Rozmowy Czytane. Dominika Kuchta: Mózg młodego człowieka działa jak gąbka

- Pamiętajmy, że młody człowiek rzadko sam przychodzi do rodziców i mówi: "Tato, myślę, że potrzebuję psychologa sportowego, bo nie radzę sobie ze stresem." Zapraszamy na pierwszą część rozmowy z Dominiką Kuchtą: o szczęściu, autorytetach, o reakcjach rodziców, zrozumieniu i komunikacji.

Dominika Kuchta – psycholog sportu i trener mentalny – która współpracowała z kadrą Polski mężczyzn. Obecnie współpracuje z młodzieżowymi reprezentantami Polski i z koszykarskimi klubami ekstraklasy oraz pierwszej ligi, mając pod swoimi skrzydłami wiele zawodniczek i zawodników z każdego poziomu rozgrywkowego.

Maciej Kwiatkowski: Czym jest szczęście?

Dominika Kuchta: Zaskoczyłeś mnie tym pytaniem.

Myślę, że szczęście to niezwykle szerokie pojęcie, które każdy definiuje na swój sposób.

Dla jednych oznacza poczucie bezpieczeństwa, komfortu i wewnętrznego spokoju. Dla innych – ekscytację, adrenalinę i silne emocje, które dostarczają radości. To bardzo indywidualna kwestia. Często powtarzam w swojej pracy, że wiele rzeczy w życiu zależy od osobistych doświadczeń i perspektyw – szczęście nie jest wyjątkiem.

Jednak to nie jest stan, w którym można pozostawać nieustannie. Życie składa się zarówno z chwil radosnych, jak i tych trudnych, smutnych. I to właśnie dzięki tym mniej przyjemnym momentom potrafimy naprawdę docenić te szczęśliwe.

Bo gdybyśmy cały czas byli szczęśliwi – jakkolwiek kusząco to brzmi – czy rzeczywiście potrafilibyśmy to szczęście dostrzec i docenić?

Nie, to wtedy byłoby dla nas to normalne.

Dokładnie. To właśnie trudniejsze momenty sprawiają, że radość staje się dla nas tak cenna – czekamy na nią, dążymy do niej i dostrzegamy ją.

Dlatego uważam, że niezwykle ważne jest docenianie nawet najmniejszych rzeczy – i tego staram się uczyć oraz uświadamiać innym. Często koncentrujemy się na wielkich celach, długofalowych marzeniach, które mają przynieść nam ogromne szczęście, zapominając, że to droga do nich jest pełna małych radości.

Jako rodzic mam zakodowane w głowie, że chcę, aby moje dzieci były szczęśliwe – myślę, że każdy rodzic tego pragnie. Ale rodzą się przy tym pewne pytania: Czy moje pojęcie szczęścia jako rodzica jest takie samo, jak pojęcie szczęścia mojego dziecka? Czy moim zadaniem jest jedynie dbać o to, by dziecko było szczęśliwe, czy także uczyć je, jak radzić sobie z trudnymi momentami i wyciągać z nich wnioski? Czy sport u młodych ludzi jest swego rodzaju szkołą życia – taką, która nie tylko daje radość, ale także uczy, jak radzić sobie z porażkami?

Oczywiście, jak już wspomniałam, szczęście to pojęcie bardzo subiektywne. Rodzic, czyli dorosły człowiek z bagażem doświadczeń postrzega je inaczej niż dziecko – niezależnie od tego, czy ma ono pięć, dwanaście, czy osiemnaście lat.

Tu możemy mówić o takim przedziale wiekowym 10-17 lat. Chociaż w tym przedziale też będzie się to bardzo zmieniało.

Tak, to będzie się zmieniało, ponieważ młody człowiek uważnie obserwuje dorosłych – swoich rodziców i otoczenie. Dopiero zaczyna kształtować swój sposób myślenia, porządkować emocje i nadawać im nazwy. Odkrywa, czym jest szczęście i czerpie z tego ogromną radość, bo poznaje siebie i swoje uczucia oraz uczy się je rozumieć.

Jako rodzice możemy i powinniśmy mu w tym odkrywaniu towarzyszyć. Jak widzisz, szczęście dla dziecka i dorosłego, to dwie zupełnie różne rzeczy – to odrębne perspektywy, ale to nie oznacza, że jest w tym coś złego. Wręcz przeciwnie, kluczowe jest wzajemne zrozumienie i szacunek dla tych odmiennych sposobów postrzegania szczęścia.

Dlatego tak ważne jest, abyśmy jako rodzice chcieli rozumieć swoje dziecko i z nim rozmawiać. Dzięki temu ono poznaje również nas i naszą perspektywę, a my mamy szansę spojrzeć na świat jego oczami. Tym bardziej że dziecko, idąc do przedszkola czy szkoły, zaczyna funkcjonować w szerszym środowisku – ma kontakt z różnymi ludźmi, doświadcza nowych emocji i uczy się od innych. Jego sposób myślenia kształtuje się nie tylko pod naszym wpływem, ale także w wyniku interakcji z otoczeniem.

Chcąc zrozumieć, co nim kieruje, jak odbiera szczęście, smutek i inne emocje, musimy wykazać autentyczne zainteresowanie. A najlepszym sposobem jest rozmowa. Po prostu!

Ale też jest tak, że właśnie szczęśliwy rodzic – i teraz patrzę pod kątem sportu – czyli taki, który przyjdzie po meczu, niezależnie czy on był wygrany czy przegrany i nie będzie narzekał na sędziów, na trenerów, na to, że dziecko mało grało, nie zdobyło punktów, będzie miał wpływ na to, że to dziecko inaczej będzie postrzegało te zawody? Czy taki rodzic, który przyjdzie i zacznie narzekać, to wtedy trochę sam kierunkuje dziecko? Jeśli tata czy mama mówiła, że sędzia był słaby, to dziecko będzie w tych emocjach upewniane: na pewno sędzia był słaby, czy trener jest, nie wiem, „głupi”, bo mnie nie wpuścił – to tak, na pewno tak jest. Czy my przez to utrwalamy takie zachowania w dzieciach?

Tak, dzieci są naszym lustrzanym odbiciem – i nie jest to jedynie utarty frazes. Dziecko od małego nie wie, co jest dobre, a co złe, dopiero się tego uczy i poznaje. To my, jako rodzice, jesteśmy dla niego pierwszym autorytetem, z którego czerpie wzorce zachowań. Nasze reakcje, sposób komunikacji i to, na co zwracamy uwagę – wszystko to kształtuje jego postrzeganie świata.

Jeśli rodzic wytyka wyłącznie błędy, nie docenia zaangażowania, koncentruje się jedynie na wyniku czy krytykuje sędziów, trenerów i innych zawodników, to dziecko zaczyna przejmować te wzorce.

Wiele naszych nawyków i przekonań, ukształtowanych w dzieciństwie ma wpływ na nasze dorosłe życie. Mózg młodego człowieka działa jak gąbka – chłonie wszystko, co go otacza. Dlatego jako rodzice i dorośli mamy ogromny wpływ na jego sposób myślenia i budowanie jego wartości.

Uznaje się, że rodzic jest takim pierwszym autorytetem, a kiedy przestaje nim być? Czy w ogóle musi przestać być autorytetem? Czy jak pojawiają się inne autorytety, na przykład w sporcie: trener, psycholog, fizjoterapeuta, czy to się wzajemnie będzie wykluczało? Czy dziecko może mieć kilka autorytetów, bez wzajemnego wykluczania się?

Powiem tak – czy rodzic kiedykolwiek przestaje być autorytetem? Myślę, że wcale nie musi i dobrze, jeśli nigdy nie przestanie nim być. Jednocześnie zupełnie naturalne jest to, że gdy dziecko dorasta, staje się nastolatkiem, a potem gdy wkracza w dorosłość, zaczyna poznawać inne osoby, które w różnych sferach życia stają się dla niego wzorem. Może to być ulubiony piosenkarz, znany sportowiec, trener czy ktoś bliski. Każda z tych osób może inspirować go w inny sposób, a on sam może mieć kilka autorytetów jednocześnie.

To jednak wcale nie umniejsza roli rodzica. Wręcz przeciwnie – warto, aby rodzic zainteresował się tym, kim fascynuje się jego dziecko. Może sam również znajdzie w tych osobach coś inspirującego? A może będzie to okazja do rozmowy, wymiany myśli i lepszego zrozumienia siebie nawzajem?

Oczywiście, nadchodzi czas buntu, kiedy dziecko zaczyna postrzegać rady i wskazówki rodzica jako ograniczenia, a nie jako troskę. To moment, w którym często nie rozumie, dlaczego pewne rzeczy są niewłaściwe, i odbiera je jako zakazy. Rodzic jednak zawsze chce dla swojego dziecka jak najlepiej, dlatego kluczowe jest, by nie tylko wskazywać, co jest dobre, a co złe, ale też tłumaczyć, rozmawiać i pomagać dziecku w kształtowaniu własnego, świadomego systemu wartości.

Ważne jest, aby od samego początku być dla niego wsparciem, a nie osobą, która stawia oczekiwania, narzuca zasady. Jednak dyscyplina, konsekwencja jest również ważna, więc należy to odpowiednio wyważyć.

Dlatego tak istotne jest budowanie relacji opartej na zaufaniu, w której dziecko wie, że zawsze może liczyć na rodzica – niezależnie od sytuacji. Wskazane jest także, aby miał inne autorytety, na przykład w sporcie – trenerów czy członków sztabu szkoleniowego – i potrafił z szacunkiem podchodzić do ich wskazówek. Kluczowe jest nauczenie dziecka świadomego wyboru, kogo słuchać i kto rzeczywiście jest ekspertem w danej dziedzinie. W dobie internetu, gdzie każdy może wyrażać swoje opinie i nie zawsze są one wartościowe, niezwykle ważne jest, aby potrafił odróżnić rzetelne źródła wiedzy od tych, które mogą go wprowadzać w błąd. Naszą rolą jest wskazywanie mu właściwych kierunków, aby mógł rozwijać się w odpowiedni sposób.

Na moim przykładzie: Dlaczego tak się dzieję, że jeśli powiem synowi: „Zacznij więcej rzucać z półdystansu”, to zazwyczaj słyszę w odpowiedzi: „Nie, tata, to nie działa, tak się nie da” i tak dalej? Ale kiedy dokładnie to samo powie trener (może nie od razu następnego dnia, bo dziecko mogłoby zwęszyć podstęp), nagle okazuje się, że jednak się da? Dlaczego tak to działa? Czy trener zawsze będzie miał większy autorytet? I jak rodzic powinien sobie z tym radzić? Bo to czasem nie jest dla rodzica łatwe.

To jest częste zjawisko. Może więc warto zacząć od tego, jak rodzic powinien sobie z tym radzić.

Przede wszystkim kluczowe jest zrozumienie, że dziecko ma prawo inspirować się innymi osobami, co wcale nie umniejsza jego roli – jak już wspomniałam. Wręcz przeciwnie – dla dziecka czy młodego człowieka rodzic jest nadal najważniejszą osobą, ale w pewnym momencie pojawiają się nowe autorytety. Jeśli chcemy, aby ono słuchało trenera i rozwijało się w sporcie, musimy zaakceptować, że jego relacja z trenerem opiera się właśnie na zaufaniu i szacunku.

W przyszłości dziecko nie będzie przez cały czas kierowane przez nas – rodziców, którzy mówią mu, co ma robić. Gdy dorośnie, spotka różne osoby i będzie czekało na niego wiele wyzwań. Musi nauczyć się słuchać i ufać osobom, które są autorytetami w danej dziedzinie. My, jako rodzice, nie zawsze będziemy ekspertami w każdej sferze jego życia, dlatego warto wspierać ten proces już teraz. Im szybciej nauczy się szacunku i otwartości na wiedzę innych, tym łatwiej odnajdzie się w dorosłości.

Rodzic może odbierać tę sytuację osobiście – pojawia się myśl: „Kurczę, mnie nie słucha, a słucha trenera”. To naturalne, bo przez lata to my byliśmy dla dziecka wzorem, a teraz pojawia się ktoś nowy, kto nagle przejmuje część tej roli. Może nawet pojawić się odrobina zazdrości. Ale warto spojrzeć na to inaczej: czy my, dorośli, nie fascynujemy się nowymi inspirującymi osobami? Gdy poznajemy kogoś, kto może nas nauczyć czegoś wartościowego w interesującej nas dziedzinie, naturalnie chcemy czerpać z jego wiedzy.

Dziecko działa podobnie – widzi, że trener jest ekspertem z doświadczeniem, pokazuje mu konkretne ćwiczenia, uczy nowych umiejętności, a więc zaczyna się nim inspirować. To nie oznacza, że rodzic traci znaczenie – po prostu na pewnym etapie jego rola ewoluuje.

Czy w takim razie ja, jako rodzic, mogę konsultować z trenerem pewne kwestie, na przykład dotyczące zagrywek czy zachowań, ale w sposób nieco dyskretny, poza plecami mojego dziecka? Uważam, że konkretne zachowanie jest dobre, ale chciałabym, by trener przekazał je dziecku, jeśli uzna, że to jest w porządku. Czy takie podejście może zostać odebrane jako knucie za plecami dziecka, co mogłoby prowadzić do negatywnych konsekwencji?

Wszystko zależy od podejścia rodzica i trenera. Rozmowa nie jest knuciem za plecami dziecka, ponieważ celem ma być przede wszystkim jego dobro, ale pamiętajmy, że wszystko ma swoje granice. Sugestie może mieć trener do rodzica i na odwrót, ale należy znaleźć spójne zdanie w tym wszystkim, bo najgorszą sytuacją jest rozbieżność, co powoduje zamieszanie przede wszystkim w głowie zawodnika, które dostaje sprzeczne informacje z każdej strony.

Ono stoi w rozkroku i nie wie, kogo ma się słuchać w pewnym momencie.

Dokładnie, to jest bardzo szkodliwe. Jeśli wysyłamy dziecko do klubu, musimy dać przykład, że darzymy trenera zaufaniem. Wtedy dziecko również zacznie ufać trenerowi, a to jest kluczowe. Później to zaufanie stanowi fundament, na którym budują się dalsze relacje. Kiedy jednak ciągle będziemy podważać zdanie trenera i umniejszać jego autorytet, to później, gdy dziecko będzie kontynuowało swoje poważniejsze granie, mogą pojawić się problemy w jego sposobie komunikacji z innymi, a rodzic za niego nie będzie mógł interweniować. Uczmy już od małego tej odpowiedzialności, budowania relacji społecznych, konsekwencji, samodzielności – to jest naprawdę fundament, który powinien być kształtowany od małego.

OK, wracając do tematu autorytetów, ale także do tego, co właśnie powiedziałaś – bardzo często zdarza się, że dziecko wraca z treningu lub meczu niezadowolone, na przykład z postawy sędziów. Często uważa, że były faule, których nie zauważono, a drużyna przeciwna ich nie miała. To chyba standard w każdej dyscyplinie – czasami słusznie, czasami nie, bo wiadomo, że sędziowie również się uczą. Dziecko może też mieć uwagi, co do jakości treningu, który – według niego – był nudny lub faworyzowano kolegę albo koleżankę z drużyny. Jako rodzice możemy podzielać to zdanie lub nie, ale jak mądrze skrytykować taką sytuację? Jeśli zgadzamy się z dzieckiem i widzimy, że rzeczywiście były błędy sędziowskie, jak przyznać dziecku rację, ale jednocześnie przekazać, że błędy się zdarzają? Jak konstruktywnie skrytykować zarówno trenera, jak i sędziego?

Pokazać różne perspektywy – zarówno zawodnika, jak również to, że inaczej daną sytuacje mógł postrzegać trener i sędzia. I każdy z nich mógł mieć rację. Myślę, że najważniejsze jest w tym wypadku okazanie zrozumienia dla emocji dziecka, bo on jest w tej sytuacji, a nie rodzic – natomiast jeśli ono widzi, że tata się frustruje i zrzuca winę na różne czynniki z zewnątrz, to zaczyna powielać ten schemat.

Tak, „idiota. I w ogóle, wywalić go”!

Taka narracja wzmocni tylko negatywne emocje. Może wydaje się nam, że dziecko chce usłyszeć coś w tym stylu, ale można to powiedzieć zupełnie inaczej. Należy pokazać młodemu człowiekowi, że rozumie się jego emocje i to, co teraz czuje, jest naturalne. Każdy z nas się myli, więc uczenie akceptacji poprzez takie sytuacje i skupienia na czynnikach, na które młody zawodnik ma realnie wpływ jest kluczowe.

Czyli jeśli rozmawiamy z dzieckiem, staramy się skierować jego myślenie na to, co było dobre. W porządku, ale co w sytuacji, gdy widzimy, że nie podeszło do spotkania odpowiednio, snuło się po boisku? Czy w takiej chwili mogę je skrytykować?

Może najpierw pozwólmy dziecku się wypowiedzieć. Możemy zapytać, dlaczego podeszło do meczu w taki sposób albo jak samo ocenia swoją postawę. Najważniejsze jest, aby dać dziecku przestrzeń do wypowiedzenia się, a to nam daje ogromne pole do poprowadzenia konstruktywnej rozmowy. Dzięki temu nasz głos jest bardziej słyszalny, bo doceniliśmy wartość słów naszej pociechy, która czuje się rozumiana, dzięki czemu nasze wyjaśnienie danej sytuacji bardziej do niej dotrze.

Czyli po meczu, w którym widzimy, że dziecko nie dało z siebie wszystkiego, możemy zapytać: „Słuchaj, jak oceniasz swój dzisiejszy występ?”.

Tak, bo w ten sposób dajemy sygnał, że jesteśmy ciekawi jego opinii i liczymy się z jego zdaniem. Dajemy przestrzeń do tego co uważa na temat swojej gry wymieniając plusy i minusy najprostszą metodą, dzięki czemu, my dowiadujemy się, w jaki sposób siebie widzi na boisku. Natomiast te minusy od razu możemy razem z nim zamienić na cele i to daje nam pole do dalszej dyskusji i uświadamiania.

A co z ulubioną odpowiedzią: „Nie wiem.” To zawsze hit. Człowiek chce porozmawiać, a w odpowiedzi słyszy: „Nie wiem.” I co wtedy? Zostawiamy to?

Teraz powiem jedno z ulubionych słów psychologów. „To zależy”. I dokładnie tak jest.

Nie wiem” i „to zależy” – zgrana para.

I każde z tych dwóch wyrażeń może mieć znaczenie.

Czasami warto dać przestrzeń na ochłonięcie, własne przemyślenia i po prostu być obok czekając, aż dziecko będzie gotowe. Czasami warto podczas innej aktywności, zabawy czy rozmowy w innym temacie powoli nakierowywać na to, co chcemy przekazać, a czasami dopytywać – bo może w taki sposób chce tej atencji. Wszystko zależy od tego, jak ta komunikacja w domu wygląda w różnych sytuacjach.

Czyli nie obrażamy się.

A chcemy nauczyć go rozmowy, czy obrażania? To do niczego nie prowadzi. Jeśli dziecko nie jest rozmowne po przykrej sytuacji to ważne jest, aby po prostu być – a nawet obejrzeć razem bajkę, zagrać w pluszówkę, pójść na spacer – nawet w ciszy. Tak, by czuło, że jesteśmy obok, że ma w nas wsparcie i nie jest samo w trudnych chwilach. To sprzyja temu, aby się otworzyło. 


A co jeśli „nie wiem” pada nieustannie? Jeśli widzimy, że dziecko jest nieswoje, ale za każdym razem, gdy pytamy o trening czy mecz, odpowiada tylko: „Nie wiem. Było słabo.” – i na tym kończy temat? Czy to moment, by rozważyć wizytę u psychologa sportowego?

I tu jest druga strona tej sytuacji, o której warto pamiętać – czy dziecko faktycznie nie chce rozmawiać, czy może naprawdę… nie wie i nie potrafi nazwać tego, co czuje.

Bo ono po prostu nie wie, co się z nim dzieje.

Dokładnie. Warto spojrzeć na to również w ten sposób. Naszą rolą jest pomóc mu zidentyfikować źródło tych odczuć, nazwać i spróbować znaleźć rozwiązanie.

Jeśli jednak widzimy, że dziecko coraz bardziej zamyka się w sobie, unika rozmów, nie potrafi określić, co się z nim dzieje, to warto rozważyć konsultację ze specjalistą.

Czy będzie to psycholog sportowy, czy psycholog dziecięcy – to zależy. Warto zastanowić się, czy problem dotyczy wyłącznie sytuacji sportowych, czy może ma szerszy kontekst i przejawia się także w codziennym życiu, w domu, czy w szkole.

Często zdarza się, że trudne emocje objawiają się zarówno na boisku, jak i poza nim. Na przykład dziecko może zachowywać się agresywnie lub nadmiernie przejmować się wynikami meczu, a podobne reakcje mogą występować w innych sytuacjach życiowych. Wtedy źródło problemu może leżeć nie tylko w sporcie, ale w innych aspektach jego życia.

Najważniejsze, aby pamiętać, że nie musimy wszystkiego wiedzieć jako rodzice – i to jest w porządku. Właśnie dlatego warto sięgać po profesjonalną pomoc, jeśli coś nas niepokoi.

Wspomniałaś o psychologu dziecięcym i sportowym. Kim tak naprawdę jest psycholog sportowy?

Psycholog sportowy to przede wszystkim psycholog, czyli osoba, która ukończyła studia na tym kierunku i specjalizuje się w pracy ze sportowcami. Tłumacząc swoją rolę często mówię, że jest to połączenie psychologa i trenera, ponieważ ja też układam z zawodnikami plany, robię różne ćwiczenia w hali, prowadzę treningi i analizuję mecze. Niestety, w dzisiejszych czasach zawód psychologa nie jest do końca uregulowany prawnie (choć to się zmienia), przez co…

Każdy może się nazwać psychologiem sportowym?

Niestety, tak się dzieje. Wielu trenerów mentalnych nazywa się psychologami sportu, bo brzmi to bardziej profesjonalnie i zwiększa ich wiarygodność. Tymczasem, nie mają oni odpowiedniego wykształcenia w tym zakresie. Dlatego zawsze podkreślam, jak ważne jest sprawdzanie kompetencji specjalistów, do których się zwracamy.

Na swoim przykładzie mogę to najlepiej wyjaśnić. Jestem psychologiem sportu, ale przede wszystkim jestem psychologiem – ukończyłam psychologię kliniczną, co oznacza, że mam możliwość pracy i pomocy zawodnikowi nie tylko w aspektach sportowych, ale również innych obszarach, które oddziałują na sport. Następnie zrobiłam studia podyplomowe z psychologii sportu, co ukierunkowało mnie na pracę z zawodnikami. Warto też dodać, że sport jest moją miłością od dziecka, więc ta praca jest przede wszystkim moją pasją, a koszykówka odgrywa tutaj największa rolę.


Czyli to twoja specjalizacja.

Zgadza się. Psycholog sportu to osoba, która pomaga zawodnikowi rozwijać się mentalnie, by mógł jak najlepiej realizować swoje cele sportowe. W sporcie kompleksowe przygotowanie zawodnika obejmuje cztery kluczowe obszary: techniczny, taktyczny, motoryczny i mentalny. Ten ostatni jest równie istotny, jak pozostałe. Psycholog sportu pełni rolę trenera tych umiejętności mentalnych, które są niezbędne do osiągania sukcesów.


Czyli psycholog sportowy nie zajmuje się wyłącznie rozwiązywaniem problemów, ale przede wszystkim pomaga zapobiegać ich powstawaniu?

Uświadamia i uczy, w jaki sposób radzić sobie z tymi problemami, więc trafniej można to nazwać zapobieganiem niepożądanym reakcjom i konsekwencjom na różne sytuacje. Nadal istnieje przekonanie, że do psychologa trafiają osoby, które mają trudności na boisku. Oczywiście, częścią mojej pracy jest pomoc w takich sytuacjach, np. gdy zawodnik zmaga się ze spadkiem formy lub przykładowo nie potrafi poradzić sobie ze stresem. Jednak wielu moich podopiecznych to topowi zawodnicy, zarówno w Polsce, jak i w Europie, którzy osiągają świetne wyniki. Pracują ze mną, bo chcą rozwijać swoje umiejętności mentalne tak samo, jak codziennie doskonalą technikę, taktykę czy motorykę.

Psychologia sportu składa się z dwóch kluczowych obszarów. Pierwszy to trening mentalny, który obejmuje ćwiczenie zdolności poznawczych, takich jak m.in. koncentracja, szybkość reakcji czy decyzyjność, a także umiejętności mentalnych typu zarządzanie emocjami czy budowanie odporności psychicznej. Często pracuję z zawodnikami nie tylko w gabinecie, ale także na boisku czy w hali, gdzie trenujemy powyższe obszary przy pomocy różnych sprzętów. Wtedy wyglądam jak trener.

Drugi obszar to zdrowie psychiczne. Tutaj kluczowe są kompetencje psychologa klinicznego, które pozwalają mi dostrzec i właściwie reagować na problemy zawodnika. Coraz częściej spotykam się w sporcie z takimi zmaganiami jak np. depresja, zaburzenia lękowe, myśli samobójcze – tutaj praca wygląda zupełnie inaczej i należy pamiętać, że zawodnik to przede wszystkim człowiek. W takich przypadkach współpracuję ze specjalistami, takimi jak psychoterapeuci czy psychiatrzy, aby w pełni móc im pomóc. Kluczowe jest zapewnienie zawodnikowi pełnego wsparcia i odpowiedniego podejścia do jego potrzeb.

Powiedz mi, kiedy tak naprawdę dziecko powinno rozpocząć współpracę z psychologiem sportu? Załóżmy, że nie ma żadnych problemów – gra, jest zadowolone, dobrze reaguje na pytania. Jeśli jednak koszykówka to jego pasja i chce rozwijać się w tym kierunku, to kiedy powinno zacząć pracę nad sferą mentalną? I kim właściwie psycholog sportu powinien dla niego być?

To trudne pytanie, ponieważ nie ma określonego wieku, w którym dziecko powinno rozpocząć współpracę z psychologiem sportu. Warto jednak podkreślić, że nie jest to konieczność dla każdego młodego zawodnika. Nie każdy musi pracować z psychologiem sportu, choć uważam, że może to być bardzo pomocne – zwłaszcza w rozwijaniu umiejętności mentalnych, psychomotorycznych i poznawczych. Nie chodzi jednak o to, by na siłę doszukiwać się powodów do rozpoczęcia tej współpracy, ale uświadamiać, że praca nad sferą psychiczną ma wpływ na pozostałe aspekty.

Dobrze, gdy w klubach sportowych, zwłaszcza tych szkolących dzieci i młodzież, funkcjonuje psycholog sportu, który prowadzi warsztaty i pomaga zawodnikom rozwijać ich świadomość mentalną. To daje możliwość obserwowania młodych sportowców, wspierania ich oraz – jeśli zajdzie taka potrzeba – przekazania wskazówek rodzicom czy trenerom.

Przykładem może być WKK Wrocław.

Tak, WKK Wrocław jest dobrym przykładem. W takich klubach, gdzie dzieci stawiają pierwsze kroki w sporcie, obecność psychologa sportowego może być bardzo cenna. Taka osoba nie tylko pomaga w rozwoju, ale również uczy, zauważa różne potrzeby i wspiera rodziców czy nauczycieli w odpowiedniej pracy z dzieckiem.

Niestety, w Polsce wciąż jest tego za mało, choć w ostatnich latach świadomość w temacie przygotowania psychologicznego zdecydowanie wzrosła. Uważam, że w każdym klubie, niezależnie od tego, czy jest to klub juniorski, czy seniorski, powinna być osoba odpowiedzialna za aspekt mentalny zawodników. Dodam, wykwalifikowany specjalista i to nie tylko w kontekście „awaryjnym”, jak coś się dzieje.


Czy istnieje rozróżnienie między chłopcami a dziewczynkami w kontekście pracy z psychologiem sportu? Dziewczynki dojrzewają nieco szybciej, więc czy to oznacza, że wcześniej mogą potrzebować wsparcia lub powinny wcześniej rozpocząć pracę z mentorem? A może chłopcy, ze względu na wolniejsze dojrzewanie, na początku takiego wsparcia nie potrzebują? Czy na tym etapie płeć nie ma już większego znaczenia?

Nie ma takiego rozróżnienia w kontekście pracy z psychologiem. Każdy jest inny, rozwija się w swoim tempie, ma inne doświadczenia, inaczej zostało wychowane, więc podejście jest indywidualne, ale nie dzieliłabym tego w taki sposób.

Pamiętajmy, że młody człowiek rzadko sam przychodzi do rodziców i mówi: „Tato, myślę, że potrzebuję psychologa sportowego, bo nie radzę sobie ze stresem.”

To właśnie my, jako dorośli – trenerzy, rodzice – mamy za zadanie obserwować i ocenić, czy taka pomoc byłaby dla dziecka wartościowa. Ważne jest również, aby odpowiednio je do tego przygotować, aby czuło się komfortowo i rozumiało, na czym polega taka współpraca.

Teraz odwrócę trochę perspektywę. Czy przypadkiem jako rodzice w trosce o szczęście naszych dzieci, nie staramy się ich aż nadmiernie „opakować”? Najlepszy trener, trener personalny, psycholog sportu – czy nie przesadzamy, chcąc zapewnić im wszystko na najwyższym poziomie? Czy może lepiej jednak dać dziecku swobodę i pozwolić mu rozwijać się naturalnie do pewnego wieku (na przykład 13, 15 czy 16 lat), żeby nie przytłoczyć go nadmiarem bodźców, oczekiwań i wsparcia?

Zgadzam się. Przede wszystkim dziecko powinno czerpać radość i bawić się grą. To nie jest zawodowstwo, a bardzo łatwo można je zniechęcić.

Dajmy mu czas na rozwój, na odkrywanie siebie i swojej pasji. Jeśli pojawi się problem – wtedy szukamy wsparcia specjalisty. Jednak samo stworzenie wokół dziecka całego sztabu ludzi – psychologa, fizjoterapeuty, trzech trenerów – nie sprawi, że automatycznie zostanie wybitnym zawodnikiem w Eurolidze czy NBA. To tak nie działa.

Znamy wiele przypadków sportowców, którzy zaczynali swoją przygodę z daną dyscypliną bardzo późno. Dlatego tak ważna jest wszechstronność w młodym wieku, rozwój motoryczny, ale przede wszystkim zaszczepienie pasji do ruchu.

To zaczyna się już w szkole podstawowej – od nauczycieli WF-u, od pierwszych trenerów. To oni jako pierwsi powinni zarazić dzieci miłością do sportu, a chociaż budować świadomość, jak ważna jest aktywność fizyczna.

Trener powinien mieć przygotowanie psychologiczne, aby umieć dotrzeć do dziecka, przekazać mu nie tylko techniczne umiejętności. To właśnie odpowiednia narracja i komunikacja na wczesnym etapie decydują o tym, czy dziecko polubi to i będzie czerpało z tego radość.

Czy prowadzisz szkolenia dla trenerów dotyczące pracy z dziećmi? Jak powinni do nich podchodzić? Miałaś już takie zapytania?

Tak, oczywiście.

Jak najbardziej miałam takie zapytania i prowadzę szkolenia dla trenerów pracujących z różnymi grupami wiekowymi – zarówno z najmłodszymi, jak i z młodzieżą oraz seniorami. Często również trenerzy zgłaszają się do mnie indywidualnie, niezależnie od poziomu rozgrywkowego, czy wieku swoich podopiecznych, prosząc o różne wskazówki.

Czy te porady dotyczą bardziej ich samych, czy całej grupy?

Zarówno jednego, jak i drugiego. Część trenerów chce rozwijać swoje umiejętności komunikacyjne i lepiej pracować z drużyną, a inni zgłaszają się w kontekście konkretnych wyzwań, jakie napotykają w pracy z zawodnikami.

Czy trenerzy chętnie współpracują z psychologami sportu, czy nadal podchodzą do tego z rezerwą? Może już nie w sposób prześmiewczy, jak bywało kiedyś, ale czy wciąż traktują tę współpracę z pewnym dystansem? Jak to wygląda obecnie?

Z pewnością ta świadomość wśród trenerów wzrosła i chętniej współpracują, choć wiadomo – nie wszyscy.

Przepraszam, że przerwę – masz na myśli tylko młodych trenerów, czy wszystkich?

Spotkałam zarówno młodych trenerów, którzy są otwarci na współpracę i przywiązują dużą wagę do aspektu mentalnego, jak i tych już bardziej doświadczonych.

Oczywiście, można by założyć, że młodsi trenerzy są bardziej otwarci na ten temat – i rzeczywiście często tak jest. Wynika to z większej dostępności wiedzy, szkoleń oraz faktu, że aspekt mentalny w sporcie jest coraz częściej poruszany w mediach i środowisku trenerskim. Studia, kursy czy szkolenia uwzględniają już ten temat, co sprawia, że świadomość w tej kwestii jest po prostu większa. Tak samo znam trenerów, którzy są – potocznie mówiąc – starszej daty i doceniają taką potrzebę.

Ale tak jak wspomniałam, są również tacy, którzy nie są chętni na taką współpracę – niektórzy wręcz stanowczo ją odrzucają, inni dopuszczają, ale z dużą rezerwą. Spotkałam się również z tym, że trener bał się dopuścić do zespołu taką osobę, ponieważ miał złe doświadczenia z kimś, kto nie miał kompetencji, dlatego zawsze apeluję o to, aby sprawdzać specjalistów.

Czy kiedy rozmawiasz z trenerami, masz poczucie, że wiedzą oni, co dany zawodnik o nich myśli, albo co cała grupa, którą prowadzą, o nich sądzi? Spotkałaś się na przykład z sytuacją, w której trener uważa, że wszystko jest w porządku, bo wyniki – niezależnie od tego, czy są, czy ich nie ma – nie mają większego znaczenia, ale trener jest zadowolony z prowadzenia grupy? Natomiast sama grupa myśli o trenerze zupełnie inaczej – uważa, że powinien zmienić podejście do treningów, że nie chce im się chodzić na zajęcia, że czują się niezadowoleni. Czy spotkałaś się z takimi odczuciami, w których trener nie zdaje sobie sprawy z tego, co tak naprawdę dzieje się w grupie? Czasami mam wrażenie, rozmawiając z rodzicami, że trener rozmija się z rzeczywistością i nie dostrzega tego, co tak naprawdę panuje w drużynie.

Tak, to zdarza się i to w różnych grupach wiekowych – od najmłodszych po seniorów.

Ważna jest samoświadomość trenera, nad którą powinien pracować, a mając ją będzie bardziej uważny na to, co dzieje się wokół niego. Im większa świadomość trenera – tym większa wiedza o zespole. Zdarza się, że z trenerami właśnie nad ich samoświadomością również pracuję, co ma realne przełożenie na prowadzenie przez nich drużyny.

Właśnie, jakąś metodę, aby to poznać – czy to są rozmowy indywidualne, czy na przykład raz w miesiącu zbieramy grupę i mówimy: „Dobrze, mamy trening, ale przez 15 minut porozmawiamy o tym, co czujecie”?

Myślę, że takie rozmowy indywidualne są kluczowe, bo niezależnie od wieku zawodnika — czy ma 14, 18, czy 30 lat — w trakcie sezonu spędza się z trenerem bardzo dużo czasu. Są to codzienne treningi, często raz lub dwa razy dziennie, mecze, wyjazdy — trener w polskim klubie działa pod presją, często decyzje są uwarunkowane różnymi czynnikami, więc powstają niedopowiedzenia i frustracje po stronie zespołu. Jeśli chcemy, aby drużyna funkcjonowała, to musi funkcjonować każdy element. Im bardziej trener zna swojego zawodnika, tym lepiej może zrozumieć, że zawodnik to nie tylko gracz na boisku, ale przede wszystkim człowiek mający swoje życie prywatne, które wpływa na sport. Nie chodzi tutaj o to, aby trener miał zajmować się życiem prywatnym zawodnika, ale bardziej o zbudowanie fundamentu komunikacji i zaufania, bo to będzie miało duże znaczenie w kontekście prowadzenia drużyny przez cały sezon.

Jeśli dziecko ma pewien dysonans i na przykład uważa, że powinno grać więcej, grać na innej pozycji lub nie podoba mu się skład, w którym jest wystawiane, to czy może podejść do trenera, czy raczej zależy to od sytuacji? Czy może to być odebrane jako wtrącanie się w pracę trenera, który może pomyśleć: „Dziecko, to ja wiem, co robię”? Z drugiej strony, jeśli dziecko porozmawia kulturalnie, czy powinno to być przyjęte pozytywnie? Często dzieci boją się tego typu rozmów, zastanawiając się, jak mogą zwrócić uwagę trenerowi. A jeśli nie dziecko, to czy rodzic może interweniować? Czy nie zostanie to odebrane jako „Panie Kwiatkowski, to jest moja praca – wiem co robię”?

Powiem nawet, że nie tylko dzieci się tego boją. Myślę, że wielu zawodników, nawet seniorów grających na najwyższym poziomie ma z tym problem.

Kluczowa jest rozmowa i wyjaśnianie swoich decyzji. Zawodnicy nie siedzą w głowie trenera i nie zawsze wiedzą dlaczego ten podjął taką decyzje, a interpretacje w ich głowach tworzą różne scenariusze (naprawdę czasami można się zdziwić). Trener, który oczekuje szacunku od innych powinien ten przykład dawać jako pierwszy. To samo tyczy się inicjatywy. Często słyszę od trenerów, że „zawodnicy nie przychodzą porozmawiać” – a wiedza, że mogą? Dostali taką informację, zachętę?

I nie chodzi o to, aby „głaskać, pozwalać i cackać się” – ja akurat jestem zwolenniczka dyscypliny i uważam, że osoba trenera musi wzbudzać autorytet.

Szef musi być jeden.

Bardziej nazwałabym taką osobę mentorem.

Autorytet buduje zaufanie, a to zaufanie jest kluczowe, bo wtedy przekaz trenera trafia do zawodników w zupełnie inny sposób.

Czy brak takiej komunikacji może w pewnym sensie „psychicznie zabić” zawodnika?

Wszystko może wpłynąć na psychikę zawodnika, która w tych młodszych latach się kształtuje i o tym powinni pamiętać trenerzy. A każdy jest zupełnie inny. Dla przykładu – na jednego krzyk zadziała motywująco, a na drugiego hamująco, co może się pogłębiać, tak samo może być jeśli trener nie pokazuje żadnych emocji czy jest „za spokojny”, dlatego tak podkreślam, że warto poznać styl działania swojego zawodnika, aby potrafić do niego dotrzeć w każdej sytuacji.

Rozumiem, że dziecko, mając naście lat, nie pójdzie samo i nie powie trenerowi, bo będzie się bało lub wstydziło. Jako rodzic mogę podjąć taką rozmowę, choć wiadomo, że może to zostać różnie odebrane. Co jednak w sytuacji, gdy mimo tych uwag, sytuacja się nie zmienia? Czy wówczas powinienem zabrać dziecko do innego klubu?

To bardzo złożona kwestia, ponieważ wpływa na nią wiele czynników, dlatego trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście, rozmowa z trenerem to pierwszy krok, ale jeśli mimo wszystko sytuacja się nie zmienia, warto zastanowić się nad innymi rozwiązaniami. Może pomóc specjalista, który wesprze dziecko w przetrwaniu tej sytuacji i pomoże mu ją przepracować, zamiast od razu podejmować decyzję o zmianie klubu.

Warto również zweryfikować, czy odbiór sytuacji przez zawodnika jest zgodny z rzeczywistością. Rodzic często nie uczestniczy w treningach i opiera swoją ocenę wyłącznie na tym, co mówi dziecko. Tymczasem ono może być rozczarowane, bo jest zazdrosne o sukcesy kolegi, a krytyka trenera – choć może nie zawsze przekazana w najlepszy sposób – może wynikać z chęci pomocy.

Dlatego dobrą radą dla rodziców jest najpierw przyjrzenie się sytuacji z różnych perspektyw i porozmawiania. Przenoszenie dziecka do innego klubu przy pierwszych trudnościach nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem – może wręcz dać mu błędny wzorzec, że zamiast mierzyć się z wyzwaniami, lepiej od nich uciekać.

Dokładnie tak, to nie jest metoda.

A o metodach, o rodzicach, o wpływie otoczenia przeczytacie w drugiej części rozmowy, która ukaże się w przyszłym tygodniu

No data was found

Polecane

Aneta Sochan. O tym, jak budować tożsamość przyszłego koszykarza NBA

Kącik mentalny. Dzień Walki z Depresją: Krzyk ciszy

Psychologia sportu. 1na1: Dzień Walki z Depresją