Nowa oferta powitalna PZBUK – darmowy zakład 50 zł.! >>
Usprawiedliwienia nie ma
W środę zakończyła się faza grupowa tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Debiutujący w tych rozgrywkach Polski Cukier skończył na ostatnim miejscu w grupie A (8 drużyn) z bilansem 2-12. Obie wygrane torunianie odnieśli w starciach z francuskim SIG Strasburg, który z 4 wygranymi zajmuje 7. miejsce w tabeli.
Jeśli chodzi o liczbę zwycięstw, to Twarde Pierniki były drugą najgorszą drużyną tego sezonu – z zaledwie 1 zwycięstwem na koncie w grupie C zakończył rozgrywki VEF Ryga. Wśród 30 innych drużyn żadna z nich nie miała mniej niż 4 zwycięstwa.
Czy powinno być lepiej? Oczywiście, że tak. Można powiedzieć, że torunianie na własne życzenie przegrali chociażby w Ostendzie, a i w innych spotkaniach długo trzymali się rywali. Na końcu jednak brakowało trochę zdrowia, głębi składu czy po prostu jakości.
Kontuzje były problemem, na pewno mocno przeszkodziły Piernikom w odniesieniu lepszego wyniku, ale całości winy za tak marne występy nie można zrzucić tylko i wyłącznie na sytuację kadrową. Problemem niewątpliwie było także samo podejście do Ligi Mistrzów.
Torunianie przystąpili do tych rozgrywek z zamiarem sprawdzenia się, „pokazania się”. Presja była niewielka, tak samo oczekiwania, co mogło się przełożyć na samą grę. Klub nie zdecydował się ratować wyników transferem w przypadku kontuzji, a dodatkowy gracz na pewno wiele by pomógł.
Trudno więc nie odnieść wrażenia, że po kilku porażkach sezon w Lidze Mistrzów potraktowano jak konieczność – trzeba dograć i mieć z głowy. Liderzy nabili imponujące statystyki, gra była szybka i efektowna, ale obrona i wyniki rozczarowujące.
Dramatyczna obrona
Obie polskie drużyny w Lidze Mistrzów w obronie łagodnie mówiąc nie błyszczały. Zarówno w traconych punktach na mecz, jak i w efektywności defensywnej, Anwil i Polski Cukier zajmują ostatnie dwa miejsca. Torunianie jednak wypadają w obu klasyfikacjach zdecydowanie gorzej, na poziomie już po prostu wstydliwym.
Twarde Pierniki co mecz traciły 96,1 punktu. Dla porównania Anwil 91,4, włoskie HappyCasa Brindisi 89,6, a czwarty zespół w tej klasyfikacji już poniżej 85 punktów. Torunianie pozwalali rywalom na 52,8% z gry (tylko Brindisi powyżej 50%) i aż 43% w rzutach za 3 (tylko Strasbourg powyżej 40%).
Efektywność defensywna też jest oczywiście fatalna – Polski Cukier tracił 120,1 punktu na 100 posiadań (Anwil też bardzo złe 118,5). To oczywiście najgorszy wynik w całej Lidze Mistrzów, ale także drugi najgorszy w całej historii tych rozgrywek. W poprzednim sezonie czeska BK Opava traciła 124,4 punktu na 100 posiadania (bilans 2-12), przegrywając przy tym średnio każdy mecz blisko 25 punktami.
Polski Cukier prawdopodobnie na długo zapisał się także w księdze rekordów Ligi Mistrzów jako drużyna, która pozwoliła rywalom na najwięcej punktów. UNET Holon w Toruniu zdobył 122 punkty (parę tygodni później Manresa wrzuciła 121).
Z taką defensywą niestety nie ma co marzyć o pozytywnych wynikach. Zespół z Torunia w tym sezonie przekonał się mocno o tym, jak wiele w Europie znaczy fizyczność, długa ławka i balans pomiędzy szybką grą, a powrotem do obrony.
Wyciągnąć wnioski
Nie jest też tak, że sezon w Europie został kompletnie zmarnowany, wręcz przeciwnie. Klub z pewnością zyskał cenne doświadczenie, które być może zaprocentuje innym przygotowaniem do całej przygody, bo to chyba to najbardziej zawiodło.
Polski Cukier musi grać w europejskich pucharach. Jest już na tyle dużym i przede wszystkim stabilnym klubem, że bez udziału w pucharach ciężko będzie całej organizacji zrobić krok w przód. Sama budowa składu, to przecież bardzo poważny argument. Bez Ligi Mistrzów do Torunia raczej nie trafiliby tacy gracze jak Chris Wright czy Keith Hornsby.
W przyszłości (oby już w przyszłym sezonie) trzeba będzie jednak skład skonstruować inaczej. Klub musi być gotowy na kontuzje kluczowych graczy, musi reagować szybko w trakcie sezonu i przede wszystkim musi skład wyposażyć w fizycznych obrońców.
Choć zwycięstwa były tylko dwa, to na pewno sprawiły radość wszystkim w Toruniu, ale także kibicom polskiej koszykówki. W kolejnym podejściu do Ligi Mistrzów czy jakichkolwiek innych pucharów będziemy jednak od Polskiego Cukru wymagać więcej, bo ten klub (a nawet tę drużynę) po prostu stać na lepsze wyniki.
Grzegorz Szybieniecki