę, że było to zmęczenie codziennością, rutyną, ciągłym dążeniem do czegoś. Praca, treningi, dom. To wszystko się kumulowało, przytłaczało. Aż pojawił się impuls. Choć wydaje mi się, że musiał długo o tym myśleć, był przygotowany.
Mówiłaś, że sportowiec zakłada maskę, ale uświadomiłem sobie, że osoby chorujące na depresję także ją noszą. Nie dają po sobie poznać, że coś im dolega i toczą wewnętrzną walkę. Dawid 12 maja 2022 roku obudził się, zaczął dzień tak jak zawsze i ruszył do pracy. Sprawdził tylko zawartość bagażnika w samochodzie. Ale do pracy nigdy nie dotarł.
Kilka dni wcześniej awansował ze swoją drużyną do pierwszej ligi, wydawał się szczęśliwy. Rozmawialiśmy tuż po jego sukcesie – my z Sokołem wracaliśmy z meczu. Żartowaliśmy, że przynajmniej może ja zrobię awans w Łańcucie, bo Dawid zdobył tylko srebro. Życzył nam powodzenia.
Jestem pewna, że nie powiedziałbyś, że sama mam takie doświadczenie, co pozwala na szerszą perspektywę.
Naprawdę mnie zaskoczyłaś. Więc doskonale to rozumiesz. Utwierdza mnie to tylko w przekonaniu, że to cicha, ale bardzo poważna choroba, która może dotknąć każdego.
Wydawało się, że mój brat miał przecież wszystko – rodzinę, córkę, pracę i koszykówkę. Trudno było mi to wszystko połączyć i znaleźć odpowiedź na pytanie “dlaczego?”. Rodzice bardzo długo wszystko analizowali. Tego dnia zostawił żonie krótką wiadomość: “Kocham cię i przepraszam”. I to wszystko. Nic więcej. Od zawsze wiele rzeczy trzymał dla siebie i nie wszystkim się dzielił. Taki już był. Swojej decyzji także nam nie wyjaśnił i zabrał to ze sobą. Musiałem pogodzić się z tym, że to była choroba i myślał tylko o sobie, żeby to się skończyło.
Ze swojego doświadczenia wiem, że ludzie, którzy nie chcą ratunku potrafią bardzo dobrze udawać, nie da im się pomóc.
Inaczej podchodzi się do śmierci, która jest nagła, ale przypadkowa, niż do tej, o której decydujemy sami. To powoduje, że najbliżsi szukają winy w sobie i zastanawiają się, czy jest coś, co mogli zrobić inaczej. Te myśli wracają. Na początku byłem zły, ale z czasem zrozumiałem, że musiało mu być naprawdę źle, skoro nie widział żadnego innego rozwiązania i nie miał nadziei. Jeśli chciałby pomocy, z pewnością by ją otrzymał. On podjął taką decyzję i nie chciał sobie pomóc. Zagłębialiśmy się w sposób, który wybrał i wiemy, że przynajmniej długo nie cierpiał, trwało to chwilę. Musiał wiedzieć, jak to zrobić, by się udało. Po złości, miałem nadzieję, że znalazł ukojenie, którego szukał, ale musiałem dojrzeć do takiej myśli.
Gdy mówiłeś o tym, że chciałbyś móc cofnąć czas, by przeżyć coś jeszcze raz, miałeś na myśli chwile z bratem?
Tak, właśnie to miałem na myśli. Ostatnie miesiące uświadomiły mi, że koszykówka to jedynie sposób na życie, a nie całe życie. Może jej brakować kończąc karierę, ale to coś, z czym można sobie poradzić. Trudniej jest pogodzić się ze stratą bliskiej osoby.
Spadło to na nas niespodziewanie. Nie byliśmy na to gotowi. Nikt nie mógł w to uwierzyć, a minął już rok. Budząc się kilka dni temu, przypomniałem sobie emocje, które mi wtedy towarzyszyły. Nie był to dla mnie łatwy dzień.
Ostatni rok mocno cię doświadczył. Masz wrażenie, że to cię zmieniło?
Myślę, że najlepiej oceniliby to ludzie, którzy mnie otaczają. Czy się zmieniłem? Sądzę, że zmieniło się moje podejście do życia. Takie doświadczenia skłaniają do refleksji, pozwalają ustalić priorytety w życiu oraz nauczyć się cieszyć się tym, co się ma. Zacząłem bardziej doceniać każdą chwilę. Coś, co dotychczas wydawało mi się problemem, w obliczu takiej sytuacji okazuje się niczym.
Kilka miesięcy po stracie brata, pochowaliśmy ojca – niewydolność krążenia. Utrata syna mocno go doświadczyła. Czy serce może pęknąć? Myślę, że to mogło mieć wpływ na stan jego zdrowia. Dużo o tym rozmyślał, sprawdzał każdy trop, nie mógł tego zaakceptować. W końcu on znalazł Dawida w lesie.
Przez długi czas wypierałem to, nie dopuszczałem do siebie myśli, że to się wydarzyło i taty również więcej już nie zobaczę. Nie było mnie w domu, więc było łatwiej, choć nie powiem, że dotknęło mnie to w mniejszy sposób. O wiele ciężej zniosła to mama, która żyła z tatą na co dzień i nagle jej życie jeszcze mocniej wywróciło się do góry nogami. Gdy później jechałem do rodzinnego domu, do Opalenicy, wmawiałem sobie, że taty i Dawida po prostu nie ma w domu. Ale niedługo wrócą i się spotkamy, a wszystko będzie jak dawniej.
Dopuściłeś w końcu do siebie myśl, że to nie nastąpi?
Z czasem tak. Jest to dla mnie trudne, ale mam nadzieję, że ludzie przestaną bać się prosić o pomoc i bagatelizować poważne problemy. Poruszając ten temat, chociaż tyle mogę zrobić. Dla mnie dodatkowo takie uzewnętrznienie się to pewnego rodzaju forma terapii.
Jestem przekonany, że wielu sportowców zmaga się z podobnymi problemami i często nie jest nawet świadomych, nie potrafi tego odpowiednio nazwać. Myślę, że wielu z nas doświadcza czegoś podobnego, ale jakoś się z tego podnosi, prosi o pomoc specjalistę. To nie jest nic złego ani powód do wstydu. Na sportowca patrzy się jak na kogoś, kto leczy tylko urazy fizyczne. Psychika często cierpi na sporcie. Sport ma swoją cenę. Warto o tym pamiętać.
Zwłaszcza, że korzystając z usługi specjalisty nie trzeba zmagać się z poważnym problemem, prawda?
To prawda, czasami zachodzi potrzeba wygadania się. Teraz sam drugi raz mam okazję pracować z trenerem mentalnym. W Poznaniu chodziłem do psychologa, który pomagał mi z koncentracją i z aspektami sportowymi. Wspominam to bardzo dobrze. Współpraca z takim trenerem – jak obecnie w Sokole Łańcut – jest bardzo istotna. To coś, do czego kluby sportowe powinny podchodzić profesjonalnie.
Gdyby Mateusz Bręk spojrzał dziś na siebie z boku, to co zobaczy?
Wiesz, po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu.
A co widzi przed sobą?
Nagrodą jest to, że mogłem sprawdzić się w ekstraklasie. Cieszy mnie to, że otrzymałem taką szansę. Trudno znaleźć cel, który byłby jeszcze wyżej. Utrzymać się na tym poziomie byłoby świetne. To ciekawe doświadczenie. Jeśli się ciężko pracuje, otworzą się przed tobą drzwi, trzeba się zaprzeć i postawić tam nogę. Ja nie mam zamiaru jej stamtąd zabierać.
To nie jest szczęście w życiu, żeby gdzieś zajść – trzeba być przygotowanym i kiedy ten moment nastąpi, należy próbować, iść po swoje.
Dla śp. Dawida,
Pamela Wrona i Mateusz Bręk