fot. Wojciech Cebula / WKS Śląsk Wrocław
PJ: Pamiętasz, jak przy naszej pierwszej rozmowie powiedziałeś, że jesteś straszną gadułą?
MP: Jestem, ale… możemy to też mocno ograniczyć!
PJ: Nie, absolutnie. Póki co, na gorąco – jesteśmy po meczu ze Startem Lublin. Jak oceniasz ten mecz, widząc go z perspektywy parkietu?
MP: Jestem bardzo dumny, że dowieźliśmy go do końca. Cieszę się, że mogliśmy przełamać bardzo ciężkie czasy. Mam nadzieję, że one już się kończą. Mam na myśli te kontuzje – „Wiśnia” wrócił, „Wojna” wrócił, czekamy na Łukasza i Sauliusa. Widać było już te efekty pracy treningowej. Wiem, że cały sztab mocno zwraca uwagę, by upłynnić grę, poukładać pewne elementy w ataku. Rzeczy, nad którymi nie było czasu pracować podczas sezonu eurocupowego. Każdy dzień będzie teraz mocno procentował. Gdy weszliśmy w rytm, graliśmy bardzo płynnie. Widać nawet, jak gra Artsiom Parakhouski, gdy jest wypoczęty. Mamy energię, którą musimy wyeksponować. Teraz jest to w rękach bardzo doświadczonego trenera. Jestem dumny z tego, że wygraliśmy bardzo ważny mecz. Na koniec sezonu nikt nie będzie pamiętał stylu. Walczymy o to, by być w play-offach, i to z możliwie najwyższego miejsca.
PJ: Pytałem trenera Winnickiego, zapytam i Maksyma Papacza. Cieszysz się, że mecze w EuroCupie już za Wami?
MP: Cieszę się z różnych względów. Będzie dużo pracy przed nami, a my lubimy pracować. Ja co prawda nie jestem włączony w treningi drużynowe, ale zajmuje się treningami indywidualnymi. W najbliższych dniach jednak każdy odpocznie, bo jesteśmy po maratonie meczów. Ale ja – jako Maksym Papacz – cieszę się, że z tej przerwy bardzo, bo wiem, jak mamy pracowitych gości tutaj. Marek Klassen ostatnio powiedział: „pewność siebie budujesz, powtarzając proste rzeczy”. Jeśli tego nie robisz, ponieważ podróżujesz, jeździsz, grasz, to tego nie zbudujesz. Teraz było troszeczkę luźniej przez kilka ostatnich dni i właśnie Marek Klassen mi mówił: „muszę wrócić do rytmu rzutowego, gdzieś mi się to rozjechało”. Poświęcił na to trochę czasu i dziś było widać w nim dużo skupienia, ale i pewności siebie. Skupienie przychodzi z tym, że on wie, że zrobił to, czego potrzebował. Ja się z tej przerwy bardzo cieszę i wierzę, że wszyscy na tym zyskamy.
PJ: Jak wspomniałeś – nie bierzesz udziału w treningach drużynowych, a na stronie internetowej do niedawna widniałeś jako „asystent trenera”. Jakie są to Twoje zadania w praktyce?
MP: Prawda jest taka, że mój kontrakt w zeszłym sezonie był stworzony właśnie pod „asystenta trenera”. W tym zostało dodane „player development coach”, czyli trener, który zajmuje się rozwijaniem graczy, prowadzeniem treningów indywidualnych pod potrzeby danego zawodnika. Największą pracę wykonuję z kontuzjowanymi koszykarzami. Takim przykładem jest Łukasz Kolenda, który do powrotu przygotowuje się ze mną od kilku tygodni. Pomagam wracać po kontuzji czy nawet spełniać jakieś mikropotrzeby pomiędzy meczami, gdy zawodnicy chcą poćwiczyć dany aspekt. Wtedy przygotowuję się, analizuję ich ostatnie występy. Siedząc blisko parkietu, widzę wiele na żywo. Znów przykład Marka Klassena. Delikatnie zmieniliśmy jego footwork przed rzutem. Uwypukliliśmy także jedną rzecz, która zapadła mi w pamięci. Z kolei mecze pierwszoligowe oglądam z trybun. To jest inna perspektywa – analityczna, chłodna. Na przykład w tamtym roku byłem mocno pod wpływem trenera Urlepa. Przerabialiśmy rzuty wolne z Szymonem Tomczakiem. Przy jego pierwszym pudle odwrócił się do mnie trener Urlep, mówiąc „widzisz, nie tak miał rzucać!”. Szymek też to zobaczył, drugi rzut wykonał już starą techniką i… dał air-balla. Trener Urlep wybuchł, siadł na mnie mocno. Zauważyłem, że nie działa to na mnie dobrze. Teraz siedzę spokojnie, zapisuję uwagi, mam to pod kontrolą. Jestem wdzięczny klubowi, bo praca taka jak moja wciąż nie jest standardem w polskiej koszykówce.
PJ: Doprecyzujmy – czy trener Radosław Hyży to Twój odpowiednik, ale w przypadku zawodników podkoszowych?
MP: Szczerze? Nie do końca jestem pewny, jak finalnie została uzgodniona jego obecność w klubie. Tu wszyscy kochają koszykówkę, wszyscy kochają wygrywać. Prezes Michał Lizak, ówczesny dyrektor sportowy Waldemar Łuczak czy obecny dyrektor sportowy Aleksander Leńczuk, którego wizja sięga daleko daleko w przód, by na podstawie mocnego zaplecza budować potęgę ekstraklasy. Oni przychodzą, podglądają moje treningi. Widzieli, że pracuję naraz z wieloma zawodnikami, jest ich za dużo. Dostrzegliśmy potrzebę, by do pracy dołożyć jeszcze kogoś. Pojawiła się kandydatura Radka Hyżego. Obecnie jest trenerem indywidualnym dla graczy podkoszowych. Ale dodatkowo – ja pracuję z nimi w kontekście rzutu. Nie wchodzimy sobie w paradę, będziemy wymieniać się spostrzeżeniami, uzupełniać. Radek jest pozytywnym koszykarskim wariatem.
PJ: Powiem tak: bardzo nie lubię sztucznych „laurek”, przesadnego chwalenia, żeby tylko się przypodobać, coś na tym zyskać. Ale! Gdy wpiszę w Google „Maksym Papacz Basketball”, to pojawiają się opinie takie jak: „profesor w swoim fachu”, „trener marzeń”, “doskonały obserwator”. Dlaczego ludzie Cię doceniają? O ile potrafisz to ocenić.
MP: Zadałeś najtrudniejsze pytanie mojego życia. Prowadzę te treningi indywidualne od dawna, bo od 2014 roku, kiedy to jeszcze w ogóle nie było popularne w Polsce. Zresztą, nikt mnie nie brał na poważnie, w końcu nigdy nie grałem zawodowo. Swoją markę budowałem tylko na pracy. Super było, gdy współpracowałem z dzieckiem, które początkowo nie potrafiło zbyt wiele, a wyrosło na młodzieżowego reprezentanta Polski.
PJ: Kto to był?
MP: Małgorzata Markowicz, która chodziła do szkoły podstawowej, w której byłem wuefistą. Chyba dzięki tej dziewczynce jestem trenerem. Dziecko, lat 11. Podeszła do mnie i zapytała: „Trenerze, mamy w szkole treningi na 7:00, a mój tata jeździ na crossfit na 6:00. Moglibyśmy spotykać się już o 5:50 i trenować?”. Moja odpowiedź? „Okej”! Bardzo zdolna i młoda dziewczyna.
A dlaczego tak jest? Wiele razy się nad tym zastanawiałem. Tata mnie czasami pytał: „Skąd wiedziałeś, co zrobić z Aleksandrem Dziewą, żeby zaczął częściej trafiać?”, „Skąd wiedziałeś, co zrobić z Michałem Sitnikiem, żeby zaczął częściej trafiać?”. Jest to mocno zmieszana mikstura.
Ostatnio Rafał Juć mi powiedział: „nie ma wstydu, jeśli zbudujesz relację, w której zawodnik ufa Ci bezgranicznie”. Coś proponujesz, a to nie działa? Okej, szukamy dalej. To nigdy nie były moje autorytarne decyzje. Na zasadzie: przychodzisz, robimy to. To zawsze się przenikało. Myślę, że moją skutecznością jest to, że lubię ludzi. Kocham ludzi! Uwielbiam ich słuchać, uwielbiam z nimi rozmawiać, uwielbiam od nich się uczyć. Dużo zyskałem wiedzy, będąc za granicą. To mi dało impuls. Krzysiek Jakóbczyk, Hubert Pabian, Olek Dziewa, Michał Sitnik – oni wszyscy widzieli we mnie dużo jakości, ale też widzieli… człowieka. Była też dziewczynka, która na treningi przyjeżdżała do Wrocławia raz w tygodniu aż z Gdyni. Teraz mam osoby z Poznania, z Łodzi, ale to już cyklicznie. Te rodziny przyjeżdżają razem, więc słyszę od ich rodziców: „nasze dziecko jest najfajniejszą wersją siebie, gdy wraca z tego treningu. Czerpiemy radość, że dziecko jest szczęśliwe. Działasz na nich mentalnie”. Więc może to pierwiastek umiejętności psychologa? Chociaż chyba nie chcę tego aż tak nazywać.
PJ: Duży wpływ ma psychika w tym wszystkim?
MP: Jest kluczowa. Nawet w kwestii rzutu. Ja wiem, że Mateusz Zębski zaraz będzie się śmiać, ale… „Zębol” nigdy nie był strzelcem i pewnie już nie będzie. Ale miał moment, gdy dwa czy trzy tygodnie temu, jego skuteczność rzutów wynosiła ok. 40%, jeśli zsumujemy te wszystkie występy. Bierze mało rzutów, ale jeśli się ich podejmuje, to są przemyślane. Tu chodzi o pewność siebie. Ona została też zbudowana przez trenerów asystentów – Walicha, Mroczka-Truskowskiego, ale i trenera Winnickiego. Oni zadają chłopakom różne wyzwania. Olek Wiśniewski złapał pewność siebie, zaczął też chętniej oddawać rzuty. Mateusz Zębski dostaje jasną informację – masz brać rzut. Nie ma wycofania. Pełna pewność, prosta ręka, zamknięty nadgarstek. A technicznie? Umówmy się, niewiele jesteśmy w stanie zmienić u gracza między listopadem a styczniem, gdy mamy maraton meczów. Głowa jest najważniejsza, absolutnie.
PJ: To zapytam pod innym kątem. Sam mówisz – Alek Leńczuk chce budować potęgę ekstraklasowego Śląska, prezes Michał Lizak podgląda Twoje treningi, chwalimy zawodników za pewność przy oddawaniu rzutów, a finalnie… rozmawiamy w połowie lutego, gdy Śląsk w żaden sposób nie jest pewny gry w play-offach. Dlaczego?
MP: To jest bardzo dobre pytanie. Myślę, że musimy zdać sobie sprawę z jednej kwestii. I to nie jest usprawiedliwienie. Drugi sezon z rzędu wisi nad nami „fatum”. Choć pewnie nie jest to fatum. To suma różnych rzeczy. Nie mam doświadczenia w zakresie przygotowania motorycznego, wiedzy medycznej. Ale przypominam, że w tym sezonie osiągnęliśmy identyczny bilans w EuroCupie, co rok temu. A był taki moment, że nie mieliśmy połowy składu! Uzupełnialiśmy go chłopakami z pierwszej ligi. Ba, nawet obcokrajowcem z pierwszej ligi! Naszym problem było zdrowie. Choć z drugiej strony – przy tylu kontuzjach i tak zachowaliśmy pewną ciągłość, bo nasza pierwszoligowa młodzież jest przecież w czołówce swojej tabeli. Ostatnio pisałem o tym z Kubą Niziołem. Jak mamy iść do przodu, jeśli już na dzień dobry został wyjęty silnik tego zespołu? Jawun Evans to był bardzo klasowy gracz. Mogą ludzie mówić, że tak nie było… Gwarantuję – to jest gość z głową i umiejętnościami na to, by poukładać te wszystkie puzzle razem. Żeby wykorzystać Mileticia, Kulvietisa, Parakhouskiego. Klasowy rozgrywający, który na pierwszym sparingu był odwodniony, po infekcji, a „na jednej nodze” rozdał chyba 9 asyst. W końcówce meczu dał 3 przechwyty, bo przeczytał obronę. Zamknął sprawę.
PJ: Wtedy w Kosynierce?
MP: Nie nie, w Ostrowie Wielkopolskim. To był mózg i silnik tego zespołu. Później posypały się kolejne rzeczy. Wypadły nam strzelby, wypadł Nizioł, wypadł Kolenda.
PJ: Trudno wymienić kogoś, kto nie wypadł.
MP: Dokładnie! Nie wiem, czy zagraliśmy choć jeden mecz w pełnym składzie. Był koniec okresu przygotowawczego, męczyliśmy się z kontuzjami. Nie byliśmy w stanie poukładać klocków. Pytanie: na ile teraz jesteśmy w stanie to poukładać? Wraca Łukasz, Saulius jeszcze trochę. Zobacz, ilu my mieliśmy rozgrywających. Zobacz, jaka tu jest wymiana ludzi. Przyjechał McCullum, miał buy-out. Sytuacja się ustabilizowała, ściągnęli go z powrotem. Ciężko jest zastąpić tak klasowego gracza. Pomyślmy, co by było, gdyby rok temu wypadł Jeremiah Martin. Jest jeszcze jedno nazwisko, którego chyba nie powinienem wymawiać…
PJ: Zamieniam się w słuch.
MP: Wręcz zakazane, jak Voldemorta. To jest Frankie Ferrari. Jeżeli wszystko by się poukładało w jego głowie i byłby z nami, myślę, że byłby graczem podobnego kalibru.
PJ: W kontekście Evansa?
MP: Tak. Trochę inne parametry fizyczne i nie byłby w stanie aż tak bronić. Ale gość miał takie doświadczenie, że na pewno byłby w stanie nam dużo dać. I znów – poszukiwania. Wrócił na chwilę McCullum, teraz jest Marek Klassen, który też jest super gościem. Myślę, że on nam pomoże. W pewnej chwili został sam Olek Wiśniewski, który z tego powodu dostawał na przykład 30 minut w meczu. Genialna lekcja. Jeśli wejdzie na najwyższy poziom grania, to ten okres bardzo mu pomoże. Mimo że to były katorżnicze miesiące. Czy kwestie zdrowotne to był pech? Nie wiem. Ale to była największa przyczyna.
PJ: Uważasz, że Olek Wiśniewski jest zbyt mocno i nieadekwatnie do sytuacji krytykowany przez kibiców?
MP: W stu procentach tak. To rzecz, która bardzo mocno mi leży na sercu. Byłem bliski napisania jakiegoś wpisu, ale pomyślałem później, że to nie będzie dobre dla Olka. Może nawet położyłoby na nim jeszcze większą presję. Zaraz będzie gadanie, że jakiś asystencik gada pierdoły, bo pije z nim kawę i tak dalej. Olek jest już całkiem innym chłopakiem. Jestem spokojny o jego obecność na boisku. To widać po jego gestach, jak czyta grę, jak nadaje ton. Nie jest jeszcze gościem, który dołoży 20 punktów i 5 asyst, ale jest spokojny w swoich ruchach. Ludzie mu zarzucają, że nie potrafi przeprowadzić piłki przez połowę. To już się nie dzieje! Ludzie często nie znają tego świata od zaplecza. Komentują, choć oczywiście mają do tego prawo. Tez byłem kibicem.
Kendale McCullum powiedział mi kiedyś, gdy doznał urazu barku: „nie rozumiem, dlaczego w Polsce Olek Wiśniewski jest tak krytykowany. Nie znam więcej niż jednego innego chłopaka, który ma takie warunki fizyczne, a zarazem jest na tyle inteligentny koszykarsko. Widzę na treningach, ile rzeczy rozumie w tym wieku. To jest chłopak, któremu trzeba dać dużo wsparcia i nie wymagać, że on będzie teraz pierwszą jedynką w meczach EuroCupu”. I to są słowa Kendale’a McCulluma, który grał w różnych ligach.
PJ: To pozostańmy przy rozgrywających. Podczas jednej z konferencji prasowej zapytałem Daniela Gołębiowskiego o to, kto jest liderem tej drużyny. Odpowiedział, że to dobre pytanie. Zgodzisz się ze mną, że to Marek Klassen jest małym zbawcą tego zespołu?
MP: Tak. Pamiętam, to był chyba ostatni mecz przed świętami Bożego Narodzenia. Rozjeżdżaliśmy się do domów. Dzwoni do mnie trener Jacek Winnicki i mówi: „słuchaj, będziemy musieli zakontraktować jedynkę, która uruchomi naszych podkoszowych. Taką, która daje dużo asyst, a niewiele strat. Będzie w stanie poukładać zespół”. Zastanawialiśmy się, przeglądaliśmy klipy. Wracałem do domu rodzinnego, analizowałem i nie miałem wątpliwości, że to odpowiedni zawodnik. Miał rzucać po koźle i uruchamiać podaniem wysokich graczy oraz rozrzucić piłkę po obwodzie. Taki jest Marek Klassen. Oczywiście, miał takie mecze, że zbyt dużo rzutów wziął na siebie, ale to też pokazuje, że mu zależy. On testuje, ile może. Sądzę, że nie będzie liderem tego zespołu, bo dołączył dość późno, ale będzie bardzo ważnym generałem boiskowym. Poukłada klocki, wbije kotwicę.
PJ: I na koniec – w jakiej formie wróci do gry Łukasz Kolenda? Czego się spodziewać?
MP: Łukasz Kolenda na pewno wróci jako gość, który bardzo chce dać zespołowi tyle, ile potrzeba. Myślę, że będzie gotowy dostarczać nam rzuty trzypunktowe. Widać, że to naszą bolączka. Łukasz Kolenda przeszedł też pewną transformację mentalną. To był długi uraz, który ciągnął się od dwóch lat. Grał z tym bólem. Pracując z nim, widzę, że nabrał pewnego dystansu. Zmienił nawyki. Reklamuje mi konkretną książkę.
PJ: Reklamuje też słynny Polski Cukier, ale to raczej wątek humorystyczny.
MP: Akurat w tej książce też jest o cukrze – że można go jeść, ale w odpowiedniej kolejności ze wszystkim. A tak całkiem poważnie – widzę bardzo świadomego człowieka. Jest wielkim profesjonalistą. Nie popełni błędu i nie wróci za wcześnie.
PJ: Myślisz, że to zero-jedynkowe gadanie na temat ewentualnego transferu jakoś na niego wpłynęło? Całość została mocno spłycona do „mógł być Pluta, jest Kolenda, a Kolenda kontuzjowany”.
MP: Nie wpłynęło to na niego. Wiesz, jak jest w internecie. Pluta zagrał kilka słabszych spotkań, to za chwilę były komentarze „dobra, Pluta też katastrofalny”. Kolenda zagrał z bolącą nogą, żeby dźwignąć nas w EuroCupie. Zdobył jakieś 30 punktów, a ja do Łukasza wysyłałem zrzuty ekranu z tekstami typu: „kij z tym Plutą, Kolenda jest w gazie”. Pamiętajmy, że jesteś tak dobry jak Twój ostatni mecz. Łukasz jest pewny siebie. Łukasz jest bardzo pewny siebie. I nie odbierajmy tego negatywnie! Przed chwilą pisał. Jutro rano widzimy się na sali.