
fot. Andrzej Romański/plk.pl
Druga para półfinałowa, Trefla ze Śląskiem, zadecyduje, kto dopełni swego – sopocianie po 10 latach posuchy mają szansę na medal, z kolei aktualni wicemistrzowie Polski są w grze o trzeci finał z rzędu. Pierwsze dwa spotkania zostaną rozegrane w Ergo Arenie, w której wrocławianie mieli 6 wygranych z rzędu, w dodatku zwycięstwo w przedostatniej w kolejce tego sezonu, bez której prawdopodobnie nie znaleźliby się właśnie w tym miejscu. Obie ekipy w pełnych składach, bez żadnych poważnych kontuzji!
I zaczęli, Hassani Gravett pofrunął i w efektownym stylu zdobył pierwsze punkty w meczu! Od samego początku było sporo chaosu na parkiecie, obrońcy wyjmowali piłki z kozła rywalom, z czym największe problemy miał Marek Klassen. Dzięki temu Trefl miał kilka sytuacji sam na sam z koszem, cały czas kontynuował rewelacyjną pracę w obronie, a z każdą minutą powiększał przewagę. Śląsk po siedmiu minutach miał na koncie zaledwie 4 “oczka” na koncie, ale o wiele więcej jakości niż Kanadyjczyk wniósł wchodzący z ławki, po kontuzji, Łukasz Kolenda. Kreował pozycję dla samego siebie i podreperował nieco dorobek punktowy swojego zespołu.
Sopocianie obnażyli słabości Śląska w ataku, ci bez pomysłu na grę i skutecznych akcji od pierwszego gwizdka byli zmuszeni gonić wynik. Twarda obrona Trefla sprawiała wiele problemów wrocławianom, ale Łukasz Kolenda, jako niemal jednoosobowa armia, sprawiał trudności z jego zatrzymaniem. Punktował na wiele sposobów, tak naprawdę utrzymując “Trójkolorowych” przy życiu. Przez 16 minut zdobyli jedynie 20 punktów, połowę z nich było autorstwa reprezentanta Polski. Każda chwila bez niego na boisku gorszyła sytuację, dziś Trefl brał garściami, co rywale za darmo oddawali.
Poza tym, że wszelakie potknięcia gości były zazwyczaj wykorzystywane, to sami sopocianie wywalczyli te sytuacje, by rywale popełniali błędy. Pozwolili na tylko 24 punkty do przerwy, wtenczas wymusili także już 9 strat, co było zmorą wrocławian w serii ćwierćfinałowej ze Stalą. Ekipa Miodraga Rajkovicia nie mogła złapać rytmu, wiatru w żagle, czegokolwiek! Koszykarze Trefla wybili im w pierwszej połowie koszykówkę z głów! Rozmowy w szatni nie okazały się skuteczne, Śląsk grał indywidualnie, głównie z dystansu, a Marek Klassen biegał w poprzek, zamiast atakować kosz.
Z taką dyspozycją rywali Trefl nie mógł tego nie wykorzystać. Powoli i konsekwentnie budowali swoją pozycję w tym spotkaniu, zabezpieczając się przed ewentualnym gorszym fragmentem. Tyle że mało kto zna przyczynę tak słabej formy Śląska, który dziś kompletnie nie istniał, a finalnie nie zaistniał. Bez większego nakładu sił w ofensywie mieli ponad 20 punktów na plusie! Dziś trener Żan Tabak rozgryzł i zjadł serbskiego rywala! Sopocianie zdominowali walkę na desce – w całym meczu mieli aż 57 (!) zbiórek, z czego 22 w ataku, co dało 16 punktów drugiej szansy.
Choć przed decydującymi 10 minutami gospodarze mieli “tylko” 20 punktów zaliczki, a nie takie powroty już nasza liga widziała, tak jednak kataklizm mógłby odebrać Treflowi dzisiejszą, pierwszą wygraną w półfinale. Swoich sił próbował Daniel Gołębiowski, ten ciągnął zespół na swoich barkach, ale każdy zapęd wrocławian był bardzo szybko zatrzymywany przez “Żółto-czarnych”. Jedyny pozytyw, mało pocieszający, jaki może wysnuć dziś drużyna z Wrocławia, to tendencja wzrostowa w zdobywanych punktach co kwartę – zaczęli od jedenastu w pierwszej odsłonie, 13 w drugiej, 14 w trzeciej i 16 w czwartej.
Bezprzełomowa ostatnia część meczu, w której to Trefl potwierdził swoją wyższość i dzięki niesamowitej postawie w obronie i na zbiórkach wykonał pierwszy krok w stronę finału. Jarosław Zyskowski, który tak naprawdę tylko dwa razy podniósł się z ławki rezerwowych, był najlepszym strzelcem drużyny z dorobkiem 15 punktów. Każde jego wejście było bardzo produktywne, a takich graczy ceni Żan Tabak! Dziś dwóch graczy obwodowych Trefla zbierało najwięcej piłek – Paul Scruggs (12 zbiórek i 10 punktów), Aaron Best (po 8 zbiórek i punktów), a trzeci obwodowy – Benedek Varadi – był bliski double-double (13 punktów i 9 asyst). To zwycięstwo idzie zdecydowanie na konto całej drużyny, która zniszczyła Śląsk na desce i żelazną defensywą. Dziś, mówiąc kolokwialnie, wybili koszykówkę z ich głów!
Ciężko znaleźć jakiekolwiek pozytywy po stronie wrocławian w tym spotkaniu. Tylko Łukasz Kolenda z dwucyfrowym dorobkiem punktowym, identycznym jak do przerwy. Zaledwie 30 zbiórek w obronie przy 22 w ataku sopocian, 14 strat przy pięciu w wykonaniu gospodarzy, 4 “oczka” z ponowienia przy siedemnastu rywali, 8 punktów z szybkiego przy szesnastu Trefla. Co tu wiele mówić, pełna dominacja ekipy Żana Tabaka w pierwszym półfinale z bezradnym Śląskiem.