OBL. Szczęśliwa niedziela w Warszawie

Jeśli ktoś chciał w niedzielne przedpołudnie kibicować obu warszawskim drużynom grającym w Orlen Basket Lidze, nie miał zbyt wiele czasu na transfer z hali OSiR Bemowo na halę Koło. Choć obie areny dzieli zaledwie kilka kilometrów, niedzielne spotkania w ramach 22. kolejki były rozgrywane bezpośrednio po sobie – odpowiednio o 13:30 i 15:30. Dla obu warszawskich ekip były to mecze o ogromnym znaczeniu w kontekście walki o tegoroczne play-offy.
Fot. Piotr Koperski

Emocje najwyższego rzędu w podobnych barwach

Przedostatnia niedziela marca upłynęła w Warszawie pod znakiem trykotów w barwach bieli, w których wystąpiły obie warszawskie drużyny oraz niebieskiego i żółtego, który jest zarówno barwami Stali, jak i Arki. To właśnie te kolory dominowały na Bemowie i w hali Koło. Wszystko było spójne, niemal bliźniaczo podobne – przenosząc się z jednego meczu na drugi, można było poczuć kontynuację emocji najwyższego rzędu.

Legia walczy do końca

Legia Warszawa rozpoczęła swoje spotkanie w dramatycznym stylu – potrzebowała aż ponad pięciu minut, aby zdobyć pierwsze punkty. Legioniści zdawali się jeszcze nie otrząsnąć po porażce z Voluntari. Start meczu to seria czterech strat – błędy kroków, przekroczenie 24. sekund, co wykorzystała Stal Ostrów Wielkopolski, rozpoczynając od prowadzenia 12:0.

Pierwsza kwarta zakończyła się wynikiem zaledwie 8:14 dla Stali – był to jeden z najniższych wyników punktowych w pierwszych kwartach tego sezonu. W drugiej odsłonie Legia powoli – ale skutecznie – odrabiała straty. Świetnie współpracowali Andrzej Pluta i E.J. Onu, a Cameron McGusty zanotował do przerwy 12 punktów.

Druga połowa to już walka dwóch równorzędnych zespołów, ale Legia najlepsze zostawiła na koniec. Michał Kolenda, który w pierwszej połowie był nieskuteczny (spudłował pięć pierwszych rzutów z gry), wyszedł na rozgrzewkę jako pierwszy i na jego twarzy było widać determinację. W kluczowych momentach końcówki to właśnie on, nie zrażony wcześniejszymi pudłami, dawał drużynie impuls do walki.

Drużynowe zwycięstwo

Po raz pierwszy od dłuższego czasu Legia wyglądała jak drużyna – widać było realizację założeń taktycznych, rotacja działała sprawnie, a gra była bardziej zróżnicowana. Ożywiła się także strefa podkoszowa – Vukić i Onu dołożyli swoje punkty, co wymusiło na obronie Stali większą uwagę pod koszem, pozwalając Legii na skuteczniejsze rzuty z dystansu.

W barwach Stali świetnie wkomponował się nowy rozgrywający Jalen  Riley, który zdobył 19 punktów (4/7 za trzy) i wziął na siebie ciężar gry w kluczowych akcjach. Tyle samo punktów zdobył Damian Kulig, który mimo 38 lat wciąż odgrywa kluczową rolę w drużynie. Jego statystyki – 7/13 z gry, 2/7 za trzy, 6 zbiórek i 1 asysta – mówią same za siebie.

Czwarta kwarta dostarczyła ogromnych emocji i długo pachniało dogrywką. Andrzej Pluta trafił w tym meczu tylko jeden rzut, ale za to najważniejszy – celna trójka w ostatnich sekundach dała Legii cenne zwycięstwo 80:79. Trzeba przyznać że sam Andrzej zachował dużo zimnej krwi przy ostatnim rzucie, w ustawieniu po złapaniu piłki przed samym rzutem korygując jeszcze ustawienie stóp, aby oddać rzut za trzy i Legioniści mogli świętować wraz z kibicami.

Szczęśliwy zbieg okoliczności

Mogli świętować jednak niezbyt długo, bo kibice wybierający się na spotkanie Dzików zbyt wiele czasu nie mieli, aby zdążyć na mecz Dzików, zatem trzeba było się pospieszyć – oba spotkania dzieliło niewiele ponad 20 minut i prawie 4 kilometry drogi, ale to był dla Warszawy dzień sprzyjających okoliczności i kolejność warszawskich spotkań szczęśliwie pozwoliła kibicom obejrzeć oba mecze w całości.

Dziki i dramatyczna końcówka z dogrywką

Dziki Warszawa przystąpiły do spotkania na fali euforii po awansie do Final Four ENBL, warszawskiej drużynie udało się wywalczyć awans na własnym parkiecie i obronić na wyjeździe 21. punktową zaliczkę i wyeliminować faworyzowany Bamberg!

Rywalem była Arka Gdynia, która wciąż walczy o uniknięcie spadku.

Sam mecz przypominał pojedynek Legii – pierwsza kwarta była wyjątkowo uboga w punkty, wygrana przez gospodarzy 12:14. Obie drużyny miały problemy ze skutecznością, a po pierwszej połowie goście prowadzili dwoma punktami. Brzmi znajomo?

Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do swojego brata Michała, Łukasz Kolenda zagrał świetną pierwszą połowę, trafiając 3 na 3 rzuty zza łuku, zdobywając 12 punktów. Po przerwie jego skuteczność nieco spadła.

Bardzo dobrze w tym spotkaniu zaprezentował się John Fulkerson – center dzików zaliczył 14 punktów, 6 zbiórek i 3 asysty przy stu procentowej skuteczności z gry, choć na pierwszy rzut oka nie był pierwszoplanową postacią w tym spotkaniu, jednak to z nim na parkiecie gra Dzików wyglądała dużo pewniej.

Niewidoczny w tym spotkaniu był nowy zawodnik Dzików – Alijah Comithier, który w 23 minuty na parkiecie nie zaliczył dorobku punktowego. Zebrał za to 5 piłek i dołożył jedną asystę, ale po dwóch kapitalnych występach przeciwko GTK i Bambergowi można mu ten słabszy występ wybaczyć.

Dramat Stefana Djordjević

Prawdziwy dramat miał miejsce w końcówce, kiedy kontuzji doznał Stefan Djordjević. Serb, jeden z najlepszych punktujących w lidze i prawdziwy lider Arki, skręcił kostkę w czwartej kwarcie i nie był w stanie kontynuować gry. Jego uraz od razu wyglądał na bardzo poważny, a na ławce Arki polały się łzy. Strata Djordjevića na końcówkę sezonu zasadniczego jest dla gdyńskiej drużyny ogromnym ciosem i zapewne spowoduje szybką potrzebę zakontraktowania nowego zawodnika.

W ostatnich 3 min czwartej kwarty Arkowcy musieli radzić sobie bez swojego najlepszego gracza i byli bardzo blisko dowiezienia dwupunktowej przewagi, jednak Denzel Andersson trafił dwa z trzech rzutów wolnych po faulu Daniela Szymkiewicza i na tablicy wyników mieliśmy remis 69:69. Arce pozostało 20 sekund na przeprowadzenie ostatecznej akcji, jednak Michał Kolenda spudłował ostatni rzut i to zdecydowało, że w tym spotkaniu zobaczyliśmy jeszcze dodatkowe 5 minut gry.

Na początku dogrywki Dziki zachowały więcej spokoju. Radicević pewnie prowadził grę, co pozwoliło warszawiakom odskoczyć na osiem punktów. Wydawało się, że losy meczu są już przesądzone, ale wtedy na scenę wkroczył Jakub Garbacz – trafił kluczową trójkę i dwa rzuty wolne, przywracając nadzieję Arce. Po kontuzji Djordjevića ciężar gry przejął Nenadić, który był bliski triple-double – zanotował 16 punktów, 8 zbiórek i 9 asyst.

Szczęśliwa sobota w Warszawie

Ostatecznie Dziki wygrały 81:80. Wyniki obu meczów były niemal identyczne – Legia 80:79, Dziki 81:80. Oba rozstrzygnięte różnicą jednego punktu, oba zależne od kluczowych decyzji po przerwach na żądanie, oba trzymające do samego końca w napięciu. Czyż to nie była piękna niedziela dla koszykarskiej Warszawy? Emocji nie brakowało, a oba stołeczne zespoły dostarczyły swoim kibicom niezapomnianych wrażeń. Kolejne emocje w Warszawie już w ten piątek (28 marca) o godzinie 17:30 na warszawskim Kole – Dziki będą podejmowały Śląsk Wrocław. Legie za to w sobotę na wyjeździe czeka hitowe starcie z Anwilem Włocławek.

Autor wpisu:

Marcin Boguszewski

Polecane

Psychologia sportu. 1na1: Dzień Walki z Depresją

Kącik mentalny. Dzień Walki z Depresją: Krzyk ciszy

Aneta Sochan. O tym, jak budować tożsamość przyszłego koszykarza NBA