REDAKCJA

Nuda, nic się nie dzieje. Po staremu! Anwil szczęśliwy, Anwil niepokonany

Nuda, nic się nie dzieje. Po staremu! Anwil szczęśliwy, Anwil niepokonany

Z początku spokojny i wyrównany mecz, za to w drugiej połowie goście nie mieli okazji, by jakkolwiek się przeciwstawić. Show w wykonaniu Anwilu zakończone wygraną nad ekipą Wojciecha Bychawskiego aż 31 punktami (97:66)!

fot. Andrzej Romański / plk.pl

Zaległy mecz siódmej kolejki w Hali Mistrzów, lider bez porażki w tym sezonie z Włocławka podejmował ostatnią drużynę w tabeli Arkę, która po dwunastu spotkaniach ma na koncie trzy wygrane. Teoretycznie, mecz zapowiadał się do jednego kosza. Praktycznie, Anwil musiał udowodnić swoją wyższość, by dopisać trzynaste zwycięstwo w tegorocznej kampanii. Otwarcie wyrównane, bez zdecydowanego faworyta. Bardzo dobre wejście z ławki zaliczył Tanner Groves, który trafił dwukrotnie z dystansu – w całym meczu zdobył 14 punktów, wraz z Sandersem najwięcej w drużynie.

Sporo pecha ma ostatnio trener Wojciech Bychawski. Kontuzji uszkodzenia błony bębenkowej w meczu z Sokołem doznał lider Andrzej Pluta Jr, w pierwszych minutach meczu niefortunnie upadł Stefan Kenić i już więcej nie widzieliśmy go na parkiecie. To duże osłabienie zespołu, na pozycji silnego skrzydłowego przez większość meczu musiał grać Jakub Szumert – 18-latek miał 3 punkty (1/7 z gry) w prawie 23 minuty spędzone na boisku.

Zanim skończyła się pierwsza kwarta ekipa Przemysława Frasunkiewicza już wyszła na dwucyfrowe prowadzenie (27:17). Bez większego nakładu i napędzania ofensywy stopniowo budowali zaliczkę. Swoje minuty dostali także zawodnicy, którzy odgrywają mniejszą rolę w zespole – wykorzystywali je solidnie, będąc także wartością w tym meczu. Arka co odrobiła w drugiej odsłonie, to w chwilę wracała do punktu wyjścia. To skutek gry falami i braku skuteczności w co którymś fragmencie. Pierwszy mecz jako Polak rozgrywał Luke Petrasek, był najjaśniejszym punktem drużyny – punktował, zbierał, a nawet asystował. Zakończył mecz z dorobkiem 13 punktów, 7 zbiórek i 4 asyst.

Niesamowita trzecia kwarta w wykonaniu gospodarzy! Zaledwie 9 “oczek” straconych przy 29 punktach zdobytych, wow! Tak naprawdę mecz z wyrównanego i spokojnego w mgnieniu oka przerodził się w pełną dominację jednej drużyny, Anwilu Włocławek. Gdy przewaga rosła, “Rottweilery” ochoczo zaczęli bawić się grą. Żaden z zawodników nie wyróżniał się w zdobyczach punktowych, jednak ta część meczu należała do Kalifa Younga Victora Sandersa, który efektownymi zagraniami pobudzał publiczność. Przewaga w pewnym momencie wynosiła nawet blisko 30 “oczek” (75:46).

Ewidentnie dyspozycja Anwilu i problemy Arki były na dwóch innych poziomach, co już po 30 minutach zamknęło mecz. Decydujące 10 minut było jedynie formalnością, jedynie, o czym “decydowały”, to o rozmiarach wygranej zespołu z Włocławka. Bez pośpiechu, bez stricte ułożonej taktycznej gry – tylko przyjemna dla kibica koszykówka, która mogła przykuć oko: szybka, skuteczna, z nutką szaleństwa. Goście mimo dużych strat nie poddawali się i grali do ostatniej sekundy. Niepotrzebnie nerwowo zrobiło się w ostatnich sekundach meczu. Kalif Young, zamiast odpuścić i poczekać do końcowej syreny, pobiegł w stronę kosza, zdobywając dwa punkty. To zirytowało Bartłomiej Wołoszyna, który rzucił w niego piłką i miał Amerykaninowi coś do powiedzenia.

Punkty Younga w końcówce dały 31 punktów przewagi (97:66), najwięcej w całym meczu. Środkowy Anwilu w ostatnich minutach podreperował swoje statystyki, finalnie zdobył 13 punktów, 8 zbiórek oraz po 2 przechwyty i bloki. To trzynasta wygrana ekipy Przemysława Frasunkiewicza, cały czas nie przegrali meczu w tym sezonie. Czy ktoś ich zatrzyma?

Autor tekstu: Błażej Pańczyk

Autor wpisu:

POLECANE

tagi

Aktualności

16 lat i… koniec. Tyle musieli czekać kibice z Bostonu na kolejne mistrzostwo swojej ukochanej drużyny. Dokładnie w tym dniu w 2008 roku Celtics zdobyli swoje ostatnie mistrzostwo. Przyznać trzeba jednak, że tym razem zrobili to w wielkim stylu, ponosząc w tych Playoffs tylko trzy porażki. Finał z Dallas, który miał być bardzo zacięty, skończył się tak zwanym „gentleman sweep”, czyli 4:1.
18 / 06 / 2024 12:31
– Koszykówka to moja ucieczka od codzienności – przyznaje koszykarz Mateusz Bręk, u którego sukcesy sportowe w ostatnim czasie przeplatały się z trudnymi doświadczeniami poza parkietem. Kogo dziś widzi? – Po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu – odparł, dodając później, że rozmowa ta była pewnego rodzaju formą terapii.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami