PRAISE THE WEAR

Rodzina Medlocków, czyli małe Michigan w Sopocie

Rodzina Medlocków, czyli małe Michigan w Sopocie

Tata Carlos, Mama Mika oraz CJ, Morgan i Makenzie czują się w Polsce jak w domu. Jak wygląda życie dużej, koszykarskiej rodziny w nieustannej podróży przez świat? Poznajcie Państwa Medlocków, ich wrażenia i przygody.
Carlos Medlock / fot. A. Romański, plk.pl

PZBUK! Bonus powitalny 500 zł na start – podwajamy pierwszy depozyt!

Rodzina Medlocków na koszykówkę była skazana ze względu na koszykarskie tradycyjne stanu Michigan. Urodzony w 1987 roku w Detroit, Carlos ma żywe, koszykarskie wspomnienie z dzieciństwa:

– Miałem trzy latka, kiedy „Bad Boys” wygrali drugie mistrzostwo. Mieszkaliśmy wtedy z rodziną w domach robotniczych, pamiętam, że wszyscy schodzili się do jednej świetlicy, żeby oglądać te mecze i zachwycali się Isiahem Thomasem.

– Mistrzostwo z 2004 pamiętam już doskonale, byłem wtedy w szkole średniej, w 11 klasie. Oglądało się wtedy mecze Pistons, a potem, na treningach, czy w meczach, próbowało zagrać jak Chauncey Billups do Richarda Hamiltona. Niesamowicie nas inspirowali, chcieliśmy być jak oni.
Podobnie jak teraz, Zachód był wtedy bardzo silny – Lakers mieli Shaqa i Kobego, a ambitne chłopaki ze wschodniej konferencji musiały się postawić. Lakers nie potrafili nas docenić i to ich zgubiło.

– Teraz obserwujemy podobne obrazki. Jeszcze do niedawna wschodnia drużyna miała szansę na pierścień, jeśli miała LeBrona w składzie, a dziś? Wystarczy spojrzeć na Milwaukee czy Toronto. Miasta żyją swoją drużyną, tak jak my wtedy żyliśmy naszymi Pistons. Po mistrzostwie zorganizowano kilka parad, świętowaliśmy cały weekend. To moje najpiękniejsze wspomnienia z czasów szkolnych, pękałem z dumy.

Umarłe miasto

O dumę z Detroit trudno było kilka lat później, kiedy miasto zbankrutowało. Dawna stolica amerykańskiej motoryzacji jeszcze w latach 90. była jednym z najbardziej rozwiniętych miast w Stanach, ale w 2013 ogłosiła upadek. Blisko połowa miasta nie miała oświetlenia, dziesiątki kilometrów kwadratowych zajmowały pustostany, brakowało karetek i policjantów na służbie.

– Miasto dochodzi już do siebie, poprawa widoczna jest szczególnie w centrum, gdzie dochodzi do odbudowy i rekonstrukcji przestrzeni przemysłowych. Od dwóch sezonów Pistons i Red Wings (NHL) grają w hali w środku miasta, powstaje coraz więcej stref kulturalno-rozrywkowych, rozpoczynają się nowe inwestycje, a ceny mieszkań rosną. Wszystko powoli wraca na właściwe tory – mówi Carlos.

Rodzina w podróży

– W Sopocie dostosowaliśmy się szybko, ale były miejsca, gdzie w ogóle nie potrafiłem się odnaleźć – przyznaje koszykarz – Jeden sezon spędziłem bez rodziny na Islandii, gdzie klimat był okropnie depresyjny. Rozgrywki zacząłem z drugim Amerykaninem w drużynie, pod koniec sezonu zostałem sam. Mieszkałem w hostelu w miasteczku wielkości ulicy, przy której mieszkamy w Sopocie.

– Ja byłam w ciąży z drugim dzieckiem, więc nie poleciałam na Islandię. Byliśmy w ciągłym kontakcie, Carlos dzwonił, że wraca z obiadu na stacji benzynowej, hala-stacja-pokój w hostelu, to był trudny sezon dla męża i dla mnie – wspomina żona zawodnika.

Zdecydowanie najłatwiej było w Niemczech, najlepiej wspominamy Würzburg w Bawarii. Spotkało się 6 rodzin z dziećmi, świetni kibice, którzy do tej pory kontaktują się z nami przez Instagram, udany sezon koszykarski. – wspomina Mika. – Przyjemnie było też w Grecji, bardzo odpowiadał nam śródziemnomorski klimat, a co za tym idzie natura mieszkańców. Żałowałam tylko, że nie możemy zwiedzić więcej – mieszkaliśmy na Krecie, więc jeździliśmy głównie po tej wyspie.

– Jako profesjonalny koszykarz debiutowałem w Anglii, ale tam poziom był bardzo kiepski. Jeżeli chodzi o poziom, to najlepiej grało mi się w Niemczech i w Polsce – stwierdza koszykarz Trefla.

– Do Polski przyleciałem z Grecji, w Szczecinie byłem sam. Mika była w trzeciej ciąży i zdecydowaliśmy, że lepiej będzie, jeśli zostanie z dziećmi w Michigan, gdzie będzie pod opieką swojego lekarza. Rodzina odwiedziła mnie na 2 tygodnie w okresie świątecznym, ale w Trójmieście jesteśmy już razem. To są optymalne miejsca dla nas, dla rodzin – duże miasta, choć ta wielkość nie przytłacza, jest bezpiecznie. Sama polska liga jest wymagająca i sprawdza się jako miejsce dla debiutantów, którzy chcą się wybić, ale i dla ogranych zawodników, którzy doceniają równy poziom i nie mogą sobie pozwolić na perturbacje organizacyjne.

Tureckie wyzwanie

Medlock wrócił do PLK po sezonie na zapleczu ekstraklasy tureckiej, gdzie był najlepiej przechwytującym i trafił do pierwszej piątki ligi. – Zeszły sezon rozegrałem w drugiej lidze tureckiej, sportowo był to na pewno udany czas, ale życie rodzinne było dla nas wszystkich sporym utrudnieniem – mówi rozgrywający Trefla.

– W okolicy nie było szkoły z wykładowym angielskim, więc to ja uczyłam dzieci w domu w systemie homeschooling – opowiada Mika – Inne amerykańskie rodziny z dziećmi były od nas oddalone dwie godziny drogi samochodem.

– W Treflu mamy silną amerykańską ekipę, a chłopcy są na początku swojej zawodowej drogi. Carlos gra w Europie już od ośmiu lat, czujemy się trochę odpowiedzialni, podpowiadamy kolegom, jak uwić sobie gniazdko z dala od domu, aranżujemy pomeczowe wyjścia, razem spędziliśmy Święto Dziękczynienia, mamy już plany sylwestrowe. Najważniejsze jest to, by dobrze się przygotować i nie popaść w rutynę – tłumaczy pani Medlock.

Wyprawa za ocean na wiele miesięcy z trójką dzieci to nie lada operacja logistyczna.

– Ja pakuję swoje walizki, w pierwszej kolejności układam buty, żona zajmuje się całą resztą, przygotowuje dzieci, kupuje zapas naszych ulubionych przekąsek, gumy do żucia, przyprawy… – wymienia Carlos.

– W ubiegłych latach mieliśmy problemy z dostaniem się z lotniska do klubu, w Grecji na lotnisko manager przyjechał dwoma malutkimi samochodami, a my mieliśmy 6 walizek. W tym roku na lotnisko w Gdańsku przyjechały po nas 3 auta – śmieje się żona zawodnika.

Na Sopot padło nieprzypadkowo – choć dom rodzinny oddalony jest o tysiące kilometrów, Carlos i Mika chcą, żeby dzieciństwo CJ-a, Morgan i Makenzie przebiegało jak w domu.

CJ i Morgan Medlock / fot. treflsopot.pl

Dobre rady z Facebooka

– Przed świętami do Polski przyleciała do nas moja mama – mówi Mika Medlock – Rodzina w Michigan nie do końca wie, jak ma wyobrażać sobie to nasze mieszkanie za granicą, a tu taka pozytywna niespodzianka. Na Facebooku są grupy, w których amerykańskie żony i narzeczone podpowiadają sobie, jak wygląda życie w poszczególnych koszykarskich miastach w Europie, rekomendują kawiarnie, takie babskie gadanie, ale dzięki tej grupie wiem, na co potem zwrócić uwagę.

– Dziewczyny piszą, że w tym klubie przez 4 miesiące czekali z rodziną na naprawę samochodu, a w tamtym nie ma szans na regularne płatności. To takie tajne stowarzyszenie, pół Europy zostało poddane lustracji. (śmiech) Te dziewczyny to nie są klasyczne WAGs, łączą wychowanie dzieci ze zdalną pracą, nie są bogatymi celebrytkami, uczą się życia w nowych realiach i pomagają sobie nawzajem. To właśnie na tych grupach o Trójmieście przeczytałam dużo dobrego i faktycznie, nie doznaliśmy większego szoku kulturowego, kiedy przylecieliśmy do Sopotu. Wręcz przeciwnie, wiedzieliśmy, gdzie jest Krzywy Domek, co mamy zwiedzić – dodaje.

– Mamy znajomych, którzy w przeszłości grali w Treflu i o Sopocie wypowiadali się w samych superlatywach. Okres przygotowawczy zaczął się latem, trafiliśmy do kurortu, gdy w Sopocie była piękna pogoda, dużo czasu spędzaliśmy na plaży, mogliśmy swobodnie aklimatyzować się przed moimi rozgrywkami i rozpoczęciem roku szkolnego.

Rodzina Medlocków w komplecie / fot. archiwum prywatne

Trójmiasto na tak

Jedną z kluczowych kwestii przed podpisaniem kontraktu była szkoła. CJ (12 lat) i Morgan (6 lat) chodzą do International School of Gdansk. Większość zajęć odbywa się w języku angielskim, choć dzieci mają też trochę lekcji polskiego. Morgan stara się rozmawiać z nauczycielami, podczas świątecznego koncertu chętnie śpiewała polskie kolędy. Chodzi na basen, zajęcia z karate, kółko plastyczne, ale najbardziej lubi ćwiczenia w strefie parkour przy gdańskim stadionie.

CJ był ostatnio na wycieczce w gdyńskim Muzeum Emigracji, ale stara się też nie opuszczać treningów koszykarskich. W ostatniej kolejce Carlos Junior zdobył 24 punkty dla zespołu U13 oraz… 12 oczek dla ekipy U14.

– W przyszłości chciałbym pójść w ślady taty – mówi chłopak – W Michigan koledzy są wymagającymi przeciwnikami, dlatego nie mogę wyjść z wprawy. Trenowałem w Turcji, a teraz dołączyłem do sopockich młodzików.

Opieka nad dziećmi to wspólny obowiązek i troska. – Carlos potrafi wrócić z wyjazdu w nocy, ale jeśli rano przypada akurat jego dzień zawożenia dzieci do szkoły to młodzi jadą z tatą – oświadcza stanowczo Mika.

Lekcje w Gdańsku kończą się zazwyczaj między treningami, gdy trójmiejskie ulice się korkują. Organizacja pracy przy dzieciach w obcym kraju wymaga dyscypliny od całej piątki, ale rodzina Medlocków to zgrany zespół grający do jednego kosza.

– Kiedy spacerujemy po Trójmieście, nikt nie przygląda się nam podejrzliwie, nikogo nie dziwi pięcioosobowa rodzina czarnoskórych Amerykanów w sklepie czy restauracji, co w innych krajach nie było takie oczywiste – stwierdza rozgrywający Trefla.

– Lubimy stary Gdańsk, często jeździmy do Hard Rock Cafe, poza tym w okolicy jest sporo wegańskich miejsc, które lubię – dodaje Carlos, który od niedawna jest weganinem.

– Dzieci jedzą mięso, ja też – śmieje się Mika – Na Święto Dziękczynienia przygotowaliśmy wegańskie posiłki, ale nasi goście nie byli zachwyceni, więc świąteczny obiad musiał być tradycyjny. Odstawiliśmy tylko wieprzowinę, ja ograniczyłam wołowinę, bo te mięsa w Stanach są bardzo przetworzone i warto być tego świadomym. Tu na miejscu mięso jest po prostu zdrowsze.

Lepsza wersja Trefla

– W przeciwieństwie do zeszłego sezonu, Trefl Sopot to drużyna z charakterem – mówi Carlos – Każde kolejne spotkanie to osobna, wielka szansa. Wszyscy gramy z pełnym zaangażowaniem i myślę, że to widać. Jesteśmy przygotowani do meczów, trener Stefański widzi nasze silne strony, rozumie mankamenty, ogromną pracę wykonuje również trener Roszyk, który rozpracowuje naszych przeciwników. Obaj są bardzo dobrym duetem trenerskim, jeszcze niedawno sami grali w Treflu, sztab i drużyna nadają na tych samych falach, wszyscy w zespole czują komfort pracy – twierdzi rozgrywający Trefla.

– Na chwilę obecną mamy w tabeli miejsce dające w play-offach, myślę, że taką lokatę na tym etapie sezonu kibice Trefla jeszcze parę miesięcy temu braliby w ciemno – mówi zawodnik – Tymczasem ja czuję niedosyt, rozdaję 6 asyst na mecz, ale przoduję też w statystyce strat. Żona śmieje się, że to moje career high, ale to bardzo frustrujące. Oczywiście, strata jest winą zawodnika podającego, a niektóre z tych moich niecelnych podań wynikają z tego, że kombinuję. Widzę jakąś sytuację inaczej, wydaje mi się, że takie zagranie będzie dogodniejsze dla kolegi.

– W domu słyszę: mogłeś skończyć lay-upem, po co były te podania, w nowym roku obiecuję poprawę, zresztą poprawa już nastała, w ostatnim meczu zaliczyłem tylko jedną stratę (śmiech). Drużyna ma duży potencjał w ataku, chcę to wykorzystać, ale w decydującej fazie sezonu nie będzie już czasu na przekombinowane decyzje – mówi zawodnik.

Nie ma jak rodzeństwo w drużynie

– Carlos jest jednym ze najstarszych zawodników w zespole – analizuje żona zawodnika, która sama grała w koszykówkę – nie napędza już szybkich ataków, z uwagi na doświadczenie chce wszystko kontrolować, ale w sposób spokojny. Jest kreatywny, zamiast skończyć prosty dwutakt będzie za wszelką cenę starał się odegrać piłkę do kolegi, obserwuję go od początku college’u, zawsze tak miał. To trochę inny typ zawodnika niż Łukasz Kolenda. On jest szybki, we Włocławku zagrał fenomenalnie. Kontrolował tempo, nie bał się kontaktu, świetnie trafiał wolne, to wszystko jest kluczowe, żeby przeciwstawić się takiej drużynie jak Anwil.

– Zresztą uwielbiam oglądać dwójkowe akcje obu braci. Mam siostrę bliźniaczkę, z którą grałam w szkole, rodzeństwo razem na parkiecie to dodatkowy atut drużyny, tu nie chodzi o faworyzowanie brata, czy siostry, ale my po prostu wiemy, gdzie pobiegnie, jak ustawi się to drugie z nas, tu trzeba być szybkim i pewnym. Jeśli Łukasz opanuje swoją szybkość i będzie używał jej mądrze, to wkrótce będzie jeszcze lepszy – podsumowuje Mika.

– Łukasz to ogromny talent. Ma rzut i naturalny instynkt, którego wielu rozgrywających mogłoby pozazdrościć. Czasami niepotrzebnie przyspiesza, dużo o tym rozmawiamy. Trener wystawia nas od czasu do czasu razem. Kiedy gramy small-ball, to na Łukaszu nie ma aż takiej presji, prowadzi grę coraz płynniej. Trzeba podkreślić, że w drużynie nikt nie traktuje już go jak juniora, to gracz jak my wszyscy, tak samo odpowiedzialny za decyzje meczowe. – dodaje Carlos.

Małżeństwo zgodne jest, że poprawy wymaga gra Trefla w defensywie.

– Jeff Roberson jest świetnym obrońcą, Michał Kolenda również jest bardzo dobry, Nana ma wyskok, zasięg i potrafi zablokować naprawdę trudne rzuty, ale jako drużyna musimy grać dobrą obronę przez 40 minut. Póki co gramy falami, coś nas rozprasza i po świetnej pierwszej połowie przychodzi załamanie w trzeciej kwarcie.

– Tak było w Zielonej Górze, wcześniej w Gdyni i w Hali 100-lecia w Sopocie. W drugich połowach pojawiały się nerwy, Carlos dyskutował z sędziami, a w domu zawsze go proszę: nie idź, nie kłóć się, daj im wykonywać swoją pracę, jeśli ta gra będzie agresywna, ale mądra to nerwów będzie mniej.
*
Czas świąteczny, odwiedziny babci i przerwa w szkole na pewno pomogły rodzinie zregenerować siły. Już jutro w Ergo Arenie Trefl z Carlosem Medlockiem podejmie Hydrotruck Radom. Emocje gwarantowane!

Aleksandra Golec, @aemgie

.

Autor wpisu:

POLECANE

tagi

Aktualności

16 lat i… koniec. Tyle musieli czekać kibice z Bostonu na kolejne mistrzostwo swojej ukochanej drużyny. Dokładnie w tym dniu w 2008 roku Celtics zdobyli swoje ostatnie mistrzostwo. Przyznać trzeba jednak, że tym razem zrobili to w wielkim stylu, ponosząc w tych Playoffs tylko trzy porażki. Finał z Dallas, który miał być bardzo zacięty, skończył się tak zwanym „gentleman sweep”, czyli 4:1.
18 / 06 / 2024 12:31
– Koszykówka to moja ucieczka od codzienności – przyznaje koszykarz Mateusz Bręk, u którego sukcesy sportowe w ostatnim czasie przeplatały się z trudnymi doświadczeniami poza parkietem. Kogo dziś widzi? – Po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu – odparł, dodając później, że rozmowa ta była pewnego rodzaju formą terapii.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami