REDAKCJA

Qyntel Woods, więzień przeszłości

Qyntel Woods, więzień przeszłości

– Jestem szczęśliwy, cieszę się każdym kolejnym dniem i grą w koszykówkę. Nie myślę zbyt wiele o tym, co było, bo zwariowałbym, przeszłości pozwalam być przeszłością. Ale moje młodzieńcze błędy zostały ze mną na zawsze. Niektórzy dostają w życiu drugą szansę, ja nie. Dlaczego? Nie wiem – mówi Qyntel Woods.

Qyntel Woods (Fot. Renata Dąbrowska/Agencja Gazeta)

PLK, NBA – obstawiaj i wygrywaj kasę! >>

To jeden z niewielu zagranicznych koszykarzy w Polsce, którzy zyskali status wyjątkowy. Pierwszym był Kent Washington, który w styczniu 1979 roku został zawodnikiem Startu Lublin i pierwszą amerykańską gwiazdą ligi. W Lublinie wywołał kentomanię, zagrał nawet w “Misiu” Stanisława Barei. Keith Williams, który w pierwszej połowie lat 90. momentami samodzielnie prowadził do trzech tytułów Śląsk Wrocław, a potem Mazowszankę Pruszków, miał w sobie coś z celebryty. Próbował mówić po polsku, był otwarty i uśmiechnięty. Jego wielki rywal, bliższy nam kulturowo Białorusin Igor Griszczuk, choć mistrzostwa nie zdobył nigdy, był symbolem waleczności, idolem dla kibiców we Włocławku, gdzie osiadł z rodziną na dobre.

Potem, na przełomie wieków, grało w Polsce wiele gwiazd – mistrzowie lig zagranicznych, koszykarze z przeszłością w NBA, olimpijczycy. Ale w tłumie obcokrajowców, który pojawiał się w otwartej dla nich lidze, coraz trudniej było wskazać graczy, których nazwiska, przeszłość, umiejętności i styl gry, których boiskowe popisy poruszyłyby coś więcej niż tabele czy klasyfikacje strzelców. Aż w 2009 roku do Asseco Prokomu Gdynia trafił 28-letni wówczas Woods. Człowiek z innego koszykarskiego świata, który poruszył naszą wyobraźnię.

Jak Pippen, Bryant, McGrady…

“Przy 203 cm wzrostu i 100 kg wagi potrafi kozłować jak rozgrywający, trafiać za trzy jak rzucający, wkręcać się pod kosz jak niski skrzydłowy, skakać i wsadzać piłkę jak wysoki skrzydłowy. Jest w nim trochę Tracy’ego McGrady, trochę Kobe Bryanta, coś z Paula Pierce’a. Ale to Qyntel Woods od stóp, do głów” – pisał w kwietniu 2002 roku w “New York Times” znakomity dziennikarz Ira Berkow. Zbliżał się czerwcowy nabór do NBA, a on nie był jedynym, który jeździł do Memphis, by Woodsa obejrzeć, by z Woodsem rozmawiać, by Woodsa opisać. Robili to skauci większości klubów NBA, a także dziennikarze “USA Today”, “Sports Illustrated” czy ESPN, by wymienić największe amerykańskie media.

21-letni Woods był fenomenem, w niektórych wczesnych prognozach dotyczących draftu był umieszczany nawet na trzeciej pozycji tuż za Chińczykiem Yao Mingiem i rozgrywającym cenionego Duke Jasonem “Jayem” Williamsem. – Czytałem, że numerem 1 będę ja lub Williams – cytował Woodsa “Sports Illustrated”. – Nie wierzę w to, bo Jason to uznany gracz na najwyższym uniwersyteckim poziomie. Ale widzę siebie w pierwszej piątce – dodawał.

To tylko kwestia czasu, kiedy będzie grał zawodowo. Ma umiejętności podobne do Scottiego Pippena, ale jest większy i silniejszy – Ricka Balla, który corocznie rozsyłał do uniwersyteckich trenerów raport o wyróżniających się koszykarzach ze szkół pomaturalnych, cytował “USA Today”. Ball umiejętności Woodsa porównywał także do wspomnianego McGrady’ego i Lamara Odoma. Powtórzmy – Pippen, Bryant, McGrady, Pierce, Odom. Piątka wszechstronnych, świetnych, wręcz wybitnych koszykarzy NBA, w większości mistrzów ligi. Woodsa widziano jako kolejnego w tym ciągu.

Żyje z dnia na dzień

Dlaczego nie zostałeś gwiazdą NBA? Błyszczysz w Polsce, jesteś jednym z najlepszych koszykarzy, jacy grali w tej lidze w historii, ale przecież miałeś osiągnąć coś więcej? – pytam Woodsa, gdy siadamy na trybunach hali w Koszalinie. Jego AZS przed chwilą bezdyskusyjnie przegrał z PGE Turowem Zgorzelec, a Woods zagrał słabo. Momentami był bezradny wobec twardej obrony mistrzów Polski – pudłował, był blokowany, tracił piłkę. Ale nie odwołał umówionej wcześniej rozmowy, nie kręcił nosem, gdy po pierwszym pytaniu wyczerpały mi się baterie w dyktafonie. Są tacy, którzy machnęliby ręką na proszącego o krótką przerwę dziennikarza i wyszli z hali.

Ale Woods zostaje. – Dlaczego nie zostałem gwiazdą NBA? Nie wiem. Pomyłki, błędy młodości. Pomyłki… – kręci głową, gdy odpowiada pojedynczymi słowami, krótkimi zdaniami. Prawdopodobnie tak, jak pięć lat temu, gdy rozmawiał z nim Marek Wawrzynowski, ówczesny dziennikarz “Przeglądu Sportowego”. – Wiem, że moja kariera mogła potoczyć się lepiej, ale nie mam ze sobą problemu. Żyję dobrze ze samym sobą, z tym co mam, z tym kim jestem. Na pewno jestem facetem, który uczy się na błędach, na pewno – powtarzał wówczas. Choć w zasadzie można powiedzieć, że Woods powtarza te same słowa od kilkunastu lat.

Teraz powoli zbliża się do końca kariery. Pozycja lidera AZS, średniaka z medalowymi ambicjami w przeciętnej lidze polskiej, to dla niego peryferie koszykówki. Czy stać go na powrót do Euroligi, kolejne przypomnienie się w Europie? – Nie stawiam sobie żadnych celów, nie myślę o tym, żyję z dnia na dzień. Rok temu myślałem, że już nie będę grał w koszykówkę, więc teraz cieszę się, że ciągle mogę to robić i chciałbym grać nadal – mówi Woods.

Nie było tak, że czułem, że nie będę mógł już grać – dodaje wspominając, jak ze względu na niewyleczoną kontuzję kolana francuskie Le Mans zwolniło go z kontraktu, zanim rozegrał choćby jeden mecz. – Wydawało mi się, że kluby będą się obawiały podpisania kontraktu ze mną. Nie byłem pewny przyszłości. Teraz budzę się rano i dziękuję Bogu, że mogę robić to, co kocham – grać w koszykówkę.

Historia jego kariery, jego życia, to ciąg wzlotów i upadków. Jego własne błędy przeplatały się jednak z pechem, wyborami innych i okolicznościami, od których nie dało się uciec.

Koszykarz z getta

Qyntel Deon Woods urodził się 16 lutego 1981 roku w Memphis. Siedem tygodni później jego ojciec, Freddie, został zamordowany. – Nie chcę o tym rozmawiać, ale to i tak nie ma znaczenia. Nawet nie bardzo wiem, co miałbym powiedzieć. Nie poruszaliśmy tego tematu w rozmowie z mamą. Nie znam szczegółów. Nie wiadomo, kto go zabił – mówił Woods pięć lat temu Wawrzynowskiemu.

Południowe Memphis, okolice Dempster Street, gdzie Qyntel mieszkał z mamą Vensią, starszą o pięć lat siostrą LaKeishią, a później także siedem lat młodszym bratem Antwynem, nie było bezpiecznym miejscem. – To była bardzo biedna okolica. Nasze dzieciństwo było trudne, twarde. Co tu opisywać – getto po prostu. My nie byliśmy jednak biedakami, można powiedzieć, że jakoś dawaliśmy sobie radę – opowiadał Woods.

Starałam się nauczyć Qyna, by odróżniał dobro od zła i traktował ludzi z szacunkiem – mówiła w 2002 roku matka Woodsa reporterowi “New York Times”. – Dbam o to, by patrzył w życiu w dobrą stronę – dodawała. Jej syn z łatwością mógł stać się dilerem narkotyków lub ich nałogowym konsumentem. Ale tego uniknął, skoncentrował się na sporcie. I niekoniecznie tylko na koszykówce.

Inaczej niż McGrady czy Bryant, do których był porównywany, Woods nie był wybitnie utalentowanym koszykarzem. W pierwszej klasie liceum w George Washington Carver High School miał ledwie 180 cm wzrostu, w drugiej klasie w ogóle nie grał koszykówkę. Był za to niezłym baseballowym miotaczem, a także dobrym futbolowym rozgrywającym. Ale potem nagle urósł 18 centymetrów, dał się namówić koledze i spróbował koszykówki po raz kolejny. – Przyszedł, zagrał w sparingu i… Reszta była historią – wspominał Bratcher Stevenson, trener Woodsa z liceum. Qyntel, który przez kilka lat był niskim rozgrywającym, nagle stał się skrzydłowym, a nawet podkoszowym, który dobrze panował nad piłką.




Mistrz na jednej nodze

W 1999 roku, gdy był w ostatniej klasie, grając w futbol doznał poważnej kontuzji lewego kolana – zerwał więzadło krzyżowe przednie. Zalecano mu operację, ale Woods obawiał się, że opuszczenie sezonu koszykarskiego mogłoby przeszkodzić w dostaniu się na uczelnię. Zaryzykował. Wspólnie z matką podjął decyzję o grze ze specjalną opaską pod kolanem. – Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że może sobie zaszkodzić jeszcze bardziej i zrujnować koszykarską karierę. Ale opatrzność czuwała – mówiła potem Vensia.

Na osłabionej nodze Woods poprowadził swoją szkołę do mistrzostwa stanu – w finale zdobył 35 punktów. Ale żadnych propozycji stypendiów z uczelni nie dostał. – Moje oceny nie były dobre. Dlatego zainteresowały się mną tylko szkoły pomaturalne – tłumaczył. Nie brakowało opinii, że uczelnie mogła zniechęcać do jego osoby także niewyleczona kontuzja kolana.

Woods zdecydował się na podjęcie nauki w Moberly Junior College w Missouri i właśnie tam lewe kolano rozsypało się na dobre. Przeszedł operację, nie grał przez rok. Ale nie odpoczywał – wzmocnił się fizycznie, pracując w siłowni, a na dodatek urósł do 203 cm. W sezonie 2000/01 znów błyszczał – zdobywał średnio po 24 punkty na mecz. – Ściągaliśmy go jako gracza pod kosz. Myśleliśmy, że nabierze masy i będzie walczył pod obręczą. Ale gdy zaczął u nas trenować, to okazało się, że jest jednym z najszybszych koszykarzy z piłką w ręku – mówił Travis Day, asystent pierwszego trenera w Moberly.

Woods nie był jednak zadowolony, źle przeżywał rozłąkę z rodziną, od której dzieliła go ośmiogodzinna podróż. Miał też słabe wyniki w nauce i trenerzy obawiali się, że nie zdoła wypełnić kryteriów, by móc reprezentować szkołę. Skończyło się tak, że Woods – argumentując, że chce być bliżej domu – przeniósł się do oddalonego o 75 mil od Memphis Booneville. – Koszykówka i szkoła. Tutaj mogę skoncentrować się tylko na tym – mówił i bagatelizował opinie, że w nowej szkole Northest Mississippi Community College poziom koszykarski jest niższy niż w Moberly. – Postępy można robić nawet wtedy, gdy gra się na podwórku z młodszym bratem – twierdził.

NCAA czy NBA?

W Booneville Woods w sezonie 2001/02 zdobywał średnio po 32 punkty i 10 zbiórek na mecz. Już w listopadzie podpisał tzw. list intencyjny z dobrym Uniwersytetem Memphis ze swojego rodzinnego miasta, w którym trenerem był ceniony John Calipari. Ale nie zamykał sobie drogi do NBA. – Jeszcze nie wiem, co zrobię. Z deklaracją gry u trenera Calipariego czuję się komfortowo, uważam, że on pomoże mi lepiej przygotować się na NBA. Ale ostateczną decyzję podejmę wspólnie z rodziną po sezonie.

Calipari, który sugerował, że rok gry w silnej drużynie uczelnianej może lepiej przygotować Woodsa do NBA, mówił wówczas: – Jest wiele klubów, które chciałyby wybrać Qyntela z numerami 16., 17. czy 18., ale jeśli będą miały czwarty, piąty czy szósty, to nigdy się na niego nie zdecydują. Musimy się dowiedzieć, czy ma szansę zostać wybrany z tak wysokim numerem. Jeśli tak, to będę pierwszym, który namówi go do przejścia do NBA.

W marcu 2002 roku jeden ze skautów Houston Rockets w rozmowie z gazetą z San Diego powiedział, że Woods z pewnością zostanie wybrany w tzw. loterii, czyli przez jeden z najsłabszych zespołów, wśród których kolejność najniższych numerów jest losowana. Eddie Johnson, były zawodnik NBA, który analizował draft dla “USA Today”, uznał, ze spośród tych, którzy nie ukończyli studiów, najbardziej gotowi na NBA są wspominany Williams z Duke, Dajuan Wagner i właśnie Woods.

Wiosną, po zakończeniu sezonu, Woods podjął decyzję wspólnie z mamą, kilkoma kuzynami i przyjaciółmi. Zgłosił się do draftu. Był na testach w Houston, Phoenix, Milwaukee, Waszyngtonie, dwukrotnie w Nowym Jorku i kilku innych klubach. Mówił, że chciałby grać w jednym ze słabszych zespołów NBA i wymieniał Golden State Warriors, Denver Nuggets czy Los Angeles Clippers. – Chciałbym trafić tam, gdzie wspólnie z innymi młodymi graczami mógłbym budować mistrzowski zespół – tłumaczył.

Marihuana to kłopot czy nie?

Ale trafił źle. Dopiero z 21. numerem wybrali go Portland Trail Blazers. Z graczy występujących na pozycji niskiego skrzydłowego przed nim wybrani zostali Mike Dunleavy Jr (nr 3, Golden State Warriors), Caron Butler (nr 10, Miami Heat) i Słoweniec Bostjan Nachbar (nr 15, Houston Rockets). – Byłem rozczarowany tym, że wybrano mnie jako 21. Nie chodziło o pieniądze, ale bardziej o ambicje. Byłem przekonany, że zasługuję na więcej. Chłopaki, którzy byli wybrani przede mną, nie byli lepsi – mówił Markowi Wawrzynowskiemu.

Qyntel Woods
Qyntel Woods

Dlaczego Woods spadł tak nisko w stosunku do oczekiwań? Po pierwsze: przewidywania dotyczące naboru często nie są wiarygodne. Podczas pozycjonowania koszykarzy ścierają się interesy trenerów, klubów, agentów, a na dodatek eksperci lubią błysnąć typem, który wyróżni ich z tłumu fachowców. Po drugie: Woods błyszczał i bił rekordy, grając w rozgrywkach szkół pomaturalnych, a nie w NCAA, gdzie poziom jest dużo wyższy. Po trzecie: ESPN jeszcze przed draftem podała, że Woods spadł w hierarchii po tym, jak pojawiły się plotki o jego paleniu marihuany w liceum.

Koszykarz bagatelizował te zastrzeżenia. – To przeszłość. Każdy popełnia błędy i gdyby mógł, to by coś w przeszłości zmienił. Ja jestem dobrym chłopakiem. Nigdy nie miałem problemów z prawem lub czymś w tym rodzaju. W drafcie jest wielu chłopaków, którzy w przeszłości robili gorsze rzeczy niż ja.

Mike Lewis, trener z Northest Mississippi Community College, mówił, że ligowi skauci dogłębnie przepytali go o zachowanie Woodsa. – A ja im powiedziałem, że nigdy nie miałem problemu. Przeprowadzaliśmy losowe testy, Qyn zaliczył je wszystkie. Nigdy nie obserwowaliśmy go pod tym kątem.

To nie jest kłopot – anonimowo wypowiadał się dla ESPN jeden z menedżerów klubów. – Zrobiliśmy, co trzeba, rozmawialiśmy z chłopakiem, nie sądzę, by to był problem. Biorąc pod uwagę wszystko, przez co przechodzą te dzieciaki, to naprawdę nie jest żaden kłopot.

No Boys Allowed!

Kłopoty pojawiły się za to w Portland. Blazers byli wówczas zespołem z dużymi ambicjami, który występował w play-off nieprzerwanie od 1983 roku, któremu dwa lata wcześniej zabrakło kilku punktów do awansu do finału NBA. Ale byli też zespołem, w którym na skrzydłach, na pozycjach odpowiadających Woodsowi, występowali Scottie Pippen, Bonzi Wells, Derek Anderson, Rasheed Wallace i Zach Randolph. Wreszcie byli też zespołem okrytym złą sławą, który jak magnes przyciągał koszykarzy stwarzających problemy. Wallace, Randolph, Wells, Isaiah Rider, Shawn Kemp, Ruben Patterson, Damon Stoudamire… Marihuana, bójki na treningach, alkohol, lekceważenie kibiców – to były ich specjalności. Woods, niestety, dopasował się do drużyny.

Calipari, pytany kilka miesięcy wcześniej o wyzwania, które staną przed Woodsem w NBA, machnął ręką na aspekty boiskowe. – Największym wyzwaniem podczas przejścia do NBA jest zmiana stylu życia. Czy jesteś na nią gotowy? NBA oznacza także Chłopcom Wstęp Wzbroniony, [No Boys Allowed]. Jeśli emocjonalnie i fizycznie nie jesteś gotowy, by pójść na wojnę, będziesz miał kłopoty.

Szkolny trener Mike Lewis był dobrej myśli: – Na treningach pracuje ciężko, robi to z szacunkiem. Był dobrym graczem do prowadzenia. Ale, tak jak wielu graczy z wielkim talentem, czasem próbował zrobić zbyt wiele w ataku, a w obronie nie grał z równym zaangażowaniem. Kiedy zwróciłem mu na to uwagę, zaczynał się przykładać. W NBA trochę czasu zajmie mu dostosowanie się do gry wśród zawodowców, ale myślę, że Qyntel sobie poradzi – mówił trener Woodsa. – Muszę grać z większym zaangażowaniem w obronie, ale poprawić też każdy element w swojej grze – dodawał koszykarz.

Pierwszy sezon okazał się jednak rozczarowaniem – tylko w trzech z 53 spotkań, w jakich wystąpił, zagrał więcej niż 15 minut. W kolejnym grał nieco częściej – osiem z 62 spotkań rozpoczynał w piątce, ale średnie 11 minut i 3,6 punktu na mecz i tak były dużo poniżej oczekiwań. – Przejście do Portland nie było dla mnie najlepszym rozwiązaniem – mówił Woods w 2009 roku. – Było zbyt wielu dobrych gości na moją pozycję. Jak choćby Pippen, Wells czy Derek Anderson. Kilku zawodników z ustabilizowaną pozycją w drużynie. Prawda jest taka, że bez względu na to, czego bym nie zrobił, nie miałem żadnej szansy wygrać rywalizacji z Pippenem. To jest facet, który ma wiele tytułów, niezwykłe doświadczenie. Było oczywiste, że jeśli mają na kogoś postawić to na niego.

Wybrał źle czy wybrał dobrze?

Może za wcześnie poszedłeś do NBA? – pytam Woodsa. – Wydaje mi się, że byłem na to gotowy. Oczywiście, wielu rzeczy o NBA wówczas nie wiedziałem, ale jak już do niej trafiłem, to się uczyłem, poznawałem ligę. Byłem gotowy na NBA, tylko że nie robiłem tego, co powinienem – odpowiada.

Nie wydaje ci się z dzisiejszej perspektywy, że sezon na uczelni w Memphis, pomógłby ci przed NBA? Sugerował to trener Calipari – dopytuję. – Mogłem tak zdecydować. Ale mogło też zdarzyć się tak, że podczas gry w Memphis doznałbym kontuzji, która pozbawiłaby mnie szansy na NBA. Stwierdziłem, że to dobry czas, by zgłosić się do draftu, wykorzystałem dobrą sytuację, w jakiej wówczas byłem. Wtedy było o mnie głośno.

Łatwo nam teraz powiedzieć, że Woods wybierał źle. Że w liceum powinien do końca wyleczyć kolano. Że mając propozycję od Calipariego, powinien wybrać studia. Ale warto zrozumieć sytuację, w której znajdował się on, jego rodzina. Bieda, zła okolica, samotna matka wychowująca trójkę dzieci. Talent Qyntela był dla rodziny szansą na lepsze życie.

I kto wie, może Woods wybrał najlepiej? W 2002 roku był po świetnym sezonie w Northest Mississippi Community College. Pisały o nim największe amerykańskie media, fachowcy go komplementowali. O Woodsie mówiło się jako o fenomenie, a na dodatek o koszykarzach ze szkół pomaturalnych było głośniej, bo rok wcześniej z 11. numerem draftu przez Boston Celtics, jako pierwszy gracz z takiej placówki, wybrany został Kendrick Brown. Teraz albo nigdy – mógł pomyśleć Woods. Nie miał gwarancji, że debiutancki sezon w NCAA będzie udany, a 2003 roku byłby dla niego ostatnim na zgłoszenie się do draftu.

Rodzina i znajomi pchali go do tego naboru, w którym każdy numer z pierwszej rundy oznacza gwarantowany kontrakt ustalony przez ligę. Najlepsi w dwóch pierwszych sezonach zarabiają nieco ponad 8 mln dolarów, ci z ostatnich pozycji – około 1,5 mln. Woods w Blazers miał dostać 980 tys. za pierwszy i 1,053 mln dolarów za drugi rok.

W przeprowadzonej kilka lat później rozmowie z “New York Times” Woods wskazał na kolejny trudny aspekt przejścia do NBA. – Stałem się celem, jakbym miał wielkiego dolara na plecach. Każdy chciał coś ode mnie. Chłopaki chcieli, żeby kupował im samochody, biżuterię, stawiał obiady w restauracjach. To obrzydliwe.




Zraniona Hollywood

W marcu 2003 roku, pod koniec debiutanckiego sezonu, Woods został przyłapany na posiadaniu marihuany podczas rutynowej kontroli przez policyjną drogówkę. Kilka dni później jego kłótnia z Pattersonem podczas treningu wywołała bójkę po tym, jak w sprzeczkę zaangażował się Randolph, kumpel Woodsa. W lutym 2004 roku policja zatrzymała go za prowadzenie samochodu pod wpływem marihuany. Najgorsze wydarzyło się jednak jesienią tamtego roku.

Na początku października KATU News, lokalna telewizja z Portland, podała, że w jednej z północnych dzielnic miasta znaleziono poranionego pit bulla, sukę o imieniu Hollywood. Ustalono, że jej właścicielem jest koszykarz. Woods, zapytany przez dziennikarzy, czy organizował walki psów, zaprzeczył. – Chciałem ją rozmnożyć z innym psem, ale to się nie udało. Pozbyłem się jej. Znałem gościa, który wcześniej ją widział i chciał. Więc mu ją oddałem – mówił. Potem w ogóle zaprzeczał, że był właścicielem Hollywood.

Dziennikarze prowadzili własne śledztwo. Dotarli do mężczyzny, który opowiedział, jak na początku 2004 roku spotkał na lotnisku Woodsa, który odbierał psa dostarczonego właśnie z Florydy. – Zapytałem, czy będzie go rozmnażał, a on odpowiedział, że nie, że będzie nim walczył. Nie byłem tym zdziwiony, ale nie mogłem uwierzyć, że ktoś się może tym chwalić – mówił anonimowy rozmówca.

Policja, zaalarmowana przez doniesienia mediów, wszczęła śledztwo. Woodsowi groziły zarzuty o znęcanie się nad zwierzętami, zakup psa w celu szczucia go na inne psy oraz organizowania walk psów. Maksymalna kara za to trzecie przestępstwo wynosiła pięć lat więzienia i 120 tys. dol. grzywny. Weterynarze i opiekunowie Hollywood przyznali jednak, że trudno jest ocenić pochodzenie ran, które równie dobrze mogły być efektem przypadkowej szarpaniny z innym psem w parku lub podczas spaceru.

Policjanci weszli do domu Woodsa w poniedziałek rano 11 października, gdy ten był na treningu Blazers. Zebrali dowody, których szukali także w ogródku, przekopując naruszone miejsca. Podejrzewali, że mogą w nich znaleźć szczątki psów. Na dodatek po wejściu do domu policjanci poczuli w nim zapach marihuany. Ponowna wizja lokalna w domu koszykarza odbyła się cztery dni później. Policja poinformowała, że z miejsca zabrano sześć pit buli.

21 stycznia 2005 roku, trzy miesiące po tym, jak wszczęto śledztwo, Woods przyznał się do znęcania nad zwierzętami. Sąd skazał go na 12 miesięcy kurateli oraz 80 godzin prac społecznych. Woods zapłacił także 10 tys. dol. na organizację zajmującą się zwierzętami. “Przez całe życie starałem się być odpowiedzialnym opiekunem zwierząt i teraz jest mi bardzo przykro, jestem zasmucony, że mój pies, Hollywood, został zraniony. Głęboko żałuję, że wzbudziłem niepokój wśród sąsiedztwa i społeczności.”

Przebłysk w New York Knicks

Nie chcę o tym rozmawiać – uciął Woods, gdy zapytałem go o to, co działo się 10 lat temu. – To były błędy młodości, myślę że spłaciłem swój dług – tłumaczył szerzej we wspominanej rozmowie z 2009 roku. Zaznaczał w niej: – Nigdy nie zostałem oskarżony przez prokuraturę. Wiem, że ludzie kojarzą mnie z tą sprawą. Teraz już nic nie mogę zrobić. Żałuję tego, ale nie mogę przejmować się tym, co ludzie o mnie mówią, nie mogę myśleć o tym, że patrzą na mnie jak na kogoś złego. Nie znają mnie, a ja nie jestem złym człowiekiem – powtarzał.

Blazers zawiesili go już 12 października, a tuż po ogłoszeniu wyroku – zwolnili. Koszykarz złamał kontrakt, stracił pieniądze, a także dom w Portland, w którym mieszkał. Ale już pod koniec stycznia podpisał kontrakt z Miami Heat. – Jak wielu z nas, mając 18 czy 20 lat, popełniało błędy? – pytał retorycznie trener nowej drużyny Woodsa Stan Van Gundy. Ale z nowego gracza skorzystał tylko trzy razy, Woods opuścił 28 meczów ze względu na kontuzję. W sierpniu, w wielkiej wymianie między pięcioma zespołami, trafił do Boston Celtics, którzy zwolnili go tuż przed rozpoczęciem przygotowań.

W grudniu Woodsa zatrudnili New York Knicks. Podpisał warty 599 tys. dol. kontrakt do końca sezonu. Po koniec stycznia błysnął – wykorzystał kontuzje w zespole i po otrzymaniu szansy od trenera Larry’ego Browna w pięciu spotkaniach z rzędu rzucał średnio po 15 punktów i miał osiem zbiórek na mecz. Grał w nich po 32 minuty. W przegranym 76:91 spotkaniu z Philadelphia 76ers ustanowił swój rekord w NBA – rzucił 24 punkty.

Po tym, jak do Knicks doszli Jalen Rose i Steve Francis, Woods zwolnił, ale przed zakończeniem sezonu rozegrał jeszcze kilka dobrych spotkań – w wygranym 121:117 meczu z Atlanta Hawks trafił wszystkie osiem rzutów i zdobył 18 punktów, z Toronto Raptors (109:114) miał 15 punktów, 10 zbiórek i pięć asyst, w przegranym aż 98:123 spotkaniu z Boston Celtics rzucił 20 punktów.

Qyntel ma wszystkie umiejętności, których potrzeba, by grać w lidze – chwalił Woodsa Herb Williams, asystent trenera Knicks. Ale zaznaczał: – By jednak w NBA być, trzeba pokazywać je codziennie. Nie można grać na poziomie przez 10 czy 15 meczów, a potem znikać.

To jest miejsce, w którym chcę być. Nie mogę narzekać na to, ile minut dostaję, ile punktów rzucam. Cieszę się z samego faktu, że jestem w NBA – mówił Woods. Ale po fatalnym sezonie klub zwolnił Larry’ego Browna. – On wierzył we mnie, dawał mi grać. Ale odszedł i jego następcy nie wierzyli we mnie. Byłem wkurzony, ale nie było co z tym zrobić – wspominał.

Knicks nie przedłużyli z nim kontraktu, Woods do NBA już nie wrócił. Licznik meczów zatrzymał się na 167, a zdobytych punktów – na 691.

Grecja, marihuana, Włochy

W NBA zmieniał kluby, a gdy z niej wyleciał, zaczął zmieniać ligi. Sezon 2006/07 praktycznie stracił, rozegrał ledwie siedem spotkań w NBDL, w Bakersfield Jam. Potem trafił do Europy, gdzie w trakcie siedmiu lat zaliczył dziewięć klubów, z których pierwszy od ostatniego dzieli przepaść – do Olympiakosu Pireus przychodził jako gwiazda prosto z NBA. Potem były Fortitudo Bolonia, Asseco Prokom Gdynia, Krasnyje Krylia Samara, Maccabi Hajfa, Dnipro Dniepropietrowsk, Lagun Aro San Sebastian i Le Mans. Do Koszalina Woods przyszedł jako rekonwalescent po rocznej przerwie.

Dlaczego nigdzie – no, może z wyjątkiem Polski – się nie zadomowił? – Nie jestem pewny, każdy rok był inny. Nie wiem, dlaczego tak się działo. Zastanawiam się nad tym, ale nie znam odpowiedzi – mówi Woods.

W euroligowym Olympiakosie błyszczał, choć grał nierówno. W zaciętej rywalizacji play-off z CSKA Moskwa w pierwszym meczu zdobył 20 punktów, w drugim 19, ale w trzecim, decydującym – ledwie dwa, a Olympiakos przegrał aż 56:81. W tamtym sezonie Woods rzucał w Eurolidze średnio po 10,7 punktu na mecz, niewiele mniej zdobywał w lidze greckiej, gdzie został wybrany do meczu gwiazd. – Był jednym z tych, których kibice lubili szczególnie. Nie był graczem najlepszym, Olympiakos miał wtedy kilku zawodników z wysokimi kontraktami. Ale grał dobrze, miał kilka świetnych meczów – wspomina grecki dziennikarz Pantelis Diamantopoulos.

Poza wieloma efektownymi akcjami Woods pokazał też nerwy, gdy w ognistym meczu z Panathinaikosem na prowokację Dejana Tomasevicia odpowiedział ciosem w twarz. Został zawieszony na jedno spotkanie, ale dograł sezon do końca. Choć podczas play-off ligi greckiej został przyłapany na paleniu marihuany. Klub nie skorzystał z opcji przedłużenia umowy na kolejny sezon.

Podjąłem złą decyzję, to wszystko – mówił Woods w 2009 roku. – Nie powiem, że nic się nie stało. Palenie marihuany to jednak co innego niż picie wódki. Po prostu stało się. Więcej tego nie robię – zapewniał.

Kolejny sezon rozpoczął w Fortitudo Bolonia. W 10 meczach rzucał po 12,9 punktu, miał po 3,9 zbiórki.

Klub rozwiązał kontrakt, bo Woods nie tylko miał ciągłe kłopoty z urazami pleców, kostki i kolana, ale był także problemem drużyny – mówił w styczniu Stefano Valenti z włoskiego magazynu “Superbasket”. – Kłopoty finansowe i ograniczanie kontraktów to tylko jeden z powodów zwolnienia Woodsa. Psuł atmosferę. Fani go nie lubili, nawet nie starał się grać w defensywie, a klub broni się przed spadkiem – tłumaczy Valenti.

Bolonia to małe miasto, trudno nie zostać zauważonym – mówi Valenti. – Tymczasem przed jednym z ważnych meczów Woodsa widziano z dwoma innymi zawodnikami w klubie nocnym. Fortitudo spotkanie przegrało, Woods został ukarany, co było początkiem jego końca we Włoszech.

To nierówny zawodnik – opisywał grę Woodsa Valenti. – Czasem jest ona porywająca, nie zdziwcie się, jak zdobędzie 30 punktów. Ale potem przez dwa spotkania będzie niewidoczny. I w ogóle nie broni.

Szczyt kariery, czary w Prokomie

Ryzykowaliśmy, nawet bardzo – wspomina Tomas Pacesas, były trener Prokomu, który ściągał Woodsa do zespołu. – Wiedzieliśmy, że Qyntel może być graczem problematycznym, ale byliśmy na ryzyko zdecydowani. Warto pamiętać, że my – ze względów finansowych – braliśmy graczy po różnych przejściach. Daniel Ewing był przecież zawieszany za bójkę w lidze rosyjskiej, Ratko Varda zmieniał po trzy kluby w sezonie. My braliśmy ich do siebie i staraliśmy się wyciągnąć, ile się dało.

Ryzykowaliśmy, ale wiedzieliśmy, że warto to zrobić, by wykorzystać to, co Woods może nam dać na boisku – dodaje Pacesas. – Talent koszykarski ma ogromny. Ale i poza boiskiem udało nam się nawiązać dobry kontakt rozmowami, poświęcaniem mu uwagi. Qyntel miał upadki, ale jak każdy człowiek chciał się po nich podnieść. Dobrze się zrozumieliśmy – zorientowałem się, że to miły, prosty chłopak, czasem nawet dziecko, które potrzebuje uwagi. Także dlatego, że jako gwiazda chciał być doceniany, chciał, by w grupie poświęcano mu najwięcej uwagi – opowiada litewski trener.

Woods zadebiutował w Prokomie 1 lutego. W sześć minut zdobył dwa punkty, a mistrzowie Polski z trudem pokonali 102:101 Kotwicę Kołobrzeg. Adaptacja trwała miesiąc, potem Woods zaczął czarować. Dosłownie. Od początku marca, czyli od końca rundy zasadniczej, do majowego, finałowego starcia z Turowem, w 17 meczach rzucał średnio po 21,8 punktu. Trafiał z dystansu, walczył pod tablicami, wyprowadzał kontry, “pływał” między koszami, nikt nie był w stanie go zatrzymać. W ostatnim meczu finału zdobył 28 punktów, dziewięć zbiórek i sześć asyst po wspaniałym, jednym z największych indywidualnych popisów w lidze w ostatnich latach.

W następnym sezonie popisywał się już w Eurolidze. Prokom grał sensacyjnie dobrze, dotarł do ćwierćfinału, gdzie po walce przegrał 1-3 z Olympiakosem. Woods jak równy z równym rywalizował wówczas z Joshem Childressem, który dopiero co przyszedł do Grecji z NBA. W ćwierćfinale rzucał średnio po 19,3 punktu; w całym sezonie – po 16,9.

To był szczytowy moment mojej kariery – mówi teraz Woods. – To wtedy, w Prokomie osiągnąłem najwięcej, grałem najlepiej, podobnie jak drużyna. Dlaczego? Nie wiem, nie ma jednego powodu. Trener podchodził do mnie tak, jak w Koszalinie – pozwalał mi robić na boisku rzeczy, które potrafię najlepiej – nie rozwodzi się nad tematem Amerykanin. Dlaczego nie odbudował wówczas swojej kariery, dlaczego jako najlepszy skrzydłowy Euroligi w niej nie został, tylko przeszedł do rosyjskiej Samary? – Nie potrafię powiedzieć, nie wiem. Nie dostałem euroligowych ofert. Nie wiem dlaczego, bo jestem koszykarzem, a nie dyrektorem czy prezesem klubu. Nie ja decyduję – wzrusza ramionami.

Łatka niebezpiecznego człowieka

Qyntel miał i ma ogromną pewność siebie i wiarę w swoje umiejętności, możliwości – mówi Filip Dylewicz, były gracz Prokomu, w którym grał razem z Woodsem. – Pamiętam, jak graliśmy przeciwko Olympiakosowi, gdy on był zawodnikiem tej drużyny, i po zamianie krycia byłem przed nim. Qyntel krzyczał do rozgrywającego: “Daj mi piłkę, zabiję go!”. Zapamiętałem to dobrze i myślę, że to pokazuje, tę pewność.

W Prokomie był typowym amerykańskim gwiazdorem drużyny – wspomina Dylewicz. – Innym niż jego wielu rodaków, bo miał przecież przeszłość w wielkich ligach, grę na bardzo wysokim poziomie. Ale podejście było podobne – wiedział, jaki jest jego status, i z niego korzystał. Na boisku, poza nim. I nie chodzi o zabawę, imprezowanie, tylko o czerpanie z życia.

Ja Qyntela odbierałem pozytywnie. To normalny gość i wkurza mnie, gdy powtarza się historie o jego błędach, a potem generalizuje odnośnie jego osoby. Bójka na boisku? W sporcie są i emocje, i zdenerwowani faceci, a co dopiero w gorących derbach Panathinaikosu z Olympiakosem. Bójka w klubie w Trójmieście? Z tego co wiem, to Qyntel był zaczepiany i prowokowany, wiele osób na jego miejscu nie siedziałoby spokojnie. Walki psów? To mnie wkurzało, bo kocham zwierzęta. Ale jak kiedyś wszedłem do autokaru z moim dogiem argentyńskim, to Qyntel był pierwszym, który uciekał na siedzenie, wieszał się na półce. Nie wyglądał wcale na takiego kozaka – śmieje się Dylewicz.

I już na poważnie dodaje: – Qyntel miał pecha, bo w młodości popełnił kilka błędów, a przypięto mu łatkę konfliktowego, niebezpiecznego człowieka. A on taki nie jest. Te kilka oderwanych od siebie wydarzeń zaburzyły cały jego obraz.

Powrót Woodsa do Prokomu na początku 2011 roku nie był już taki udany. Koszykarz zdobył kolejne mistrzostwo, ale problemy z bolącymi plecami i gorsza forma ograniczyły jego występy do ledwie 13 meczów. W siedmiomeczowym finale z Turowem rzucał ledwie po 7,5 punktu grając po nieco ponad 16 minut w meczu.




Jaka gwiazda, jaki lider?

Po krótkich okresach w Rosji, Izraelu, na Ukrainie, w Hiszpanii i Francji, Woods – po roku przerwy w grze – wrócił do Polski po raz drugi. Do Koszalina, gdzie są ambicje budowy zespołu, który będzie walczył o medale. Woods też tego chce. Na przedsezonowym spotkaniu drużyny, gdy trener Igor Milicić oddał głos koszykarzom, wstał jako pierwszy i powiedział: – Całe życie byłem uważany za kogoś złego, za kogoś, komu nie zależy. Ale mi zależy. Chcę osiągnąć sukces.

W 11 spotkaniach, z których AZS wygrał dziewięć, Woods rzucał średnio po 20,8 punktu na mecz. Z najlepszymi drużynami w lidze sobie nie poradził, ale dla większości rywali jest graczem nie do zatrzymania. W Koszalinie przyznają, że podjęli ryzyko, ale sportowa klasa Woodsa wciąż jest tego warta. W klubie podkreślają, że nie mają z nim żadnych problemów, choć chuchają i dmuchają na 33-letniego skrzydłowego, który w minionych latach miał problemy z kolanem, plecami, kostką.

Cieszę się, że Qyntel gra na takim poziomie, choć nie porównywałbym tego, co robił w swoim szczycie w Prokomie, do tego, co robi w Koszalinie – mówi Pacesas. – W pamiętnym ćwierćfinale Euroligi z Olympiakosem wyróżniał się na tle Linasa Kleizy, Josha Childressa czy Patricka Beverly’ego, był najlepszym skrzydłowym rozgrywek, strzelcem. Grał znakomicie. Teraz znów błyszczy, ale tylko w lidze polskiej, w wieku 33 lat, po roku przerwy i problemach zdrowotnych. To jednak dwie różne sytuacje i inny poziom gry.

Na pewno nie jest jednym z wielu graczy, z którymi grałem – mówi Szymon Szewczyk, doświadczony podkoszowy AZS, który po wielu latach gry zagranicą wrócił w tym roku do Polski. – Na boisku robi rzeczy wyjątkowe. A poza nim? Jest wyluzowany w pozytywnym sensie. Absolutnie nie jest konfliktowy, jest dobrze nastawiony do kolegów, często stara się żartować. Gdyby każdy z amerykańskich graczy miał takie podejście do życia, do drużyny jak on, byłoby bardzo dobrze.

Qyntel ma swój charakter i on czasem daje o sobie znać – jest nieustępliwy, bardzo pewny siebie, zna swoje umiejętności i wartość, i czasem wynika z tego boiskowy egoizm. Ale nie taki, który nas razi. My wiemy, że Qyntel to nasz lider, liczymy na niego, a on czasem wypracowuje przewagę na początku, ciągnie zespół w trudnym momencie czy zamyka mecz skutecznymi akcjami.

Nie stara się gwiazdorzyć – dodaje Szewczyk. – Zdarza się, że na treningu czy podczas meczu popełni błąd, ale wtedy podejdzie do ciebie i powie, że to jego wina. Grałem z wieloma graczami, którzy w takiej sytuacji nie tylko się nie przyznają, ale nawet będą udowadniać, że to była twoja wina.

Jak wierzyć w Woodsa?

Woods znów deklaruje, że się zmienił. Spełnił młodzieńczy cel, czyli kupił mamie dom w lepszej dzielnicy Memphis. Ma córkę i syna, którzy mieszkają ze swoją mamą w USA. – Jestem spokojnym, wyluzowanym człowiekiem, cieszącym się każdym kolejnym dniem. I wdzięcznym za to, że jestem tu, gdzie jestem – mówi. – Tak, jestem szczęśliwy – podkreśla. – Nie myślę zbyt wiele o przeszłości, bo bym zwariował. Cieszę się każdym kolejnym dniem, a przeszłości pozwalam być przeszłością.

Ale z drugiej strony wie, że nigdy od swojej przeszłości się nie uwolni. – Te młodzieńcze błędy zostały ze mną na zawsze. Niektórzy dostają w życiu drugą szansę, a ja nie. Dlaczego? Nie wiem. Wiem tylko, że przeszłość ciągnie się za mną – kiwa głową.

A my pchamy ją mimowolnie w jego kierunku, na Woodsa patrzymy inaczej niż na zdecydowaną większość koszykarzy. W każdym boiskowym grymasie, odepchnięciu rywala, mocnym faulu w jego wykonaniu widzimy iskrę, która może spowodować wybuch. Wiele osób wątpi w to, że Woods dotrwa w Koszalinie do końca sezonu, wiele tylko czeka, aż wydarzy się coś, co potwierdzi ich tezę. Wiele osób spodziewa się kolejnego błędu.

Nie mogę skomentować tego tak, jak bym chciał. Więc nie powiem nic – mówi Woods. Ale jednak kontynuuje: – Ludzie mnie nie znają, wiedzą tylko to, co przeczytali w tekstach sprzed 10 lat. A ja miałem wtedy 23 lata. Teraz mam 33. Jestem przekonany, że ci, którzy mnie krytykują, którzy we mnie wątpią, też popełniali błędy, też żałują pewnych rzeczy w swoim życiu.

Czego on żałuje najbardziej? – Że nie pracowałem tak mocno, jak powinienem. Żałuję, że w momencie, gdy trafiłem do NBA, zamiast siedzieć w hali i trenować, robiłem inne rzeczy.

Qyntel Woods w Koszalinie (Fot. Andrzej Romański/Plk.pl)
Qyntel Woods w Koszalinie (Fot. Andrzej Romański/Plk.pl)

*artykuł pierwotnie ukazał się na Sport.pl.




Autor wpisu:

POLECANE

tagi

Aktualności

16 lat i… koniec. Tyle musieli czekać kibice z Bostonu na kolejne mistrzostwo swojej ukochanej drużyny. Dokładnie w tym dniu w 2008 roku Celtics zdobyli swoje ostatnie mistrzostwo. Przyznać trzeba jednak, że tym razem zrobili to w wielkim stylu, ponosząc w tych Playoffs tylko trzy porażki. Finał z Dallas, który miał być bardzo zacięty, skończył się tak zwanym „gentleman sweep”, czyli 4:1.
18 / 06 / 2024 12:31
– Koszykówka to moja ucieczka od codzienności – przyznaje koszykarz Mateusz Bręk, u którego sukcesy sportowe w ostatnim czasie przeplatały się z trudnymi doświadczeniami poza parkietem. Kogo dziś widzi? – Po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu – odparł, dodając później, że rozmowa ta była pewnego rodzaju formą terapii.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami