REDAKCJA

Jak niewielki Włocławek wymyślił wielki basket

Jak niewielki Włocławek wymyślił wielki basket

– 18 czerwca 1990 roku podpisałem umowę z Provide i zapaliłem ostatniego papierosa w życiu. Niebieskiego LM – wspomina Mirosław Noculak. Takie były niezwykłe początki wielkiej koszykówki we Włocławku.

Bilety na Superpuchar Polski we Włocławku – już w sprzedaży! >>

Unia, Spójnia, Zryw, Sparta, Kujawiak, Włocławianka, a od sezonu 1974/75 – Włocłavia. Do tego młodzieżowy Junak – koszykówka we Włocławku była obecna od pierwszych lat powojennych, ale balansowała między rozgrywkami regionalnymi, nazywanymi wtedy klasą A, a II ligą. Zawsze ambitnie, ale bez sukcesów.

W latach 70. Włocławek żył raczej siatkówką. Ekipa Huberta Wagnera zdobywała medale na mistrzostwach świata i igrzyskach, a Włocłavia awansowała do I ligi. Trenerów i czołowych siatkarzy sprowadzano z całej Polski, siatka we Włocławku miała swoje pięć minut.

Czas koszykówki miał dopiero nadejść – w latach 90. I jak już nadszedł, to trwa. Od 25 lat Nobiles, a potem Anwil grają w PLK, często o medale. Podstawę silnego klubu zbudowano jednak wcześniej, dokonali tego włocławiacy, koledzy z boiska lub szkoły.

Andrzej Dulniak (fot. kkwloclawek.pl)

“Zbychu, co to jest za granie? My byśmy lepiej wypadli”

Najpierw, w sezonie 1972/73, Andrzej Dulniak, Artur Radke i Mirosław Noculak razem grali w Włocławiance, w gdańskiej lidze międzywojewódzkiej. Kierownikiem drużyny był Zbigniew Polatowski. Kto ma wiedzieć lepiej niż oni o początkach dzisiejszego Anwilu? Do tego kwartetu dodajemy Wawrzyńca Królikowskiego, kapitana zespołu w sezonie 1990/91, i słuchamy.

Andrzej Dulniak, rocznik 1948, właściciel firmy Provide, ojciec dzisiejszego Anwilu: Pamiętam początek lat 70., jakąś imprezę karnawałową. Siedzieliśmy z chłopakami z drużyny i rzuciłem myśl: „Panowie, ja kiedyś dojdę do czegoś dużego i zrobię wszystko, żeby mocna była też nasza koszykówka. Tu, we Włocławku”. Oni się zaśmiali, a ja się tej myśli trzymałem.

– Powtarzałem czasem, że moim marzeniem jest, by klub zagrał w Pucharze Koracza. Wie pan, Radivoj Koracz to był wielki koszykarz w czasach, gdy ja grałem – najpierw w Junaku, potem we Włocłavii. Podobno byłem nawet dobry, byłem rzucającym, zdobywałem wiele punktów. Jakby w latach 60. i 70. były rzuty za trzy, to zdobywałbym jeszcze więcej. Ale i tak było ich po 20-30 w meczu. Grałem, rzucałem i patrzyłem, jak reprezentacja Polska zdobywa medale mistrzostw Europy, jak rywalizuje z Koraczem.

Mirosław Noculak, rocznik 1951, pierwszy trener Provide, pokazał Włocławkowi poważny basket: Ja nie jestem z Włocławka, urodziłem się w Szubinie niedaleko Bydgoszczy. Ale we Włocławku kończyłem technikum chemiczne, a potem przez rok pracowałem w Azotach. Spędziłem tam cztery lata, grałem w Włocławiance. Byliśmy bliscy awansu do II ligi, choć kilku z nas studiowało i do Włocławka dojeżdżało tylko na mecze – Andrzej z Bydgoszczy, a ja i Artur Radke z Warszawy, z AWF. Ja byłem rozgrywającym, Andrzej dwójką, a Artur skrzydłowym. Ale i tak wszyscy mieliśmy podobny wzrost, 180-190 cm.

Artur Radke, rocznik 1952, prawnik, w latach 80. sędzia, potem radca prawy i adwokat: Z Andrzejem, z chłopakami, z którymi graliśmy w koszykówkę, znałem się bardzo dobrze. Sport, wspólna gra w tej samej drużynie, na boisku, pozwala na nawiązanie wyjątkowych relacji. To zrozumienie bardzo pomaga w interesach i takich projektach jak nasz.

Zbigniew Polatowski, rocznik 1948, kierownik, dyrektor, prezes włocławskich klubów: Byłem kierownikiem w Włocławiance, a potem, od 1975 roku, Włocłavii. Pod koniec lat 80. pracowałem jako dyrektor Wydziału Sportu i Kultury Fizycznej w urzędzie wojewódzkim we Włocławku. Zawsze wspierałem koszykarzy, chcieliśmy awansować do II ligi. W 1989 roku poszedłem do Andrzeja Dulniaka, namówiłem go na finansowe wspieranie drużyny.

Wawrzyniec Królikowski, rocznik 1964, kapitan Włocłavii-Provide na przełomie lat 80. i 90: My dość regularnie występowaliśmy w barażach o II ligę, ale nie mieliśmy siły przebicia. Treningi zespołu nie wyglądały tak, jak powinny, nie mieliśmy zaplecza. Grupy młodzieżowe we Włocławku zawsze były niezłe, ale po ukończeniu szkół ludzie wyjeżdżali na studia – do Bydgoszczy, Torunia, Warszawy czy Lublina.

Dulniak: Wizje i marzenia o poważnym awansie były we Włocławku od dawna. Ale po studiach każdy zajął się pracą. Ja w 1983 roku założyłem firmę polonijną. Artex Modern. Rozwinęła się, nawet bardzo, wokół niej powstało dużo różnych, dobrze prosperujących spółek. Przełom lat 80. i 90. to był dobry czas, pojawiła się też finansowa możliwość zrobienia czegoś w koszykówce.

Zbyszek któregoś razu zaprosił mnie na mecz koszykówki. Oglądam, kręcę głową i mówię mu: „Zbychu, co to jest za granie, to my byśmy lepiej wypadli”. I wtedy przyszło mi do głowy – a może zrobilibyśmy zawodową, świetną drużynę?

Polatowski: W 1990 roku odchodziłem z urzędu, zastanawiałem się, co robić. Artur, kolega liceum, proponował mi pracę w jednej ze swoich firm, ale zaczęliśmy gadać o koszykówce. Wtedy powiedział: „A może zrobimy zawodową koszykówkę? Ty się ty zajmiesz”. Zadzwoniliśmy do Artura, zaczęliśmy się zastanawiać, jak to robić.

Zbigniew Polatowski (fot. kkwloclawek.pl)

Ostatni papieros Mirosława Noculaka

Noculak: Ja wtedy byłem trenerem Instalu Białystok, byliśmy gospodarzem finałowego turnieju o wejście do II ligi. Włocłavię ograliśmy strasznie, 127:72. Pamiętam, że Zbyszek przyszedł potem do naszego biura, żeby skorzystać z telefonu. Dzwonił do Andrzeja i mówił: „Słuchaj, no zlali nas strasznie, coś trzeba z tym zrobić”.

Polatowski: W Białymstoku przegraliśmy wszystkie trzy mecze, potem graliśmy jeszcze baraż ze Skrą Warszawa, z młodym Piotrkiem Szybilskim. U nas było 77:94, na wyjeździe przegraliśmy różnicą 10 punktów. Powiedziałem Andrzejowi: „A może Mirek Noculak?” On nigdy nie mógł usiedzieć w jednym miejscu.

Noculak: W Instalu nie zaakceptowano mojej wizji i zarobków na drugi rok kontraktu, więc odszedłem. Przez chwilę wydawało się, że jest szansa na wielki basket w Polonii Warszawa, ale plany też szybko upadły. Wtedy zadzwonili z Włocławka.

Na spotkanie z Andrzejem jechałem pociągiem do Kutna, stamtąd odbierał mnie Zbyszek Polatowski. Dulniakowi powiedziałem tak: „Słuchaj, mnie interesuje tzw. deweloperka. Robienie czegoś nowego. Awans z III do I ligi w dwa lata, wcześniej w Polsce chyba nikt tego nie zrobił”.

Dulniak: No i ogłosiliśmy to oficjalnie – budujemy drużynę zawodową. Taką, która ma wygrywać, awansować, być najlepsza. Całe działanie było temu podporządkowane. Mirek Noculak wziął to od strony sportowej i jeśli spojrzeć na wszystko z dzisiejszej perspektywy, to można powiedzieć, że dzięki niemu weszliśmy na salony. On, człowiek z dużego świata koszykówki, pokazał nam, na czym polega większy basket. Włocławek przecież na koszykarskiej mapie był wtedy niczym.

Radke: Od początku uważałem, że nam się uda. Dulniak był poważnym człowiekiem, prowadził poważne interesy na naprawdę dużą skalę. Noculak natomiast był znany w środowisku koszykarskim, miał wszelkie narzędzia do tego, by prowadzić nas w górę pod względem sportowym.

Noculak: Kontrakt podpisaliśmy 18 czerwca 1990 roku. Pamiętam jak dziś, bo tego dnia zapaliłem ostatniego papierosa w życiu. Niebieskiego LM.

Wesele w Koninie, czyli zawodowcy w III lidze

Dulniak: Mam umowę z czerwca lub lipca 1990 roku – dotyczącą powołania autonomicznej sekcji koszykówki Provide-Włocłavia. Początkowo był plan, by zespół nazywał się Artex Modern, ale właściciel tej spółki – ja byłem jej pełnomocnikiem – niespecjalnie się na to zapatrywał. I skoro nie Artex Modern, to wybraliśmy Provide – moją największą polską spółkę, która zajmowała się handlem.

Królikowski: Andrzej Dulniak zobaczył, że coś trzeba z naszą koszykówką zrobić. Sam był zawodnikiem, bardzo dobrym, miał na wszystko pomysł. No i pieniądze. Sekcję utrzymywało kilka firm, zarządzał nimi właśnie Andrzej.

Radke: Znałem go już wcześniej, to był wykształcony człowiek, inżynier. Już wcześniej, gdy powoływał kolejne spółki, pomagałem mu od strony prawnej, gdy pod koniec lat 80. przestałem być sędzią, a zacząłem pracować jako adwokat. Widziałem, że Andrzej dokładnie wie, co chce osiągnąć i że ma pasję do koszykówki.

Noculak: Raz dyrektorzy jednej z tych firm przyszli na trening zespołu, żeby zobaczyć, za co płacą. Jeden z nich do mnie podszedł i mówi: „Panie Mirosławie, porządek jest nieprawdopodobny. Może pan wpadnie do mnie na budowę i zrobi to samo?” A ja po prostu pilnowałem interesu – byłem i trenerem, i menedżerem, nade mną był tylko właściciel. To było zagwarantowane w umowie.

Na tamte czasy mieliśmy wszystko – buty, piłki, stroje, dresy, uchylne obręcze.

Dulniak: Wszystko zorganizowaliśmy profesjonalnie. Ryszard Jarzembowski, późniejszy senator, był spikerem, na niektóre mecze przyjeżdżał też Marek Rudziński. Mieliśmy opiekę lekarzy, rehabilitację, a nawet zespół cheerleaderek. W III lidze!

Polatowski: Staraliśmy się wyróżniać, by promować firmę Provide. Pamiętam, jak jeździłem po Berlinie, od sklepu do sklepu, i szukałem butów adidasa. Piłki, chyba molteny, których nikt wówczas nie miał, załatwiłem po znajomości z Leszkiem Pujdakiem, sekretarzem generalnym PZKosz. Dostaliśmy 20, to było coś.

Dulniak: Organizowaliśmy sparingi z pierwszoligowcami, ogrywaliśmy Legię czy Lecha. Płaciliśmy im, by w czwartek czy inny dzień wolny, przyjechali do Włocławka na sparing, żeby kibice mieli atrakcję na wyższym poziomie.

Królikowski: Mam wrażenie, że szefowie klubu od początku, od III ligi, przygotowywali nas, ale też kibiców, na coś zdecydowanie większego.

Noculak: Ja miałem nawet deskę do rysowania zagrywek. W 1990 roku to też było coś. A jak w Koninie, na niedzielnym meczu rozgrywanym wczesnym popołudniem, pojawiłem się w nowym, eleganckim garniturze, to z trybun krzyczeli: „Ty, patrz, gość prosto z wesela przyszedł!”

Koszykarze byli zatrudnieni, mieli umowy. Cywilno-prawne, bo nie było jeszcze statusu zawodowego sportowca. Artur Radke przygotował umowy, które w swoich zapisach były w sumie zbliżone do tego, co mamy teraz. Nic nie pozostawialiśmy przypadkowi.

Radke: Byliśmy pionierami, ale trochę znaliśmy się na zawodowej koszykówce. Dużo rozmawialiśmy, staraliśmy się przystosowywać wzorce z wielkiego świata sportu do naszej rzeczywistości. Podczas konstruowania umów było trochę naszej inwencji, bo wiadomo, że nie mieliśmy gotowych wzorów. To o nas pisano, że jesteśmy pierwszym zawodowym klubem w Polsce.

Dulniak: W 1991 roku przyjechał do nas Wojciech Michałowicz, żeby napisać duży artykuł. Byliśmy wyjątkowi.

Pustogwar z innej bajki

Dulniak: Ile wydaliśmy pieniędzy w tych początkowych latach? Nie wiem, nie jestem w stanie tego policzyć. Zastanawiałem się, to musiały być olbrzymie pieniądze. Zyski naszych firm były wielkie, gdybym wtedy konsumował to, co przynosiło Provide, żyłbym jak król.

Zresztą te pieniądze widać po tym, jakich mieliśmy graczy.

Polatowski: Andrzej Dulniak dawał pieniądze, Artur Radke zajmował się aspektami prawnymi, a ja pozostałymi kwestiami, jako dyrektor klubu. Uczestniczyłem w sprowadzaniu zawodników, najpierw mieliśmy zaciąg z AZS Koszalin. Oni wtedy grali w II lidze, nam zależało na tym, by przejąć kilku dobrych graczy – Białorusinów Jewgienija Pustogwara, Siergieja Słaniewskiego oraz Adama Kadeja.

W sprowadzeniu tych graczy pomógł nam Andrzej Bednarski z Koszalina – były międzynarodowy sędzia, a potem dziennikarz „Przeglądu Sportowego”. Znałem się z nim, jako prezes wojewódzkiego OZKosz znałem większość środowiska. Pustogwar i Słaniewski oficjalnie zakończyli współpracę z AZS, dla pozoru wyjechali na Białoruś, stali się wolnymi graczami. A my już byliśmy z nimi dogadani.

Radke: Musieliśmy stoczyć trochę bojów z PZKosz, w Wydziale Gier i Dyscypliny pracował wówczas pułkownik Alojzy Chmiel, człowiek z poprzedniej epoki. Zresztą wtedy zderzały się trochę dwa światy – my byliśmy stosunkowo młodymi ludźmi, którzy do wszystkiego podchodzili z entuzjazmem, szukali nowych rozwiązań. A pułkownikowi Chmielowi w głowie się nie mieściło, że można podpisywać zawodowe kontrakty i zgłaszać zagranicznych graczy do III ligi.

Królikowski: Tak, to byli dla nas, miejscowych, gracze z innej bajki. Prezentowali dużo wyższy poziom, my się przy nich uczyliśmy. To dzięki nim zaczęliśmy grać lepiej.

Pustogwar był wysoki, miał ponad dwa metry wzrostu i cieszyliśmy się, że wreszcie będziemy mieli centra z prawdziwego zdarzenia. A on nas zaskoczył – wychodził na obwód i rzucał za trzy, nawet z siódmego metra – dla nas to było coś niesamowitego! Nie widzieliśmy wcześniej takiej gry.

Noculak: Na samym początku zabrałem zespół na dwa tygodnie obozu w ośrodku Zawiszy w Bydgoszczy. Ćwiczyliśmy zagrywki w formie ścisłej przez dwa tygodnie – wycisk i dyscyplina były ogromne. Musiałem od tego zacząć, celem były tylko awanse. Zresztą gracze Włocłavii, do których dołączyli nowi koszykarze, musieli szybko się podciągnąć. Miałem wtedy dwóch asystentów – moją pierwszą żonę, Oktawię oraz Mariana Woźniaka. I Marian jednego dnia mówi do mnie: „Słuchaj, nie przyjdę na trening, już nie mogę na to patrzeć”.

Byłem okrutny, bezwzględny, musiałem taki być. Koszykówka mnie pasjonowała, chciałem z Provide robić coś więcej, nawet jeśli była to tylko III liga. Z trenowania trzy razy w tygodniu przeszliśmy na rytm dwa razy dziennie. Nie mam na to dowodów, ale myślę też, że byłem pierwszym trenerem w Polsce, który wprowadził trening siłowy w trakcie sezonu – dwa razy siłownia w tygodniowym mikrocyklu.

Królikowski: Był wycisk, pamiętam. Dla nas to jego prowadzenie treningów było z innej bajki. Ale Noculak nam powiedział: „Wy nie musicie mnie lubić, wy musicie mnie tylko słuchać”. Wywierał na nas presję, trening był świętością, nie można było się spóźnić, wypraszał tych, co przeszkadzali. Dla nas to był szok, nie wierzyliśmy, że można było tak pracować. To nas też mobilizowało do cięższej pracy, a Noculak wymyślał nowe, ciekawe ćwiczenia, często niekonwencjonalne.

Polatowski: Przez III ligę przeszliśmy jak burza, w całym sezonie przegraliśmy tylko jeden mecz – 69:70 w Ostrowie Wlkp. ze Stalą.

Noculak: To było przed świętami, wkurzyłem się, powiedziałem Andrzejowi, żeby się wstrzymał z choinkowymi paczkami, w których były chyba zegarki dla graczy. Powiedziałem mu: „Dasz, ale jak wygramy wszystko do końca”. I wygraliśmy, ostatnie spotkanie z Notecią aż 130:74. Mieliśmy bilans 23-1.

Po tej porażce ze Stalą były święta, przerwa noworoczna, i dopiero 13 stycznia graliśmy kolejny mecz. U siebie, z Górnikiem Konin. Przyszła pełna hala, był chyba nadkomplet. Wtedy powiedziałem Andrzejowi: „Widzisz, to co robimy naprawdę ma sens”. A mecz wygraliśmy 145:52.

Królikowski: Chwała dla Mirka, on włożył wiele pracy w to, żebyśmy poszli do góry.

Trzecioligowe Provide w sezonie 1990/91

Bilety na Superpuchar Polski we Włocławku – już w sprzedaży! >>

Griszczuk przyjeżdża, Noculak wyjeżdża

Polatowski: Po awansie wzmocniliśmy się jeszcze bardziej – przyszedł m.in. Jarek Dubicki, ale przede wszystkim Igor Griszczuk. Pierwszy kontakt z nim nawiązaliśmy zresztą już wcześniej, w 1990 roku, gdy do Włocławka na turniej przyjechały właśnie jego RTI Mińsk, AZS Lublin i MKS MOS Pruszków.

Noculak: Igor Griszczuk, legenda Włocławka. W tamtym sezonie rzucał dla nas po 20,4 punktu na mecz.

Polatowski: Na turnieju we Włocławku trener RTI Sasza Borysow zamykał Igora w pokoju, by ten się z nami nie kontaktował, ale my do niego dzwoniliśmy – i ja, i Mirek Noculak. Potem zaczęliśmy jeździć na Białoruś.

Raz czy dwa byłem sam, raz czy dwa z Andrzejem. Pamiętam, jak siedzieliśmy w restauracji z szefami białoruskiej federacji i dopinaliśmy szczegóły. Nie tyle z klubem, co właśnie z federacją. Uczestniczyłem w tych rozmowach czynnie, bo podobno płynnie mówiłem po rosyjsku.

Wysokość opłaty transferowej była złożona – część dla RTI, część dla federacji. Płaciliśmy też sprzętem RTV AGD, pamiętam, jak zawoziliśmy na Białoruś telewizory, faksy czy kamery.

Królikowski: Mój rocznik, mój wzrost. Bardzo utalentowany – rzutowo, miał dynamikę, był wszechstronny. Ja w zespole byłem uznawany za dobrego obrońcę, wystawiano mnie przeciwko Igorowi na treningach. Ja uczyłem się lepiej bronić, on próbował atakować.

No i ten jego charakter. Igor był nieustępliwy, bycie liderem miał we krwi.

Dulniak: Igor to wyjątkowy człowiek. Pamiętam, jak w 2003 roku, przed meczem, który ostatecznie zdecydował o naszym mistrzostwie Polski, to właśnie Igor Griszczuk, którego ściągnąłem do Polski, gdzie został na całe życie, przyjechał do mnie i wręczył mi zaproszenie. Nie prezes, nie trener, nikt inny, tylko właśnie Igor. Prosił mnie: „Boss, chciałbym, żebyś ty był na tym meczu. Musisz być”. „Boss” – właśnie tak Igor się do mnie zwracał.

Noculak: W II lidze przegraliśmy trzy mecze, ale i tak byliśmy w czubie. Pamiętam, że po porażce w Warszawie ze Skrą, Andrzej poprosił mnie do siebie, do gabinetu, i pyta: „Dlaczego miejscowi gracze, włocławianie, grają tak mało?” W zespole było wtedy chyba siedmiu graczy spoza miasta i rzeczywiście oni odgrywali różne role. Ale ja wtedy wziąłem swój kontrakt, pokazałem punkt nr 3. A tam stało „Cel: awanse rok po roku”. „To jest odpowiedź na twoje pytanie” – powiedziałem Andrzejowi. A on się tylko zaśmiał i machnął ręką.

Polatowski: Byliśmy bliscy pierwszego miejsca i awansu bezpośredniego, ale w Szczecinie przegraliśmy z Pogonią po dogrywce i to oznaczało, że musimy grać w barażach z Górnikiem Wałbrzych. Ale Mirek Noculak w tych meczach zespołu już nie poprowadził.

Noculak: Chodziło o to, że Glen Donahue, trener ze szkoły St. Mary’s z Michigan, zaprosił mnie na konferencję trenerską, która odbywała się przy okazji Final Four NCAA w Minneapolis. To była wyjątkowa szansa na zobaczenie wielkiego basketu, ja chciałem się kształcić. Provide było przygotowane, mnie zastąpić miała Oktawia, mój asystent. Pojechałem, w finale obejrzałem jak Duke rozbija Michigan.

Dulniak: Prosiłem Mirka, żeby nie jechał do USA. On pojechał. Równocześnie obserwowałem, że atmosfera w drużynie siada – Mirek to świetny facet, ale też konfliktowy. Jego wyśrubowane wymagania jeszcze nie spotykały się z podejściem koszykarzy.

Przyszedł do mnie Zbychu i mówi: „Andrzej, a może wzięlibyśmy Szczepana Waczyńskiego?” Odpowiedziałem: „Nie wiem, zastanowię się”. W końcu poprosiłem Szczepana, żeby przyjechał. Pogadaliśmy, on był zdecydowany przejąć zespół. W końcu powiedziałem: „Dobra, Mirek przyjedzie, to mnie zabije, ale trudno. Zmieniamy trenera”. Atmosfera w zespole zmieniła się radykalnie.

Polatowski: Znałem Szczepana wcześniej, jeszcze z lat 70. Z Włocłavią jeździliśmy na mecze do Torunia.

Dziecko Dulniaka w ekstraklasie

Dulniak: Baraż z Górnikiem? Sam nie wiem, jak to się stało, że wygraliśmy. Emocje były tak wielkie… Coś wspaniałego.

Przede wszystkim wygraliśmy 107:106 pierwszy mecz w Wałbrzychu. Igor rzucił dla nas 34 punkty. Potem udało nam się dwukrotnie wygrać u siebie i zrobiło się 3-1. Byłem zaskoczony, ale pracownicy i koledzy z innych firm, byli przygotowani na sukces. Także kibice nakupowali szampanów. Hala była całkowicie nabita ludźmi.

Królikowski: W klubie, w drużynie, wszyscy podchodzili profesjonalnie do swoich obowiązków i z jednej strony wierzyli w awans, ale chyba też nie dowierzali, że to się uda tak szybko.

W drugim meczu w Wałbrzychu polegliśmy, ale do Włocławka wracaliśmy z cichą nadzieją – może się uda… No i się udało – walka, charakter, nieustępliwość, one decydowały. Pełna hala, mnóstwo kibiców, ludzie płakali z radości.

Polatowski: Pamiętam, że w czwartym meczu, który decydował o naszej wygranej, Bolek Antonijczuk, który wtedy sędziował, wyrzucił ich najlepszego zawodnika, Bułgara Murarowa. Teodor Mołłow, trener Górnika, był rozżalony. Murarow był niezadowolony, że sędziowie zagwizdali mu faul, awanturował się, doszło do spięcia i wyleciał. Wygraliśmy to spotkanie 104:91.

Dulniak: Baraż wygraliśmy, ale moje relacje z Mirkiem na jakiś czas stały się chłodne.

Polatowski: Świętowaliśmy w restauracji „Zazamcze”, ona już nie istnieje.

Dulniak: A potem się rozliczyliśmy, policzyliśmy, zbilansowaliśmy i zobaczyliśmy, że sami nie udźwigniemy utrzymywania klubu w I lidze. Na szczęście wtedy znalazł się Ryszard Badura i Nobiles. Na początku sezonu powołaliśmy Włocławskie Towarzystwo Koszykówki, pierwszy medal świętowaliśmy wspólnie, potem ja się wycofałem, klubem zaczęli kierować inni.

Polatowski: Andrzej Dulniak, Ryszard Badura, potem nieżyjący już Benedykt Michewicz z Anwilu. Gdyby nie oni, nie byłoby tego, co mamy. Do Michewicza to już ja dotarłem, gdy wycofywał się Nobiles. W ciekawy sposób – miałem sklep spożywczy, do którego przychodził Michewicz, mieszkał obok w bloku. Poznaliśmy się, rozmawialiśmy, raz usiedliśmy na kawę. I tak od słowa do słowa, Anwil zaangażował się w klub.

Dulniak: Ale dziecko jest moje.

Wysłuchał Łukasz Cegliński

Bilety na Superpuchar Polski we Włocławku – już w sprzedaży! >>

Autor wpisu:

POLECANE

tagi

Aktualności

16 lat i… koniec. Tyle musieli czekać kibice z Bostonu na kolejne mistrzostwo swojej ukochanej drużyny. Dokładnie w tym dniu w 2008 roku Celtics zdobyli swoje ostatnie mistrzostwo. Przyznać trzeba jednak, że tym razem zrobili to w wielkim stylu, ponosząc w tych Playoffs tylko trzy porażki. Finał z Dallas, który miał być bardzo zacięty, skończył się tak zwanym „gentleman sweep”, czyli 4:1.
18 / 06 / 2024 12:31
– Koszykówka to moja ucieczka od codzienności – przyznaje koszykarz Mateusz Bręk, u którego sukcesy sportowe w ostatnim czasie przeplatały się z trudnymi doświadczeniami poza parkietem. Kogo dziś widzi? – Po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu – odparł, dodając później, że rozmowa ta była pewnego rodzaju formą terapii.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami