fot. Wojciech Cebula / WKS Śląsk II Wrocław / 1lm.pzkosz.pl
Dawno nie byliśmy świadkami tak dużej, a zarazem długotrwałej, niespodzianki w pierwszej lidze. W przedsezonowych typowaniach druga drużyna Śląska typowana była zdecydowanie bardziej do walki o utrzymanie niż o obecność w ósemce. Nie wspominając nawet o ścisłej czołówce!
Wrocławianie w swoim pierwszym meczu wygrali z HydroTruckiem Radom 104:66. To był jednak dopiero początek rozgrywek, więc wynik co prawda robił wrażenie, ale mało kto się do niego przywiązywał. Minęło kilka tygodni, a Śląsk miał już bilans… 8:0. Osiem kolejnych zwycięstw!
Pierwsza porażka nadeszła dopiero podczas 11. kolejki, gdy WKS przegrał z GKS-em. W tyskiej hali lokalny zespół radzi sobie jednak kapitalnie, więc ten wynik nie był wielką niespodzianką. Gdy kilka dni później Śląsk przegrał także z Górnikiem, a przy tym zdobył zaledwie 57 punktów, pojawiły się pierwsze głosy, że właśnie wtedy wszystko się ustabilizuje, a wrocławianie zaczną coraz częściej przegrywać.
Od tamtego spotkania podopieczni Łukasza Grudniewskiego rozegrali cztery kolejne mecze – wszystkie u siebie. Kosynierka okazała się zaczarowana! Nie dość, że gospodarze wygrali wszystkie starcia, to trzy ostatnie kończyły się po dogrywce. Trzy z rzędu remisy po 40 minutach? Takiej historii nie było już dawno.
W poniedziałkowy wieczór Śląsk rywalizował z Żakiem Koszalin. Wrocławianie zaczęli odskakiwać rywalom dopiero w ostatniej minucie. WKS dość pewnie wykorzystywał swoje szanse z linii rzutów wolnych, z kolei ich przeciwnicy – nie byli skuteczni z dystansu. Gdy w końcówce Żak miał jeszcze ostatnią nadzieję na znaczące odrobionie strat, Szymon Pawlak podał w plecy kolegi, który nie spodziewał się takiego zagrania. Koszalinianie musieli faulować, a tym samym ponownie wysłali rywali na linię rzutów wolnych. Ostatecznie Śląsk wygrał 94:87 i powiększył swoją serię do czterech zwycięstw. Obecnie WKS jest liderem pierwszoligowej tabeli.