Błyszczał w świetnym finale Chicago Bulls – Phoenix Suns, w NBA rozegrał ponad 500 meczów, a w 2001 roku trafił do Pruszkowa. Dobrze się bawił, zanim nie puściły mu nerwy.
NBA, Euroliga, PLK – typuj wyniki i wygrywaj >>
Sezon 2000/01 był w PLK jednym z najciekawszych w XXI wieku – gdzie nie spojrzeć, tam ciekawa historia. Wielki Śląsk Wrocław wygrał wszystkie mecze w rundzie zasadniczej, w Czarnych Słupsk zachwycał God Shammgod, u Adriana Małeckiego wykryto ślady marihuany.
W Polsce pojawił się także Oliver Miller.
Big Mac na obręczy
Gdy 30 stycznia 2001 roku lądował w Warszawie, był koszykarzem z najbogatszą przeszłością w NBA z graczy, którzy zagrali do tego momentu w polskiej lidze. Świetnie pamiętaliśmy go z jego debiutanckiego sezonu 1992/93, gdy z Phoenix Suns świetnego wówczas Charlesa Barkleya dotarł do finału i był ważną postacią w rywalizacji z Chicago Bulls.
W całym sezonie Miller miał wtedy średnio 5,6 punktu oraz 4,9 zbiórki, ale w play-off potrafił błysnąć zdobywając kilkanaście punktów lub zbiórek, zaliczając po 5-7 bloków, notując sporo asyst jak na środkowego. To właśnie umiejętności blokowania i podawania wyróżniały go w NBA.
Oczywiście poza gabarytami. Mierzący 206 cm wzrostu Miller nazywany był „Big O” ze względu na wagę. Gdy zaczynał karierę w NBA, ważył pewnie 110-120 kg, w późniejszych latach waga rosła – do 140-150 kg, a podobno zdarzało mu się grać z jeszcze większą.
O jego chorobliwym pociągu do jedzenia, szczególnie hamburgerów, krążyły legendy, a najsłynniejszy cytat na ten temat pochodzi oczywiście od Barkleya: – Oliver doskoczy do obręczy tylko wtedy, jeśli położy się na niej Big Maca.
Ale mimo nadwagi „Big O” potrafił grać. W swoim najlepszym sezonie 1995/96 w Toronto Raptors Miller zdobywał po 12,9 punktu, 7,4 zbiórki, 2,9 asysty oraz 1,9 bloku, potem te średnie spadały. W sezonie 1999/2000, znów w Phoenix Suns, miał już tylko 6,3 punktu oraz 5,1 zbiórki.
Potem kontraktu z nim nie przedłużono, Miller tylko trenował. Do Polski przyjechał mając 31 lat, 503 mecze w NBA za sobą i ważąc 145 kilogramów.
Czy będziesz Shaqiem PLK?
W Pruszkowie Miller podpisał czteromiesięczny, gwarantowany kontrakt na 200 tys. dolarów.
– Jestem w Polsce, bo nie miałem żadnych innych propozycji. Nie wiem nic o waszym kraju. Ale wiem, że mogę sporo wnieść do zespołu takiego jak Pruszków. Przede wszystkim dobrą atmosferę i zabawę dla kibiców. Jest wiele elementów koszykarskich, w których jestem dobry – mówił „Gazecie Wyborczej”.
Za sprowadzenie Millera do Hoopu odpowiadał Michalis Kiritsis – Grek, który został w klubie z Pruszkowa dyrektorem sportowym, ale niedługo po transferze Amerykanina przejął stanowisko trenera od Jacka Gembala. Żartowniś „Big O” zdążył jednak na jednym z treningów znienacka i dla zabawy wskoczyć Gembalowi na plecy, „na barana”. Trener ciężar wytrzymał, upadku nie było.
Na konferencji prasowej w warszawskiej restauracji Champion’s, na której przedstawiano Millera i amerykańskiego rozgrywającego H Waldmana, szefowie klubu z Pruszkowa mówili o powrocie do walki o mistrzostwo, choć zespół sezon zaczął słabo i był wówczas na szóstym miejscu w lidze.
– Chcę wygrać wszystkie polskie puchary i sprawić, że wszyscy będą zadowoleni. Gram w Pruszkowie, bo zadzwonił do mnie trener Kiritsis, którego znam. Nie wiem, czemu nie dostałem ostatnio propozycji z NBA, ale Pruszków – tak to się mówi? – to teraz mój dom – mówił Miller.
Jeden z dziennikarzy zapytał go, czy będzie Shaquille’em O’Nealem PLK. – Będę Oliverem Millerem, nikim innym. Nigdy nikogo nie imituję, jestem tylko sobą. Myślę, że grając w NBA – z najlepszymi i przeciwko najlepszym – wystarczająco zapracowałem na swoje imię.
Wielki gracz bez zaangażowania
Amerykanin przyznawał, że nie jest jeszcze w formie, ale zapowiadał też, że niedługo będzie gotowy do gry. Ale widać też było, że do Polski przyjechał się bawić. Oczywiście nie tak, jak jego kolega z Phoenix Suns Richard Dumas, który był po prostu chorym człowiekiem i alkoholikiem, ale jednak treningi koszykarskie były dla Millera tylko częścią wyprawy do Europy.
Fizycznie nie był już tak sprawny jak w latach 90., ale umiejętności wciąż miał wielkie. Świetnie ustawiał się pod koszem wykorzystując swoją masę, choć wielu rywali – np. Śląsk – od razu go podwajało. Wtedy „Big O” odgrywał piłki do kolegów, bo w podaniach też był świetny.
Zdarzały się momenty, że Miller był na boisku z Krzysztofem Dryją, ale polskiemu środkowemu zajęło trochę czasu przyzwyczajenie się do błyskotliwych, szybkich, nieoczekiwanych asyst Amerykanina.
– Bez wielkiego zaangażowania w trening, przy sporej nadwadze, był w naszej lidze gwiazdą. To był naprawdę wielki gracz, miał wielkie umiejętności – wspomina Tomasz Suski, ówczesny gracz Hoopu.
Tylko że kariera Millera w Pruszkowie zakończyła się bardzo szybko – Amerykanin zagrał ledwie w siedmiu ligowych meczach, zdobywał dobre 15,1 punktu, 7,3 zbiórki, 3,4 asysty, 2,0 przechwytu oraz 1,3 bloku.
Kłopot w tym, że Hoop miał w tych meczach bilans 2-5, a w zespole było nerwowo. Na jednym z treningów pobili się Jeffrey Stern z Dryją, Amerykanin rzucał śmietnikiem, do hali wezwano policję. Kontrakt ze Sternem rozwiązano.
A Miller rozstał się z klubem niedługo później, w podobnych okolicznościach.
Taksówka do Pruszkowa
Na początku kwietnia, podczas finałowego meczu o Puchar Polski z Prokomem Treflem Sopot w Słupsku, przy ławce Hoopu doszło do awantury. Miller miał pretensje do Suskiego, zawodnicy zaczęli się przepychać, rozdzielić chciał ich Kiritsis. Rozsierdzony Amerykanin wyprowadził cios, ale trener zrobił unik i Miller trafił tłumaczkę.
– O co tam poszło? Szczerze powiem, że już nie pamiętam… – mówi teraz Suski. – Coś tam do siebie mówiliśmy podczas mecz, na boisku. Gra nam się nie układała, była wymiana zdań między mną i Oliverem. Na czasie podszedł do mnie z rękami, trener wkroczył między nas. No i Miller rzucił się na trenera.
Kiritsis już w hotelu podjął decyzję, że Amerykanin zostanie wyrzucony z drużyny. Zamówił mu taksówkę i odesłał gracza do Pruszkowa. – Oliver w hotelu przyszedł do mnie do pokoju, przeprosił za sytuację. Normalnie pogadaliśmy, ale to już nie miało wpływu na decyzję trenera – wspomina Suski.
– Ta decyzja była absolutnie konieczna. Przecież kiedy pacjent ma raka nie należy mu podawać aspiryny, tylko przystąpić do operacji – tłumaczył Kiritsis.
I dodawał: – Miller nigdy nie przestawił się z zasad panujących w NBA na europejskie. Tam przede wszystkim się gra, a trenuje w czasie sezonu tak sobie. Tak samo chciał się zachowywać w Pruszkowie, a ponadto ignorował i nie szanował partnerów z zespołu. Jego podejście cały czas się pogarszało.
Miller wrócił do USA, zaliczył dwa krótkie epizody w Harlem Globetrotters, grał w niższych ligach, a potem występował także w Portoryko i w Chinach. W sezonie 2003/04 wrócił jeszcze do NBA, do Minnesota Timberwolves. W 48 meczach, grając z ogromną nadwagą, zdobywał już tylko po 2,5 punktu oraz 2,7 zbiórki.
Karierę zakończył w 2010 roku, a w 2011 trafił do więzienia po tym, jak podczas sprzeczki na przyjęciu wymachiwał bronią i pobił nią brata swojej dziewczyny. Dostał pięć lat, z czego cztery w zawieszeniu.
Ostatnio sprzedawał w Phoenix samochody i marzył o otwarciu restauracji z jazzową muzyką. Niedawno został włączony do Galerii Sław uczelni Arkansas, na której grał i studiował.
Łukasz Cegliński