fot. Andrzej Romański/plk.pl
Choć obie ekipy walczą o coś innego, to mecz zapowiadał się bardzo ciekawie. Arka zaliczająca ostatnio udane występy we własnej hali podejmowała u siebie Start, który w Gdyni ostatnio triumfował ponad trzy lata temu. Lublinianie dzięki wygranej udowodniliby chęć walki o jak najwyższe miejsca, zaś “Arkowcy” mieli kolejną okazję odskoczyć od Sokoła na różnicę trzech zwycięstw. Tyle że dziś było bardzo ciężko – nie dość, że trudny rywal to jeszcze bez Adriana Boguckiego z powodu rozciętego łuku brwiowego Dodatkowo był to “sentymentalny” powrót Trey’a Wade’a do Gdyni, w której zaczął profesjonalną karierę.
Sporo niecelnych rzutów od samego początku, tak naprawdę obie ekipy dopiero sprawdzały swoją dyspozycję strzelecką. Przez pierwsze minuty punkty zdobywali jedynie środkowi, ten pojedynek na sam start wygrał Adam Hrycaniuk 5:3 – Arka to kontynuowała, rywale pudłowali na potęgę. Ciężko początek tego spotkania określić jako pozytywne, po sześciu minutach die drużyny zebrały łącznie 14 punktów. Gdy gospodarze się rozkręcali i zaczęli odjeżdżać na dwucyfrową przewagę (16:5), w szeregach Startu po ponad siedmiu minutach Jabril Durham był drugim zawodnikiem, który wpisał się na listę strzelców swojego zespołu, chwilę później niemoc strzelecką zza łuku po siedmiu próbach przerwał Tomislav Gabrić.
Ekipa Wojciecha Bychawskiego ze swoimi problemami pewnie weszła w mecz, wykorzystując słaby fragment gości, wygrała pierwszą kwartę 23:15, choć ten wynik równo z syreną rzutem za “trzy” podreperował Jabril Durham. Gdy każdy zyskał większą pewność siebie i obrzucał kosze, mecz stał się znacznie atrakcyjniejszy dla oka. Przyjezdni w dalszym ciągu próbowali się na dobre przełamać, zaś gdynianie utrzymywali wypracowaną zaliczkę. Brak Adriana Boguckiego szansą dla niemal 40-letniego Adama Hrycaniuka, który pod koszem rywali królował – mecz zakończył z dorobkiem 22 punktów, będąc blisko wyrównania rekordu kariery sprzed 11 lat!
Gospodarze nawet nie pomyśleli o chwili zwłoki, poszli za ciosem i w pewnym momencie prowadzili już różnicą 17 “oczek” (40:23) po dwóch celnych “trójkach” Stefana Kenicia, w tym jednej z faulem. Czuć było, że po stronie gości dziś coś nie kliknęło, od pierwszego gwizdka. Liderzy zawodzili po całej linii, zawodnicy drugiego planu nie potrafili przejąć drużyny na swoje barki, zaś w pierwszej połowie to Arka w porównaniu ze Startem wyglądała na drużynę aspirującą o najwyższe cele. Pełna dominacja, zatrzymanie najważniejszych graczy rywali i wykorzystanie słabej postawy obronnej sprawiło, że po 20 minutach utrzymali wysoką zaliczkę (49:32).
Goście, znani z bardzo dobrej ofensywy, zdobyli do przerwy tylko 32 punkty. To główny powód sporych strat do Arki, która jak dobrze naoliwiona maszyna równie dobrze rozpoczęła kolejną kwartę. Chwilę im zajęło, by objąć najwyższe prowadzenie w meczu (55:35), lecz to zmotywowało ekipę Artura Gronka do walki o lepszy wynik. Stopniowo zmniejszali straty, odblokowali się w rzutach z dystansu, ale w dalszym ciągu szwankowała defensywa. Co odrobili, to po drugiej stronie parkietu tracili.
Pomimo wszystko znacząco poprawili swój atak, zaczęli grać agresywniej i przede wszystkim skuteczniej, ale to nie starczało na niesamowicie dysponowaną drużynę z Gdyni. Przez ani moment nie dali się złamać, bardzo dobrze odpowiadali rywalom na ich skuteczne zagrania. “Arkowcy” kontrowali tempo meczu, wykorzystywali swoje przewagi, lecz goście byli cały czas w natarciu, gonili i byli bardzo zmotywowani, by odwrócić losy spotkania. Liam O’Reilly karcił spod kosza, a cały zespół płynnie przechodził z obrony do ataku – rozpoczęli czwartą kwartę serią 16:5, tracąc już tylko 6 “oczek” (72:78) na ostatnie 5 minut przed końcową syreną. Comeback jak najbardziej stał się realny!
Co ważne, duet Durham & O’Reilly na dobre się odblokował i zaczął ciągnąć swój zespół do czternastej wygranej w sezonie. Znacząco się zbliżyli, lecz pod koszami brylował weteran Adam Hrycaniuk, zaś piłki nawet z trzeciego piętra zbierał dziś lotnik Seth LeDay – Amerykanin zaliczył dzisiaj elektryzujące double-double: 16 punktów i 18 zbiórek. Ekipa z Lublina na ponad minutę przed końcem zbliżyła się już na 4 “oczka” (78:82), ale finalną kropkę nad “i” postawił Stefan Kenić po akcji indywidualnej. Kolejne posiadania to przeplatanie punktów gości z celnymi rzutami wolnymi gospodarzy. I tym sposobem gdynianie zgarnęli siódme zwycięstwo w tegorocznej kampanii, wykonując milowy krok w stronę utrzymania.
Lublinianie wykonali niesamowitą pogoń, ze stanu -20 byli w stanie zejść do straty dwóch posiadań w ostatniej minucie, lecz w decydujących momentach rywale przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Życiowy występ Adama Hrycaniuka załatwił sprawę! Znów, podobnie jak we Wrocławiu, zabrakło niewiele. Tyle że i tak 2 punkty zostają w Gdyni, a porażką sami sobie utrudniają ścieżkę o najwyższe lokaty w Orlen Basket Lidze. Tym samym gdynianie w 2024 roku mają na rozkładzie Stal, Legię i Start – Polsat Plus Arena nie jest już łatwa do zdobycia!
Arka bez Adriana Boguckiego, z liderami na fatalnej skuteczności – duet Pluta Jr & Alford zaledwie 2/20 zza łuku – ale ze świetnym tercetem podkoszowych. Adam Hrycaniuk przeżywający dziś drugą młodość (22 punkty, 7/10 z gry i 5 zbiórek), Stefan Kenić utrzymujący wysoką formę (24 punkty, 7/11 z gry) oraz Seth LeDay z rekordem kariery zbiórek (16 punktów i 18 zbiórek). Bryce Alford także zaliczył double-double (10 punktów i 12 asyst). Dla Startu z pewnością bolesna porażka, zwłaszcza, że mierzą w tym roku wysoko. Liam O’Reilly najlepszym strzelcem spotkania z dorobkiem 26 punktów, po 15 “oczek” dorzucili Jabril Durham oraz Barret Benson.