
Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>
Sport naprawdę bywa wyjątkowo nieczuły. Jimmy Butler coś o tym wie. Postaw się w jego sytuacji.
Grasz przez 46 minut meczu numer 6 jak koszykarski bóg, rzucasz 47 i siłą woli przepychasz swoją ekipę do starcia nr 7. W nim nie schodzisz już z parkietu. Choćby na moment. Gdy przed rozpoczęciem czwartej kwarty twój trener jest pytany „czy Jimmy Butler rozegra pełne 48 minut?”, znacząco się uśmiecha.
W pierwszej połowie meczu nr 7 na odpowiednią stronę boiska atakuje tylko jeden z twoich kolegów z zespołu – Bam Adebayo. Reszta graczy przemierza parkiet bezproduktywnie, jakby w poprzek. Mecz dopiero się rozpoczął, a już przegrywacie kilkunastoma punktami. Znów orka, znów ciułasz punkty, by nie pozwolić rywalom kompletnie się oddalić.
W przerwie masz ich już 24. Jesteś zadowolony, że przegrywacie tylko sześcioma. Boli cię kolano, z którym masz problemy od dawna. Znać daje o sobie kostka, podkręcona na stopie Ala Horforda w poprzednim meczu. Czujesz każdy centymetr ciała po tych wszystkich twardych lądowaniach na parkiecie w pierwszej połowie. Ale przecież twój umysł nad twoim ciałem ma pełną kontrolę. Jakby miał mu wmówić, że bez jednej nogi też będzie się mógł poruszać – również mógłby dać radę.

W drugiej połowie Celtics wciąż prowadzą, ale na początku ostatniej kwarty twoja drużyna zbliża się na trzy punkty. Zbierasz piłkę po niecelnym rzucie rywali i biegniesz w kierunku kosza. Wiesz, że rzut za trzy nie jest twoją najmocniejszą stroną, ale oczami wyobraźni już widzisz ten cholerny remis. Odpalasz trójkę w kontrze.
Pudło. Nie byłeś nawet blisko.
Kilka minut później być może nawet i tobie wydaje się, że jest po meczu. Jayson Tatum przypomina sobie, że nieprzypadkowo nosi opaskę Kobe Bryanta na łokciu – trafia dwa trudne rzuty. A defensywa Celtics robi swoje – nie bierze jeńców. Przez pierwszych osiem minut czwartej kwarty nie popełnia faulu, ale też nie zostawia rywalom ani centymetra kwadratowego wolnego miejsca. Jesteś bezradny, rywal kompletnie nad tobą i twoją drużyną dominuje. I fizycznie, i – o dziwo – mentalnie.
3,5 minuty przed końcem Celtics prowadzą 98:85. I nagle: cud. Twoi wcześniej ułomni koledzy z zespołu nagle zaczynają punktować. Kyle Lowry z półdystansu. Max Strus wsadem. Victor Oladipo spod kosza. Znów Lowry. Znów Strus – tym razem za trzy. Mniej doświadczeni rywale prowadzą już tylko 98:96. Ewidentnie koszykarsko głupieją.
22 sekundy przed końcem znów rzutu nie oddaje Tatum, tylko Smart. Jasne, że pudłuje.
Zbierasz piłkę po niecelnym rzucie i błyskawicznie ruszasz w kierunku kosza rywali. Możesz zrobić wszystko – próbować atakować kosz, szukać faulu, wciąż masz 20 sekund. Wiesz, że rzut za trzy nie jest twoją najmocniejszą stroną. Ale oczami wyobraźni widzisz… ten cholerny punkt przewagi. Odpalasz trójkę w kontrze.
Pudło. Niby byłeś blisko, ale jakże cholernie daleko. Zbłądziłeś, licząc, że w najważniejszym momencie kariery ze swojej największej słabości uczynisz najważniejszą broń, a koszykarscy bogowie nie okazali ci czułości.
Kończysz mecz z dorobkiem 35 punktów. Łącznie w dwóch ostatnich zdobyłeś 82. Byłeś najlepszym zawodnikiem na boisku, ale schodzisz do szatni i słyszysz przez ścianę, jak trofeum dla najlepszego gracza finałów Wschodu (im. Larry’ego Birda) odbiera w twojej hali Jayson Tatum. A nawet jeśli nie słyszysz – masz tego pełną świadomość.
Byłeś genialny, ale przegrałeś. Na swoich zasadach.
Bierzesz do ręki telefon, widzisz stronę główną ESPN. A tam już Bobby Marks opublikował „Poradnik – co zrobią Heat po tym sezonie? Muszą ponownie przemyśleć przyszłość Butlera i Herro”.
No dobra – tak naprawdę Jimmy Butler ma raczej w poważaniu opinie Bobby’ego Marksa. Ale pomyśleć, że niektórzy kibice potrafią się wciąż dziwić – przecież oni zarabiają dziesiątki milionów dolarów rocznie – że koszykarze NBA, jak wszyscy inni ludzie stąpający po tej ziemi, są narażeni na depresję.
Celtics wygrali finał Wschodu w pełni zasłużenie. Nie mieli w składzie najlepszego zawodnika serii, ale mieli zdecydowanie lepszy zespół. W decydującym meczu Tatum do 26 punktów dołożył 10 zbiórek i 6 asyst. Drugi z liderów Jaylen Brown – odpowiednio – 24, 6 i 6. Mając 24 i 25 lat stanęli na wysokości zadania. Tacy Celtics mogą pozostać dłużej na szczycie NBA.
Golden State Warriors podczas swojego zwycięskiego przemarszu przez play-off na Zachodzie nie napotkali tak twardej defensywy jak ta, którą straszy ekipa z Bostonu. A gdy mieli przeciwko sobie porównywalną – Memphis Grizzlies – bywali w kłopotach, choć rywal po kontuzji Ja Moranta ofensywnie został wybrakowany. Steph Curry i spółka mogą się w czwartek nieco zdziwić.
Michał Tomasik

Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>