
Nowa oferta powitalna PZBUK – darmowy zakład 50 zł.! >>
Upraszczając i nieco koloryzując, w pierwszej części sezonu gra Anwilu była bardzo uzależniona od duetu Tony Wroten – Ricky Ledo. W ataku większość posiadań przechodziła przez ręce jednego lub drugiego, a ci często decydowali się na indywidualne akcje.
Jeszcze większy problem był w defensywie. Amerykanie czasem niezbyt chętnie wracali do obrony, czym irytowali chyba wszystkich począwszy od kolegów z zespołu po trenerów i kibiców. Wydawało się także, że niekoniecznie dobrze czuli się w kombinowanej defensywie, z której znany jest trener Igor Milicić.
Szczególnie Tony Wroten miewał mecze, w których się najzwyczajniej obijał. Amerykanin dodatkowo był impulsywny i swoim zachowaniem wprowadzał niepotrzebną nerwowość. Ciemnych stron Tony’ego było sporo, choć przecież to gracz jak na PLK wybitny.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że po odejściu Tony’ego Wrotena do hiszpańskiego Joventutu Badalona gra Anwilu zaczęła się bardziej podobać, a defensywa stała się po prostu lepsza. Nawet po samym Rickym Ledo widać, że obecnie daje więcej zespołowi, choć może się wydawać, że jest nieco bardziej w cieniu.
To ogromny paradoks, że odejście teoretycznie najlepszego zawodnika z drużyny (pod względem indywidualnych możliwości na pewno) wzmocniło ją, a nie osłabiło. A przecież McKenzie Moore, który Wrotena ma zastąpić, jeszcze tak na dobrą sprawę w zespół się nie wkomponował (kontuzja, możliwa kilkutygodniowa przerwa).
Więcej odpowiedzialności w ataku spadło na resztę graczy, z czym wydaje się, że każdy sobie dobrze radzi. Chris Dowe rozegrał świetny turniej o Puchar Polski – w finale zanotował 10 asyst i 12 punktów. Chase Simon był znów wielki, a więcej rzutów dostało się także Michałowi Sokołowskiemu i wysokim.
Anwil w ostatnich tygodniach wreszcie zaczął wyglądać jak zespół. Na parkiecie zawodnicy ze sobą rozmawiali, komunikowali się w obronie i motywowali, co przełożyło się na momentami bardzo dobrą defensywę.
Nie jest to przecież tajemnica, że jeśli w ataku każdy coś dla siebie będzie miał, to i chętniej powalczy po drugiej stronie parkietu. Być może to logika nieco wbrew słynnemu „z obrony bierze się atak”, ale tak właśnie trochę jest, o czym coraz częściej mówią sami zawodnicy i trenerzy.
Zespół z Włocławka wygrywając Puchar Polski udowodnił, że idzie w dobrym kierunku, a utratę być może największej gwiazdy ligi można przekuć w coś dobrego. Potencjał drzemiący w reszcie składu, wcześniej nieco zapomniany i zamrożony, wychodzi właśnie na światło dzienne, co tylko i wyłącznie może w przyszłości przynieść Anwilowi kolejne korzyści, a przecież włocławianie wygrali Puchar Polski bez dwóch gracz z podstawowej rotacji.
Grzegorz Szybieniecki
.