PZBUK! Bonus powitalny 500 zł na start – podwajamy pierwszy depozyt!
Powiedzieć, że Sixers w meczach z Miami Heat oraz Dallas Mavericks musieli mierzyć się ze strefą, to jakby nic nie powiedzieć: łącznie 108 posiadań – za The Athletic – przeciwko obronie strefowej oznaczałoby, że jedynie Houston Rockets częściej widzieli strefę w całym sezonie niż Szóstki w… dwóch spotkaniach.
Element zaskoczenia, z którym wiele drużyn potrafi sobie po kilku posiadaniach poradzić – ścięciami, atakowaniem grzyba czy rozrzucaniem piłki na dystans – zdołał w dłuższym wymiarze wybić z rytmu atak zespołu z Filadelfii, uwypuklając jego mankamenty i spychając na dalszy plan liczne mocne strony.
I choć nie wszystko należy uznać za złe – pojawiały się też dobre momenty, gdy ruch piłki prowadził do otwartych pozycji lub udawało się punktować w pojedynkach 1v1 – to Sixers w wielu sytuacjach sami sobie nie pomagali. Szwankowało zwłaszcza ustawienie poszczególnych jednostek, które niekiedy ograniczało możliwość podania lub powodowało większy tłok w pomalowanym:
W ten sposób podopieczni Bretta Browna w pewnym sensie jeszcze bardziej się pogrążali. Strefa pozwala skrócić przestrzeń pod koszem i zacieśnić pomalowane, a Szóstki zamiast spróbować wyciągnąć rywali spod obręczy, to sami pod nią ochoczo się pakowali.
Poniekąd jest to efekt budowy składu o ograniczonej liczbie strzelców oraz z dwoma najważniejszymi zawodnikami, którzy lubią operować w podobnych miejscach na parkiecie.
Prowadzi to do sytuacji, w których jeden wbiega w miejsce, w które tak naprawdę powinien wbiec drugi z tego duetu, przez co poszkodowani są obaj gracze. W tym przypadku piłka, mimo pokazywania się po nią, nie dociera do Joela Embiida, natomiast Ben Simmons nie wychodzi do linii rzutów wolnych, aby piłkę przejąć i zająć się rozegraniem, gdyż tam już znajduje się 25-letni podkoszowy. Rezultatem jest posiadanie, w którym piłki nie udaje się przetransportować do środka.
Sixers wciąż jednak mogą wykonywać niektóre rzeczy po prostu lepiej, eliminując podstawowe błędy. Na poniższym przykładzie można zaobserwować, jak Simmons po oddaniu piłki zatrzymuje się i nie „czyści” strony do izolacji dla Embiida.
Tego typu sytuacje się powtarzały, kiedy Australijczyk nie do końca wiedział, gdzie bez piłki ma się ustawić, tym samym krążąc lub czekając trochę bez celu. Przy linii końcowej ogranicza się jego wpływ na rozegranie, lecz tylko tam – poza grą – jego statyczne ustawienie ma jakikolwiek sens.
Z drugiej strony 23-letni rozgrywający, nawet bez rzutu i znajdując się blisko kosza, nadal może robić więcej, by uczestniczyć w ataku pozycyjnym. Ku temu potrzebny jest ruch odciągający przeciwnika, tak aby stwarzać jakąkolwiek możliwość podania oraz wyeliminować sytuacje, w których jego obecność wręcz przeszkadza i otwiera rywalom okazję do podwojenia od niego w kierunku kozłującego.
„Myślicie, że teraz nie będziemy widzieć strefy?” – pytał retorycznie Brett Brown po porażce z Mavs.
Trener Szóstek ma rację pod tym względem, że z czasem jego podopieczni okrzepną przeciwko obronie strefowej, dzięki czemu będą ją efektywniej atakować (co wydarzyło się w następnym meczu z Washington Wizards, w którym dostępne rzuty za trzy zaczęły wpadać i lepiej przekazywano piłkę do Embiida – inna sprawa, że wydarzyło się to przeciwko najgorszej obronie w lidze). I zapewne do jakiegoś stopnia tak też się stanie, niemniej może martwić, jak łatwo – zważywszy na ambicje klubu – jest ograniczyć ofensywę Sixers.
Opornie przychodzą rozwiązania, które nie wydawałyby się inne niż tymczasowe. Bowiem te kłopoty w ataku pozycyjnym – czy z regularnością Simmonsa – w takiej lub innej formie powtarzają się co sezon. O ile defensywa stanowi o sile tego zespołu, tak do wniesienia organizacji na wyższy poziom w pewnym momencie konieczna może być poprawa po drugiej stronie parkietu. Wtedy już kosmetyczne poprawki mogą nie wystarczyć.
Łukasz Woźny, @l_wozny, Blog Autora na Facebooku znajdziesz TUTAJ >>