Atak z dużą liczbą strat, brak pomysłu na zdobywanie punktów, obrona, która pozwalała na wiele nie tylko świetnemu Goranowi Dragiciowi (30 punktów). Ale przynajmniej walka do samego końca. Pierwszy mecz EuroBasketu ze Słowenią przegraliśmy 81:90.
EuroBasket, PLK, NBA – typuj i wygrywaj kasę! >>
O drugiej i trzeciej kwarcie tego meczu, trzeba zapomnieć jak najszybciej! Wiadomo, Słowenia była faworytem, ale w czwartek długimi momentami nie tylko nas ogrywała – ona pokazywała nam miejsce w szeregu. Nasi koszykarze się na to nie zgodzili i w końcówce meczu po tym ciosie doszli do siebie, zmniejszyli nieco straty. Oby odbudowali się w piątek, który jest dniem przerwy, w sobotę pokonali Islandię i zaczęli turniej od nowa.
Przeciwko Słowenii momentami waliliśmy głową w mur w ataku i nie potrafiliśmy ustawić choćby zasieków w obronie – przeciwnicy punkty zdobywali dość łatwo. A u nas, poza Mateuszem Ponitką (22 punkty, 13 zbiórek, choć także 5 strat, które były przekleństwem zespołu), innych graczy można chwalić tylko za pojedyncze akcje. Zabrakło skuteczności Adama Waczyńskiego (3/11, tylko 7 punktów), opanowania A.J. Slaughtera (4 straty do przerwy), twardszej gry Przemysława Karnowskiego (Gasper Vidmar był lepszy).
Pierwsza kwarta była wyrównana, choć już wtedy widać było, że mamy duży problem z zatrzymaniem słoweńskich gwiazd – Gorana Dragicia i Lukę Doncicia. Generalnie, obaj robili momentami, co chcieli. Po akcji tego drugiego Słowenia prowadziła 19:14.
Ale Polacy się trzymali dzięki aktywności Ponitki i indywidualnym akcjom Slaughtera. Punkty dorzucili Karnowski i Waczyński, który pechowo, już w pierwszej minucie, rozciął głowę. Po 10 minutach było tylko 22:24.
Jednak na początku drugiej części nastąpiła irytująca kumulacja głupich strat Polaków – podania w aut i w nogi zdarzały się już wcześniej (Slaughter!), potem doszły kolejne błędy, jak np. ofensywny faul Michała Sokołowskiego. W sumie popełniliśmy aż 10 strat do przerwy, co Słoweńcy skrzętnie wykorzystali.
Szybko zrobiło się 34:22 dla nich i choć nasza gra wyglądała momentami bardzo źle, to zaczęła się walka. Czasem taka wręcz, a la „Bestia”. To właśnie Adam Hrycaniuk był pierwszym po Ponitce, który harował zmniejszając straty. Tu dobitka, tu dwa wolne, tu dobre ustawienie w obronie – gdy w ataku trafili Aaron Cel i Slaughter, w końcówce pierwszej połowy zmniejszyliśmy straty do trzech punktów (42:45, 46:49).
Po 20 minutach było jednak 53:46 dla Słoweńców, bo Dragić (20 punktów do przerwy!) wykorzystał fakt, że Hrycaniuk dał się sprowokować Donciciowi. Lider Miami Heat grał świetnie i przykrywał najlepszego u nas Ponitkę (13 punktów i 6 zbiórek w pierwszej połowie).
Drugą połowę zaczęliśmy jednak fatalnie, Dragić i Vidmar z łatwością przepchnęli Łukasza Koszarka i Karnowskiego. Przewaga fizyczna Słoweńców była zresztą widoczna w wielu sytuacjach – rywale dzięki sile łatwiej dochodzili do pozycji rzutowych, my się często od nich odbijaliśmy, byliśmy wypychani na obwód.
Słowenia osiągnęła przez moment nawet 21 punktów przewagi i kontrolowała już mecz. Przynajmniej tak jej się wydawało, Polacy do końca chcieli gonić. Walczyli nie tylko o uniknięcie pogromu, ale też o poprawienie morale, udowodnienie sobie, że można grać lepiej. I to się chyba udało, nasi koszykarze przez moment poczuli nawet krew i bliskość nieoczekiwanego sukcesu.
W ostatnich 7 minutach Słoweńcy grali bez dwóch środkowych, którzy spadli za faule i Biało-Czerwoni zaczęli się zbliżać. Wymuszali faule, trafiali z dystansu, zmniejszali straty. 68:71, 79:86… Jednak w kluczowych momentach gwiazdy rywali – Dragić, Doncić, Anthony Randolph – zdobywali punkty. Słowenia wygrała 90:81, niestety jak najbardziej zasłużenie.
Pełne statystyki z meczu – TUTAJ.
EuroBasket, PLK, NBA – typuj i wygrywaj kasę! >>
?? @kzs_si wins the 1st game of FIBA #EuroBasket2017 defeating @KoszKadra ?? in Helsinki! pic.twitter.com/dHtsVEWZZn
— FIBA (@FIBA) August 31, 2017