Niesamowity “Dragon” zdobył aż 35 punktów i poprowadził Słowenię do historycznego sukcesu. Wielka walka była do końca, meczu nie skończył kontuzjowany Luka Doncić, ale jego zespół zdołał dowieźć wygraną – w finale z Serbią było 93:85.
BACK ON THE COURT – świetne rabaty w Sklepie Koszykarza >>
To, co zrobił Goran Dragić w drugiej kwarcie finału, przejdzie do historii basketu. Lider Słoweńców nie robił sobie nic z serbskiej obrony, która próbowała zacieśniać mu pole gry – on po prostu się po niej przebiegł, on ją podeptał.
Gdy miał kawałek wolnego miejsca – gnał do kosza i kończył akcje z wejść. Gdy obrońca był ustawiony przed nim – po prostu rzucał sprzed niego lub odsuwał go zwodem i odejściem w tył po koźle. I trafiał, trafiał, trafiał.
Był nie do zatrzymania, po prostu. W samej drugiej kwarcie Dragić zdobył 20 punktów, do przerwy miał 26. Przy skuteczności 9/14 z gry i 6/6 z wolnych. Słowenia prowadziła 56:47 i nikt nie pamiętał, że lepiej zaczęła konsekwentnie grając pod kosz Serbia. Po akcji Bogdana Bogdanovicia było nawet 18:13, ale już po 20 minutach koszykarska Europa była tylko i wyłącznie zielona, tak po słoweńsku.
Oczywiście, Dragić nie grał sam, miał dobre wsparcie. Na prowadzenie Słowenię na początku drugiej kwarty wyprowadził Anthony Randolph, swoje przebłyski miał Luka Doncić (wsad w kontrze po efektownym locie), świetne wejście z ławki miał Klemen Prepelić (3/5 za trzy, 11 punktów przed przerwą). Słowenia grała tak, jak przez cały turniej – przepięknie, skutecznie, z polotem.
Tylko że to wszystko działo się tylko i wyłącznie w pierwszej połowie. Serbia nie zamierzała oddać złota bez walki.
Drugą zaczął – oczywiście! – od celnej trójki Dragić. Ale Serbia opanowała kryzys, udało jej się spowolnić Słowenię. Na dodatek w połowie trzeciej kwarty, przy wyniku 63:57, kostkę skręcił Doncić. Bogdanović trafił z wejścia, straty Serbów stopniały, mecz zaczynał się od nowa.
Słowenia straciła rytm, ale trzymała się z przodu. Minimalnie, ale jednak. Walka była coraz większa, Dragić mocno podrywał kolegów grą, ale też krzykiem na ławce rezerwowych podczas przerwy na żądanie. – Trzymajcie głowy do góry! – wrzeszczał. I Słoweńcy trzymali.
Po 30 minutach było 71:67, a Dragić miał 35 punktów. Ale, trochę o dziwo, ostatnią część lepiej zaczęła Słowenia. Nagle odpalił Jaka Blazić, prowadzona przez Bogdanovicia Serbia znów musiała odrabiać większe straty. Ale udało się to dzięki zespołowej grze, w której swoją cegiełkę dokładał każdy, dosłownie każdy z graczy – niespełna 5 minut przed końcem Milan Macvan dał Serbom prowadzenie 78:77.
Gdy wydawało się, że jest już po Słowenii, gdy Dragić walczył sam ze sobą i pudłował kolejne rzuty, przypomniał o sobie Prepelić. W 38. minucie Słoweńcy znów prowadzili – 84:82. Niedługo później, po akcji Randolpha – już 86:82.
Słowenia już tego nie oddała – Gasper Vidmar zablokował Bogdanovicia, Prepelić trafiał wolne, słoweńscy fani w Stambule szaleli. I nic dziwnego – ich koszykarze zdobyli złoto w przepięknym stylu, kończąc EuroBasket perfekcyjnym bilansem 9-0.
Serbia? Pozostanie srebrna. Mało kto będzie pamiętał, że zespół Saszy Obradovicia był bardzo osłabiony, że na EuroBaskecie brakowało mu Milosa Teodosicia, Nikoli Jokicia, Miroslava Radujlicy i kilku innych świetnych graczy. Wicemistrz świata i wicemistrz olimpijski pozostał wicemistrzem – tym razem Europy.
Pełne statystyki z finału – TUTAJ.
ŁC