fot. MKS Mana.lake Sokół Marbo Międzychód / 1lm.pzkosz.pl
Był maj ubiegłego roku. Zerknąłem, co dzieje się w drugiej lidze, kto może wywalczyć awans. Do końca sezonu zostało wtedy raptem kilka spotkań. W najlepszej czwórce były: Noteć Inowrocław (o której mówiło się, że jest głównym faworytem do awansu), Niedźwiadki Przemyśl (które również nie były anonimowe), Mickiewicz Katowice (który był niepokonany podczas rundy zasadniczej) i… Sokół Międzychód. O tym zespole wiedziałem wówczas zdecydowanie najmniej.
Pojawiła się jednak okazja, aby lepiej poznać historię tego klubu. Pojechałem do Inowrocławia, gdzie miał miejsce rewanż w starciu o 3. miejsce. Przypomnę – zwycięzca rywalizacji mógł później starać się o licencję na grę w pierwszej lidze. Sokół Międzychód trafił na Noteć Inowrocław, faworyta nawet nie trzeba wskazywać.
Ku zaskoczeniu wszystkich, to międzychodzianie wygrali pierwsze starcie – 91:80. Ale przecież na tym rywalizacja się nie kończyła. Później obie ekipy spotkały się w Inowrocławiu. I… znów górą był Sokół! Ekipa trenera Marcina Chodkiewicza sprawiła niebywałą niespodziankę – nie tylko dwukrotnie pokonując Noteć, ale w ogóle zyskując możliwość gry na zapleczu ekstraklasy.
Rozpoczęła się walka, już niekoniecznie sportowa. Dało się usłyszeć, że zebranie odpowiedniego budżetu będzie wyzwaniem. Ale udało się! Sokół uzyskał licencję i 23 września ubiegłego roku przystąpił do 1. kolejki zmagań.
Wynik był daleki od oczekiwań. Już pierwszy mecz Sokół przegrał różnicą ponad 30 punktów, rywalizując wtedy z WKK. Jak się później okazało – seria porażek trwała i trwała. Międzychodzianie rozpoczęli sezon od bilansu 0-10! Co jednak warto podkreślić – o Sokole wciąż można było mówić… dobrze. Za sprawą wyjątkowych kibiców.
Jakie są pod tym względem pierwszoligowe realia? Jest różnie. Są ekipy, które podczas meczów domowych tworzą frekwencję na poziomie kilkuset osób czy ponad tysiąca. Są też i takie, które co spotkanie kręcą się w okolicach stu kibiców na trybunach. Nic dziwnego jednak, że wiele w tym przypadku zależy od wyników lokalnej drużyny.
A kibice Sokoła? Nie ukrywam – pod tym względem łatwo nie mieli. Chwilę po awansie przywitali się z pierwszą ligą 10 bolesnymi przegranymi. Niefajnie. Międzychodzianie się jednak w żaden sposób nie poddali. Ba – oni utrzymywali dotychczasowy poziom, a nawet go podnosili. Gdy Sokół grał u siebie, hala pękała w szwach. Z kolei gdy podopieczni trenera Chodkiewicza jechali na mecz wyjazdowy, to za nimi również kibice. Chyba nie skłamię, jeśli napiszę, że fani Sokoła pojawili się na wszystkich meczach wyjazdowych, a na pewno na zdecydowanej większości.
Powtórzę – drużyna, która rozpoczęła sezon od serii 0-10 i całą rundę kręciła się w okolicach strefy spadkowej, robiła sold outy we własnej hali, a na wyjazdach była wspierana przez grupę zaangażowanych fanów. Konkretne liczby? Proszę bardzo. Gdy Sokół grał z Żakiem, to do Koszalina przyjechało z Międzychodu… ponad 120 osób. A to przecież “tylko” pierwsza liga!
Dla nich najwyraźniej nie “tylko”. Od zawodników słyszałem, że obecny sezon to dla nich swego rodzaju nagroda za niespodziankę, którą sprawili w ubiegłym roku. Mam cichą nadzieję, że ta piękna koszykarska historia będzie trwała nadal. Niestety, by znów grać w pierwszej lidze, Sokół będzie musiał ponownie uzyskać awans. Spadek do drugiej ligi jest już nieunikniony. Dosłownie wczoraj międzychodzianie przegrali z Niedźwiadkami Przemyśl, przez co nie mają już szans na opuszczenie strefy spadkowej. Do rozegrania w tym sezonie pozostał im jeszcze jeden mecz – z Eneą Basket w Poznaniu. Nie biorę pod uwagę żadnego innego scenariusza niż obecna na miejscu grupa kibiców Sokoła licząca nawet kilkadziesiąt osób. Sokół Międzychód przez rok napisał piękną historię w pierwszej lidze. Może jeszcze do niej wróci? Oby!