Czarodziejski Kyle Weaver, dwie wieże pod koszem i znów świetna obrona dały 6-0 w play-off i finał. Stary wyga Jacek Winnicki i jego ekipa zaskoczyli wszystkich.
PLK, NBA – typuj wyniki i zgarniaj kasę >>
Przed sezonem nikt, nawet w Toruniu, nie zakładał, że drużynie uda się dojść tak daleko. Celem był play-off, ewentualnie dobijanie się do pierwszej czwórki. A tu mamy finał, na którym rozpędzeni torunianie wcale nie chcą poprzestać.
Od 20 lat, od 1997 roku i sensacyjnego awansu Spójni Stargard, nie mieliśmy bardziej nieoczekiwanego finalisty PLK. W XXI wieku o złoto grały przecież tylko drużyny z Wrocławia, Trójmiasta, Włocławka, Zgorzelca i Zielonej Góry, a zeszłoroczny wyskok Rosy był bardziej uzasadniony niż awans Polskiego Cukru – radomianie dwa razy wcześniej grali w półfinale, zadebiutowali w Europie, zdobyli Puchar Polski.
Wygrywanie i skreślanie
Przed sezonem Polski Cukier „nie wyglądał”. Bardzo późno przedłużona umowa z Jackiem Winnickim (przegrał poprzedni ćwierćfinał mimo przewagi boiska), niższy budżet (choć 4,6 mln zł na klub, w tym 3,1 mln na graczy, to w skali ligi wciąż duże pieniądze), enigmatyczne transfery Jure Skificia i Maksyma Sanduła (ocenę nabytków poprawił dopiero Kyle Weaver z oferty „last minute”) nie dawały argumentów za tym, by widzieć torunian w czołówce.
W naszych przedsezonowych notowaniach Polski Cukier był na 10. pozycji z dopiskiem, że o play-off będzie ciężko.
Bang!
Najlepsza obrona w lidze, trzeci najbardziej efektywny atak, zwycięstwa w Radomiu i Dąbrowie Górniczej, zespołowa gra i świetne występy Obiego Trottera z Kylem Weaverem. Nagle Polski Cukier zrobił 13-0.
Ale, co ciekawe, nadal nie został kandydatem do medalu. Wciąż patrzyliśmy raczej w stronę Stelmetu, coraz lepiej grających Anwilu i Stali, czekaliśmy na odrodzenie Rosy, Turowa, Czarnych. A w samym Toruniu, w trakcie serii zwycięstw, liczyli, ile wygranych potrzeba, by mieć pewne miejsce w ósemce. Słychać było nawet głosy, że nieoczekiwane 13-0 wzbudziło konfuzję, bo oznaczało niezakładane wcześniej premie dla drużyny.
Gdy w drugiej rundzie Cukier zaczął przegrywać, grać słabiej w obronie i po prostu zawodzić (wysokie porażki w Sopocie, Starogardzie, u siebie z Kingiem, wpadka w Koszalinie), skreśliliśmy ten zespół ponownie – w play-off, wiadomo, zagrają z rozpędu. Półfinał? Anwil, Stelmet, Stal i Rosa – tak widzieliśmy to prawie wszyscy.
Choć Weaver i koledzy oczywiście widzieli więcej:
“Żubr” w drodze do nieba
Tymczasem Cukier znów zaczął wygrywać, ma serię siedmiu zwycięstw z rzędu, w play-off bez porażki wyeliminował rozpędzoną przecież w końcówce sezonu Rosę oraz zbudowanych wyrzuceniem Anwilu Czarnych.
Owszem, Rosa w ćwierćfinale zawiodła, zagrała dużo gorzej niż w poprzedzających ten etap tygodniach, to ona bardziej rozczarowała niż Cukier zachwycił. Natomiast Anwil nie znalazł na Czarnych skutecznego pomysłu, ale jednak słupszczan wymęczył w pięciu zaciętych meczach, przeciwko Polskiemu Cukrowi zagrał jednak cień drużyny Robertsa Stelmahersa.
Byłoby jednak niesprawiedliwe nie docenić do bólu skutecznej i konsekwentnej gry drużyny Winnickiego, a także pomysłów tego doświadczonego trenera. „Ślimak” wymyślił sobie, że będzie grał na dwóch wysokich, Cheikha Mbodja i Krzysztofa Sulimę, dzięki czemu dominuje na deskach. Weaver i Trotter – gwiazdy, których styl gry jest zaprzeczeniem gwiazdorstwa – robią dokładnie to, czego potrzebuje zespół.
A Wiśniewski, Skifić, Diduszko, Śnieg czy Perka znów są bliscy swej optymalnej formy – każdy wnosi coś innego: kontry, obronę, ważne rzuty, bloki.
– Tworzymy historię w Toruniu, to naprawdę wielka rzecz. Pokazaliśmy kawał dobrego basketu i w obronie, i w ataku, mamy zasłużony finał. Doszliśmy do szczęścia, teraz, mam nadzieję, cztery zwycięstwa dzielą nas od nieba – powiedział po wygranej w Słupsku Sulima.
W finale pewnie znów niewielu będzie wierzyło w jego zespół, ale – jak widać – Polski Cukier dobrze czuje się w roli czarnego konia, który robi swoje i wygrywa.
ŁC