fot. Andrzej Romański / plk.pl
O dziwo, to nie było nudne spotkanie zakończone różnicą np. 40 punktów. “O dziwo”, bo przecież naprzeciw siebie stanęły zgoła inne – GTK, czyli zespół bez zwycięstwa, i Anwil, czyli zespół bez porażki.
Zaskakujący był chociażby przebieg pierwszej kwarty. Przez większość czasu prowadzili gospodarze – nieznacznie, ale jednak. W pewnym momencie gliwiczanie wygrywali 20:15, gdy Sanders faulował McEwena przy skutecznej próbie zza łuku. Akcja za cztery oczka, a tym samym pięciopunktowe prowadzenie GTK.
Niedługo później Anwil odpowiedział serią 7:0. A nawet nie tyle Anwil, co Luke Petrasek, którego trzy skuteczne akcje sprowokowały trenera Turkiewicza do sięgnięcia po przerwę na żądanie. Wśród zawodników GTK odnalazł się ten, który wręcz w pojedynkę chciał zrewanżować się Petraskowi. To Koby McEwen, który sprawił, że z 24:28 na korzyść Anwilu, zrobiło się 33:28 dla GTK. Sam, 9 punktów, w kilkadziesiąt sekund!
Zmiana stron lepiej wpłynęła na ekipę Przemysława Frasunkiewicza. Trzecią kwartę włocławianie wygrali aż 26:12. Każdą kolejną skuteczną akcją tylko się napędzali, a i z trybun mieli w piątkowy wieczór naprawdę duże wsparcie. Po celnej trójce Sandersa Anwil miał już 21-punktową przewagę!
Jak się okazało – dla GTK to była strata nie do odrobienia. Co prawda w końcówce zmniejszyła się, ale nie na tyle, by marzyć o pierwszym zwycięstwie w sezonie. Jeszcze nie dziś. Anwil górą, po raz czwarty w tym sezonie – 88:77.
Co może martwić kibiców “Rottweilerów”? Kontuzja Kalifa Younga, który dziś popisał się efektowną asystą zza linii końcowej. Pozytyw? Tanner Groves, który świetnie się zaprezentował. Był wręcz bezbłędny! 12 punktów, 5/5 z gry, 4 zbiórki.