REDAKCJA

Rozmowy Czytane. Wojciech Glabas: do koszykówki trzeba mieć talent – talent do pracy

Rozmowy Czytane. Wojciech Glabas: do koszykówki trzeba mieć talent – talent do pracy

Długa rozmowa z Wojciechem Glabasem o: młodości, rozwoju koszykarskim, braku wyszkolenia, zderzeniu się ze ścianą. A także o jednej z największych bolączek polskiej koszykówki – braku inwestowania w młodych trenerów.

Wojciech Glabas – były zawodnik, który przeszedł drogę koszykarską od juniora, poprzez kadry młodzieżowe aż do polskiej ekstraklasy. Aktualnie prawnik, właściciel agencji koszykarskiej – Underdog Sports Agency oraz licencjonowany agent FIBA.

Maciej Kwiatkowski: Jak pamiętasz siebie jako młodego koszykarza? Kiedy to się zaczęło? Czy to był przypadek czy były inne czynniki, które na to wpłynęły?

Wojciech Glabas: Pochodzę z Olsztyna, który – nie oszukujmy się – nie był najlepszym miejscem, żeby zaczynać przygodę z taką dyscypliną sportu jak koszykówka. W tamtym czasie, podobnie jak obecnie, Olsztyn posiadał drużynę seniorską grającą zaledwie na trzecioligowym poziomie z niespecjalnie rozbudowanym systemem szkolenia młodzieży.

Zresztą, olsztyńskich koszykarzy, którzy mieli szansę grać gdziekolwiek wyżej w ostatnich latach można policzyć na palcach jednej ręki, więc to, że ja w ogóle wyjechałem z Olsztyna i akurat do Włocławka, to było…

Też będę chciał o to zapytać za chwilę, ale…

To trochę szczęście, a trochę przypadek. W Olsztynie, kiedy zaczynałem grać w kosza w ekstraklasie grała żeńska Łączność Olsztyn. Moja mama kiedyś grała na poziomie młodzieżowym, zabrała mnie na pierwszy trening, na jakiś mecz i tak już zostało, mimo że dosyć regularnie byłem namawiany do tego, żeby jednak spróbować swoich sił w siatkarskim AZS-ie Olsztyn. Po kilku kilku latach zacząłem trenować w drużynie seniorskiej – trzecioligowej i stamtąd już wypłynąłem dalej.

Pamiętasz pierwszy trening koszykówki? Jak juz trafiłeś na halę, miałeś piłke w rękach, była to taka miłość od pierwszego wejrzenia? Poczucie, że to jest coś takiego innego lub ciekawego?

Pierwsze treningi odbywały się na takiej małej salce w III Liceum Ogólnokształcącym w Olsztynie, na drugim końcu miasta. Dojazdy na początku były przez to uciążliwe, dlatego po jakimś czasie na moment zrezygnowałem, potem wróciłem, więc niekoniecznie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale gdzieś już pod koniec podstawówki złapałem “bakcyla” i nie wypuściłem do dzisiaj.

Zaczynałeś jako dziesięciolatek?

To była czwarta klasa szkoły podstawowej.

To jest takie 10-11 lat.

Tak.

OK, na Twojej linii czasu jesteśmy w takim okresie 14-15 lat, kiedy zaczyna się robić poważnie.

Zaczyna się robić poważniej i dołączam do zespołu trzecioligowego.

Czyli jako młody, wysoki, perspektywiczny chłopak dołączasz do profesjonalnego zespołu.

Dołączyłem jako piętnastolatek, pamiętam, że to było gimnazjum, miałem 15-16 lat, jak trenerzy mnie wciągnęli do seniorskiego zespołu – zresztą bardzo dobrze, bo tak to powinno wyglądać!

Jasne, tu się zgadzamy. No i dobra, masz 15 lat i co się w Twojej głowie – odnośnie koszykówki – wtedy dzieje? Takie myśli: tak, będę zawodowym koszykarzem, a może –  nie mam pojęcia, co z tego wyniknie? Czy może traktujesz to jako zabawę i sposób na spędzenie wolnego czasu?

Chyba nie myślałem wtedy jeszcze o profesjonalnej karierze, dlatego że nie wiedziałem, co mnie czeka i że sprawy nabiorą tak szybkiego obrotu w ciągu kolejnych dwóch lat. Myślałem, że to będzie po prostu jakoś samo się rozwijało, a nie myślałem wtedy o przyszłości. To było tu i teraz, gdzie z jednej strony ciągnęło mnie do spędzania czasu z rówieśnikami, którzy grali jeszcze w kadetach czy juniorach, a ja już biegałem z zawodnikami od siebie nieraz o 10-15 lat starszymi.

Tacy dwukrotnie starsi koledzy.

Tak, dokładnie – i to był duży przeskok. Inne treningi, inna szatnia.

A z drugiej strony, jak biegałeś z takimi już dorosłymi facetami, czułeś się wyróżniony? Czułeś to, że gdzieś możesz jednak zajść, czy tak jak mówisz, nie zdawałeś sobie sprawy w jakim kierunku to pójdzie?

W ogóle mam wrażenie, że tak z perspektywy czasu nie miałem zielonego pojęcia o tym, co się dzieje, w jaką stronę to już wtedy szło. Po prostu nagle z treningów 3-4 razy w tygodniu i fajnego spędzania czasu z kumplami wszedłem w trening pięć razy w tygodniu plus dwa mecze w weekend, bo doszło granie w trzeciej lidze plus rozgrywki młodzieżowe. Zaczęło się tego robić więcej i więcej. Starałem się to łączyć ze szkołą jak najlepiej było to możliwe i chyba byłem w takim trybie zadaniowym: trzeba dobrze potrenować, wrócić do domu i zrobić pracę domową, być w szkole i odespać w weekend.

I tak jakoś to funkcjonowało aż do momentu, kiedy nagle pojawiło się powołanie do młodzieżowej reprezentacji Polski i to był chyba taki moment, w którym się ocknąłem, że zrobiło się na serio, bo wcześniej nie specjalnie myślałem o wyjeździe z Olsztyna.

Zostałeś powołany do reprezentacji młodzieżowej – jaka to była kadra, ile lat wtedy miałeś?

To był wtedy taki projekt, w którym obok kadry U-18, która była wtedy rocznikiem ‘89 – zresztą bardzo mocnym z takimi zawodnikami jak Adam Waczyński, Tomek Śnieg, Mateusz Kostrzewski i do tego tych kilku najbardziej utalentowanych zawodników z mojego rocznika: Piotrek Pamuła, Krzysiek Sulima, Kuba Wojciechowski, Jarek Mokros – czyli zestaw ludzi naprawdę mocnych.

Powstał taki projekt dla rocznika ‘90, który miał też ten okres wakacyjny przepracować. Zakładano, że rocznik ‘89 awansuje do dywizji A, czy się w niej utrzyma, dlatego pracę z nami zaczęto dużo wcześniej, jako kadrą U-17, w której szkoleniowcami byli trener Bogdan Pamuła oraz trener Królikowski z Meduzy Gdańsk. Pamiętam, że wtedy to akurat trener Królikowski powołał mnie na kadrę, widząc mnie gdzieś wcześniej w trzeciej lidze, gdyż graliśmy przeciwko sobie w grupie pomorsko-warmińsko-mazurskiej.

Do samego wątku kadry myślę, że jeszcze wrócimy, ale chciałbym się troszeczkę cofnąć. Wspomniałeś o trzeciej lidze pomorsko-warmińsko-mazurskiej – jak wspominasz ten czas grania w rozgrywkach? Czy tam pojawiło się może już wtedy powołanie do kadry wojewódzkiej?

W kadrze wojewódzkiej akurat, co zabawne, nie grałem. Pamiętam, że jeszcze mając 14-15 lat powołał mnie na kadrę wojewódzką trener Kociołek, ale mu odmówiłem – nie pamiętam już nawet z jakiego powodu – i później więcej już mnie nie powołał. Także moja przygoda z kadrą wojewódzką… była krótka. Ostatecznie, udało się ominąć kadrę wojewódzką i od razu zagrać w kadrze Polski – nie rozdrabniałem się (śmiech).

Nie rozdrabniałeś się na kadry regionalne – jak grać to na poważnie (śmiech).

Natomiast sama liga była ligą, która w Olsztynie przyciągała sporo kibiców na trybuny. Podobnie było też w tych wszystkich ośrodkach, w których graliśmy. Pamiętam, że hale były pełne. To były lata 2005-2006-2007.

Ale to jest trochę niesamowite. Mamy Olsztyn z silną siatkówką, gdzieś tam jeszcze piłka nożna w tle, a koszykówki, której nie ma na wysokim poziomie potrafiła te hale wtedy wypełniać.

Tak, tak to zapamiętałem.

Pamiętam te rozgrywki już teraz trochę jak przez mgłę… grały tam chyba w tym czasie rezerwy Kwidzyna, które były zespołem pierwszoligowym albo już ekstraklasowym. Były też takie zespoły jak Łęczyce, Wejherowo. Tych wyjazdów było sporo, natomiast hale zawsze były pełne.

Niewątpliwie, wtedy ta liga była na pewno na dużo wyższym poziomie niż obecna trzecia liga. Z perspektywy czasu mam wrażenie, że ówczesna trzecia liga była równie mocna, jeśli nie mocniejsza niż obecna druga liga. Po prostu, zainteresowanie dyscypliną były dużo większe, przez co automatycznie było odpowiednio więcej zawodników i drużyn. Rywalizacja w rezultacie stała na dużo wyższym poziomie niż jest teraz.

Trzecia liga jest już ligą w pełni amatorską, a wtedy była – powiedzmy, że – ligą półamatorską, choć zdarzały się zespoły, w których wtedy byli zawodnicy na płatnych kontraktach. Niewysokich, ale jednak. Dzisiaj w trzeciej lidze jest to nie do pomyślenia, a i często w zespołach drugoligowych zawodnicy grają wyłącznie dla przyjemności.

Pytałem o twoje wspomnienia poniekąd w kontekście następnego pytania. Ostatnio rozmawiałem ze znajomym, który również jest trenerem grup młodzieżowych i powiedział taką ciekawą rzecz: żeby zastanowić się nad tematem, dlaczego w ogóle jest szkolenie młodzieży i jak my to teraz robimy, a jak powinno być robione.

Jak my teraz szkolimy dzieciaki? Czy jest to w ich interesie, czy głównie w interesie dorosłych: Czyli klub ma swój interes żeby na przykład zdobyć medal, potem liga ma swój interes, żeby się pokazać na tle innych, następnie kadra – ale gdzieś zapomina się o jednostce, o tym dziecku, a powinniśmy to odwrócić – w sensie patrzeć na interes dziecka, czyli na jego rozwój i iść ku niemu. Jakie masz odczucia co do siebie, bo patrzę na twoją młodość i wciągnięto cię do tej trzeciej ligi. Zatem, czy tam było patrzenie na twój rozwój, czy jednak było patrzenie na interes drużyny? Jest fajny gracz, wyróżniający się, szybki, to weźmy go, żebyśmy mogli wygrywać. A może dało się to połączyć?

Tomasz Majchrowicz, który wtedy prowadził zespół trzecioligowy, początkowo bardzo mocno się mną koszykarsko zaopiekował. Wiosną i latem bardzo dużo przepracował ze mną indywidualnie, nie oczekując w zamian za to żadnego wynagrodzenia, za co byłem i jestem mu bardzo wdzięczny, bo nie musiał tego robić. Miał na pewno tysiące innych ciekawszych rzeczy do roboty niż siedzenie ze mną w hali i prowadzenie indywidualnych treningów. Spotkało mnie duże szczęście, że trafiłem na taką osobę w tamtym okresie, ale to trwało chwilę.

Kiedy pojawiły się pierwsze możliwości wyjazdów do mocniejszych ośrodków, zaczęto mi odradzać taki wyjazd i straszyć, że to nie jest odpowiednie miejsce ani czas i że tam koszykarsko sobie nie poradzę. I tu z perspektywy lat czuję pewien zgrzyt, bo uważam, że jeżeli czujesz w pewnym momencie, że nie jesteś w stanie zawodnikowi już przekazać czy zaoferować więcej i on przestaje się rozwijać, to jako trener samemu powinieneś go wypychać do mocniejszych lig, do mocniejszych zespołów. Niestety, w Olsztynie w tamtym czasie, jak i wcześniej było odwrotnie i nie dotyczyło to wyłącznie mojej osoby.

Ale myślisz, że było tak dlatego, że byłeś po prostu potrzebny w tej trzeciej lidze?

Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Możliwe, że klub podchodził do tego długofalowo, ale nie zapominajmy, że nadal rozmawiamy o drużynie trzecioligowej. Taki wyjazd wiązał się dla klubu tylko z symboliczną rekompensatą w postaci zapłaty ekwiwalentu za wyszkolenie i ewentualną możliwością pochwalenia się tym, że akurat nasz zawodnik pojechał – w tym wypadku do Anwilu Włocławek – dlatego nie spotkało się to z jakąś euforią, gratulacjami czy trzymaniem kciuków w kolejnych miesiącach.

To koledzy z trzecioligowej drużyny bardzo mi kibicowali, nawet przyjeżdżali na mecze do Włocławka. Czułem z ich strony olbrzymie wsparcie i to było bardzo fajne, ale w klubie odbyło się to bez sentymentów, na zasadzie: dobra, skoro wyjeżdżasz, to na razie i udajemy, że się nie znamy.

Taki z Ciebie niewdzięcznik – My cię tu szkoliliśmy, a Ty przy pierwszej okazji uciekasz.

Tak. Z jednej strony rozumiem, że skoro wkładasz w coś dużo czasu, energii i środków, to liczysz, że to się jakoś zwróci. Niestety, ale raczej się nie zwraca. Więc może rzeczywiście jest tak jak mówisz, że klub robi to najpierw dla siebie i przy okazji dla zawodnika, a potem, jak się okazuje, że zawodnik zaczyna dbać o swój interes, bo to jest jego życie, jego kariera i musi iść dalej, bo po prostu już nie ma możliwości rozwoju w danym miejscu, to już jest kwaśna mina i obrażanie się.

Można było potraktować cię jako reklama klubu. Wypromowaliśmy jednego zawodnika: chłopcy chodźcie do nas, wypromujemy kolejnych!

Pewnie, że tak. Uważam, że jeżeli klub szkoli zawodników, którzy później wyjeżdżają i robią kariery, to można i trzeba się tym chwalić. Wystarczy spojrzeć na to, jak po wyjeździe Przemka Zamojskiego z Elbląga do Sopotu, Truso Elbląg się zachowywało względem niego przez kolejne lata i jak się zachowuje teraz.

Przemek Zamojski jest koszykarską twarzą tego miasta i tego klubu. Wszyscy go podziwiali i wspierali. Ba! Jeździły wycieczki oglądać jego mecze. Dlatego, gdy zawodnik z małego koszykarskiego ośrodka wyjeżdża, to powinno się to w pełni wspierać i się tym chwalić, a nie mieć o to żalu, że ktoś wyjeżdża spełniać swoje marzenia. Z drugiej strony, zawodnicy nie mogą zapominać skąd się wywodzą i gdzie zaczynali. To działa w dwie strony.

A była taka szansa w Olsztynie żeby zrobić klub na poziomie ekstraklasy, żebyś mógł tam dalej grać na wysokim poziomie? W tym czasie, w którym tam byłeś?

W tamtym czasie raczej nie. Kilka sezonów później, już po moim wyjeździe, koszykarski AZS Olsztyn miał jeden czy dwa fajne sezony, kiedy koszykówka w Olsztynie weszła na trochę wyższy poziom i zrobił się wokół tego fajny klimat.

To była pierwsza liga?

Nie, chłopcy zaszli wysoko w Pucharze Polski, wtedy było o nich dosyć głośno, to był ciekawy projekt, ale w Olsztynie te wszystkie projekty, które powstawały w ubiegłych latach, tak szybko jak się zaczynały, tak szybko niestety się kończyły, więc druga liga była tam łącznie na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat może przez 3-4 sezony i na tym się to skończyło. No i po dziś dzień jest to niestety poziom tylko trzecioligowy bez perspektyw na poprawę.

Chciałbym teraz przejść do kwestii podpisania kontraktu w Anwilu –  jak to się działo? Czy ktoś z Włocławka cię obserwował, może agent?

I zanim dam ci odpowiedzieć – chciałbym, żeby to było pytanie otwierające trochę dyskusję na temat obserwacji młodych, zbiegów okoliczności i odrobiny szczęścia na ścieżce koszykarskiej.

To zanim odpowiem, jeszcze jedna rzecz, żeby dokończyć temat wyjazdów z małych ośrodków, a do tego pytania wrócimy za chwilę, może w kontekście tego, co teraz powiem.

Ja ogólnie mam zasadniczy problem z tym, że jako środowisko spodziewamy się efektów pracy z młodzieżą kompletnie nie inwestując w osoby, które mają z tą młodzieżą pracować. To jest jeden z głównych problemów polskiej koszykówki.

Pamiętam, jak ja wyjeżdżałem do Włocławka. Mimo tego, że już liznąłem koszykówki seniorskiej, to trafiając do zespołu młodzieżowego Anwilu – TKM-u, musiałem się nauczyć zasad koszykówki od podstaw. Byłem kompletnie nieprzygotowany do gry systemowej, nie miałem pojęcia co to spacing, ruch bez piłki czy obrona pick’n’roll, bo po prostu nikt mnie tego wcześniej nie nauczył.

Pamiętam, że jak przyszedłem na pierwszy trening drużyny juniorów we Włocławku, której trenerem był swoją drogą wtedy Krzysztof Szablowski, jego asystentem Marcin Woźniak, a z czasem dołączył do nich też Grzegorz Kożan. Na pierwszych treningach nie rozumiałem zupełnie o czym trenerzy do mnie mówią. Natomiast od początku było widać, że ich praca nie polegała na szkoleniu dla zdobywania medali młodzieżowych mistrzostw Polski, a na przygotowaniu nas do gry seniorskiej i docelowo treningów z pierwszym zespołem. Zespół juniorów miał podobny system ofensywny i defensywny do zespołu seniorów Anwilu, takie same zagrywki czy sposoby obrony.

Przy okazji fajnie zobaczyć, w jakim miejscu są ci trenerzy obecnie i można tylko zastanawiać się, gdzie byłaby polska koszykówka, gdyby takie osoby szkoliły młodzież. Miałem bardzo duże szczęście w Anwilu, że trafiłem do tak znakomitych trenerów, bo wiem, że wyciągnęli ze mnie tyle, ile się dało.

Brakuje poważnych inwestycji w pracę z najzdolniejszymi trenerami, w szczególności z tymi z małych ośrodków koszykarskich, gdzie nie ma innych dyscyplin. Przecież tam też jest pełno zdolnych dzieciaków. Dopóki trenerzy w małych ośrodkach nie będą mieli odpowiedniego warsztatu pracy z młodzieżą, to młodzież pewnych rzeczy potem nie będzie już w stanie nadrobić na poziomie juniorskim w innych ośrodkach. Ja na przykład miałem olbrzymie braki w wyszkoleniu technicznym – grze lewą ręką, tyłem do kosza czy na kontakcie oraz masę złych nawyków. I już nie dałem rady tego nadrobić.

To już nie ten wiek.

Tak, to już nie jest ten wiek. Koledzy we Włocławku doskonale rozumieli koszykówkę, mieli dobre nawyki, bo mając już 12-13 lat uczono ich tego. Będąc w juniorach mogli się już skupić na czymś innym, jak choćby motoryka i ulepszanie techniki indywidualnej, a nie tracić czas na podstawy.

Z tego co mówisz mamy jakąś podpowiedź dla PZKosz – szkolenie młodzieży powinniśmy rozpocząć od szkolenia trenerów.

Na stronie Związku znalazłem takie hasło jak Szkoła Trenerów. Oczywiście, są też kursy trenerskie i to jest jeden element tego szkolenia, natomiast mam wrażenie, że one są żeby uzyskać licencję trenerską, lub szkolić warsztat, ale w kontekście koszykówki seniorskiej. Natomiast brakuje nam takie szkoły nauczania trenerów ukierunkowanej na młodzież.

Istnieje szkoła trenerów przy PZKosz, natomiast rzeczywiście, tak jak mówisz, to jest przede wszystkim szkolenie trenerów na zasadzie kursów dla osób, które chcą uzyskać licencję danego stopnia. Fajnie, że takie rzeczy są.  

Ale ja chciałbym zwrócić uwagę na coś innego – mnie przede wszystkim chodzi o to, żeby skupić się na pracy trenerów grup młodzieżowych, w szczególności tych z małych koszykarskich ośrodków i to w nich zainwestować, bo to ci trenerzy zaszczepiają miłość do koszykówki wśród dzieci i to oni wyłapują talenty.

Uważam, że jako środowisko koszykarskie powinniśmy takie osoby obejmować opieką, niech to będzie forma stypendium czy dofinansowań, które pomogą im organizować i prowadzić treningi w swoich klubach – cokolwiek, ale pokażmy im, że są ważni.  Bo kiedy taka osoba poczuje się zaopiekowana, doceniona, szkolona i będzie mieć ten komfort pracy w swoim rodzinnym mieście i swoim klubie, to nie będzie musiała wyjeżdżać do Wrocławia, Trójmiasta czy Poznania i porzucać swojego centrum życiowego, a jedynie odbywać staże trenerskie.

Pamiętajmy, że nie zawsze składki rodziców i dofinansowania samorządów wystarczają na utrzymanie przez klub trenerów, a tym bardziej na ich szkolenie. Jestem przekonany, że w Polsce znaleźlibyśmy w takich małych ośrodkach od ręki kilkudziesięciu trenerów, którzy z takiego programu z chęcią chcieliby skorzystać. Oczywiście, utrzymanie takiego stypendium powinno po czasie być uzależnione od tego, czy taka osoba faktycznie wykonywałaby z młodzieżą pracę na odpowiednim poziomie, stosowała się do ustalonego programu i harmonogramu szkolenia, a ostatecznie czy osiągnęłaby odpowiednie rezultaty. Wymagałoby to zaangażowania trenera supervisora, który taką pracę by nadzorował, oceniał, zwracał uwagę na błędy i wskazywał kierunek pracy, a ostatecznie egzekwował wymagania programowe.

Wydaje mi się, że to jest w ogóle punkt wyjścia, bo jak mamy mówić o szkoleniu młodzieży, skoro masa trenerów w małych ośrodkach po prostu nie ma wiedzy, którą może przekazać i uczy dzieci po prostu nieprawidłowo, a na dodatek nie ma żadnej motywacji i perspektyw.  

A może to jest tak, jak myślisz, czy istnieje prawdopodobieństwo, że Związek nie wie o takiej osobie? W sensie, może by się nawet związek zaopiekował, czy przeznaczył środki na stypendium, tylko może po prostu nie wiedzieć o takim trenerze? A może jest tak, że związek regionalny ocenia trenera tylko przez pryzmat wyników drużyny, związek Centralny już się o takiej osobie nie dowie i na końcu nie interesuje nikogo praca włożona na treningach, zaangażowanie i tym podobne?

Myślę, że jakby istniał taki program i Związek chciał się dowiedzieć o takiej osobie, to by się dowiedział. Duża byłaby w tym rola Wojewódzkich Związków.

Warunkiem tego, żebyśmy poszli do przodu jako dyscyplina, jest początkowo doprowadzić do tego, żeby zatrzymać odpływ osób pracujących z młodzieżą, aby dzieci nie uciekały do innych dyscyplin, a z czasem doprowadzić do tego, żeby ta kadra trenerska była jak najbardziej wykwalifikowana. Nie ruszymy do przodu, jeśli będziemy się opierać tylko na największych wielkomiejskich ośrodkach.

Idealnym przykładem są kluby młodzieżowe z Opalenicy czy z Ełku, które wypuściły wielu klasowych zawodników. Większość osób, które zapytasz o to, gdzie leżą te miasta nie będzia miała pojęcia. Ale jak już podasz takie nazwiska, jak Kolenda, Pabian, Bręk, Stopierzyński, Kurpisz, Komenda, Łałak czy wielu innych, to już każdy wie o kim mowa. I to nie jest tak, że jest tam jakieś inne lepsze koszykarskie powietrze. Po prostu, kluby i trenerzy z tych miast byli w stanie stworzyć tam modę na kosza wśród dzieci, wybrać talenty i szkolić je tak, że ci chłopcy poszli grać wyżej i korzysta dzisiaj na tym cała koszykarska Polska. Musimy dążyć do tego, żeby takich ośrodków było jak najwięcej.

To teraz popatrzmy na to jeszcze od drugiej strony, z punktu widzenia agenta koszykarskiego. Czy wy – agenci, też przyglądacie się trenerom i czy jest jakiekolwiek takie podejście, by obserwować właśnie młodych, zdolnych trenerów i wyciągać ich do jakiejś akademii albo szkół lub starać się promować?

Miałem okazję poznać jednego młodego trenera, który uważam, że gdyby zdecydował się wyjechać to zaszedłby wysoko, ale ostatecznie zrezygnował z wyjazdu ze względów rodzinnych. Szkoda. Nie oszukujmy się, kariery trenerów, szczególnie na tym wczesnym etapie nie są usłane różami. Młodzi trenerzy, którzy nie mają za sobą kariery zawodniczej na wysokim poziomie, muszą zainwestować w siebie bardzo dużo czasu i pieniędzy, żeby w ogóle powalczyć o zatrudnienie i zaistnieć na rynku trenerskim. A niestety wielu nie ma takiej możliwości, dlatego ostatecznie wybiera inne zawody.

Co do pytania – nie, ja się nigdy tego nie podejmowałem, nie zajmowałem się wyszukiwaniem trenerów.

Myślę, że mamy dobrze rozpoczęty temat szkolenia trenerów, może większa dyskusja na ten temat się przetoczy. To teraz możemy wrócić na chwilę do tego, jak ty się znalazłeś w Anwilu i czy to był odpowiedni wiek, żeby tam się znalazł?

Tak jak wspominałem, trafiłem na kadrę U-17, będącą tą rezerwą kadry U-18, którą prowadził m.in. trener Szablowski, będący asystentem trenera Szczechowiaka – no i to już była krótka piłka, po kilku dniach zgrupowania kadry zaproponował mi kontrakt w Anwilu Włocławek.

Przepustką do twojego dalszego grania na poważnym poziomie była kadra, a wcześniej trzecia liga – bez niej w tym okresie nie byłbyś zaproszony na zgrupowanie. To jest tak, że trenerzy kadr obserwują te rozgrywki, czy bardziej trzeba mieć trochę szczęścia?

Trzeba mieć przy tym oczywiście trochę szczęścia, bo to nie jest tak, że tam na mecze czy na treningi przyjeżdżają skauci. Raczej dzieje się to przy okazji meczów z większymi klubami. W moim wypadku, to akurat trener kadry U-17 zapamiętał dwumetrowego chłopaka z Olsztyna, zadzwonił do mojego trenera, który przekazał numer do mnie i tak trafiłem na kadrę. Równie dobrze, gdybym w tym meczu nie zagrał, prawdopodobnie nikt nigdy by się o mnie nie dowiedział i możliwe, że nigdy nie wyjechałbym z Olsztyna, nie grał zawodowo i nie został agentem.

Nie było ci bliżej do Trójmiasta? Czy może inna kwestia zadecydowała?

Prokom wtedy ściągał chłopaków z całej Polski. Pamiętam, żę pojechał jeden chłopak z Pisza, jeden ze Szczytna, kilku z Elbląga. To był bardzo duży projekt, a wymogiem była nauka w szkole sportowej, natomiast nie chciałem iść do szkoły sportowej, ani nie czułem, że ktoś był mną zainteresowany specjalnie. Po prostu ściągali wszystkich wysokich chłopaków, których wtedy gdzieś zobaczyli. Nie czułem, że to coś dla mnie.

Dobrze, trafiłeś do Włocławka, do liceum. Teraz patrząc na takich młodych ludzi, którzy trenują, od jakiego wieku, według Ciebie taki młody człowiek powinien właśnie podejmować decyzję o zmianie miejsca? Czy to jest właśnie takie 15-16 lat czy już wcześniej?

Myślę, że bardzo dobrze się stało dla naszej dyscypliny, że doszło do likwidacji gimnazjów i doszło do uproszczenia systemu. Zawsze problemem była zmiana szkoły na ostatnią klasę gimnazjum, więc akurat to, że licea są teraz czteroletnie jest korzystne, bo to jest dobry moment, żeby taki 15-16 latek się wyprowadził z domu, zarówno dla jego rozwoju sportowego, jak i odbywa się bez uszczerbku dla relacji z rodzicami.

Dlaczego pytam? Bo mamy też rozgrywki na szczeblu centralnym,które zaczynają się od rocznika U-13. Czyli organizowane są pierwsze mistrzostwa Polski dla stosunkowo młodych ludzi. I teraz jak przyglądam się klubom to widać, że w tym roczniku robi się już zamieszanie na “rynku”.  Z mniejszych klubów zawodnicy trafiają do większych klubów. Czy to jest dobre dla 12-13 latków?

Myślę, że kogo nie zapytasz, to odpowiedź będzie inna. Nie ma reguły. Ja od zawsze byłem zwolennikiem tego, żeby reagować na bieżąco i w odpowiednim momencie zmieniać otoczenie. Jeżeli jesteś liderem swojej drużyny w U-13, a na dodatek jesteś perspektywicznym zawodnikiem, to już raczej nie będziesz się w stanie niczego uczyć w tej drużynie, więc trzeba ruszyć dalej. I albo zaczynasz trenować z rocznikiem o rok czy dwa starszym od siebie w tym samym klubie albo czas pomyśleć o przenosinach. I niekoniecznie mam na myśli daleki wyjazd. Bardziej mam na myśli przenosiny na terenie województwa. Na dalsze wyjazdy i poważniejsze transfery będzie jeszcze czas.

Natomiast, nie jestem zwolennikiem trzymania zawodników w jednym miejscu, bo tylko trenując z lepszymi od siebie robimy progres, a w wieku 17- 18 lat  prawdopodobnie będzie już dla takiego zawodnika za późno na pełne wykorzystanie potencjału. Jest to wyjście poza strefę komfortu, ale innej drogi do sukcesu w sporcie zespołowym nie ma. Do pewnego momentu zawsze będzie ktoś lepszy – i dobrze, bo rywalizacja to klucz do sukcesu.

Wspomniałem o tym roczniku U-13, Mistrzostwach Polski. Czyli powoli to jest ta granica, gdzie dobrze jest spojrzeć na siebie, czy swoje dziecko i zastanowić się, w jakim jesteśmy miejscu i gdzie chcielibyśmy być.

Podobnie jak przy pracy agencyjnej z zawodnikami młodszymi jest taki moment w rozwoju zawodnika, w którym trzeba zareagować i zrobić krok do przodu, szczególnie jeśli zapada decyzja, że dziecko ma iść w kierunku profesjonalnego trenowania basketu. Nie ma oczywiście jakiegoś schematu na to. Po prostu, jeżeli widzimy, że zawodnik wyprzedza swój rocznik, to już raczej niczego na treningu z rówieśnikami się nie nauczy i musi zacząć pracować ze starszymi od siebie albo spróbować swoich sił w mocniejszym klubie, więc jeżeli myśli poważnie o karierze, to prędzej niż później musi zmienić otoczenie. Choć każdy przypadek należy oczywiście ocenić indywidualnie.

W ten sposób wpływamy też na innych zawodników, bo odejście takiego lidera otwiera miejsce dla zawodników, którzy może są tak zwanymi późno rozwojowcami, którzy jeszcze fizycznie czy doświadczeniem gdzieś przegrywali tę walkę o pozycję w drużynie, ale dzięki temu w tym zespole godnie go zastąpią, a z czasem i dogonią.

Nie liczmy, że coś się samo zadzieje. To jest złe podejście. Czasem jeden sezon, w którym zawodnik zasiedzi się w danym miejscu potrafi zaprzepaścić całą karierę. To też jest rola trenerów młodzieżowych, żeby największe talenty wypychali najpierw do pracy ze starszymi rocznikami, a następnie do innych mocniejszych klubów, odpowiednio przy tym podpowiadając dobór takiego nowego klubu.

Powiedz mi, czy takie mistrzostwa Polski U-13 już są obserwowane przez agentów, czy raczej przez trenerów z innych, większych ośrodków, właśnie tak jak wspomniałeś, Wrocław, Trójmiasto, Poznań?

Raczej przez trenerów. Chyba, że mówimy o jakimś talencie w skali europejskiej. Natomiast ja zaczynam pracę z młodzieżą albo przynajmniej pierwsze kontakty z rodzicami od rocznika U-15, a taka właściwa praca agencyjna nabiera kształtów dopiero w późniejszym wieku.

A czy my jesteśmy w stanie zdefiniować, co to jest talent? To jest trochę podchwytliwe pytanie, ale na razie czekam na odpowiedź.

Zależy talent do czego. Mój pierwszy trener powiedział mi, że do koszykówki trzeba mieć talent – talent do pracy. I to jest chyba pierwsza cecha, której obok zdolności koszykarskich szukam u młodych zawodników. Ważne jest, jak taki młody zawodnik podchodzi do treningów pod kątem etyki pracy, jak się zachowuje względem kolegów z drużyny czy trenera, jak zachowują się rodzice i jaki mają wpływ na zawodnika, a to czy ma talent stricte do koszykówki jest tylko jednym z elementów całej tej układanki.

Koszykówka polska ma w sobie niestety niewiele talentu, bo wiele tego talentu ucieka do innych dyscyplin albo po prostu jest przegapiona i nie uprawia żadnego sportu, natomiast wiele rzeczy można nadrobić pracą, do której talentu nam akurat nie brakuje. Zawsze powtarzam, że dla mnie takim wzorem talentu do pracowitości jest Mateusz Zębski, który myślę, że sam o sobie nigdy by nie powiedział, że jest wyjątkowo utalentowanym koszykarzem. A mimo tego jest zawodnikiem, który swoim talentem do pracy i uporczywością jest niedoścignionym wzorem dla wielu zawodników, za co bardzo go cenię. Czasem wystarczy bardzo chcieć.

Na pewno Mateusz Zębki nie ma problemu ze znalezieniem pracy w ekstraklasie.

Nie ma, właśnie ze względu na to, jakim jest człowiekiem i ze względu na to, jaką ma etykę pracy. Jego mankamenty rzutowe okazują się, że nie są problemem i może grać na najwyższym poziomie w Polsce, praktycznie nie rzucając z dystansu do kosza, bo gra dla zespołu. Rozmowę o talencie zaczynałbym od tego. Od talentu do pracy.

Tylko tutaj znowu wracamy do punktu wyjścia – ta praca musi być od dziecka dobra jakościowo, mądrą, a nie tylko ciężka. Mój trener w kadetach był byłym skoczkiem wzwyż, nie miał pojęcia o koszykówce. Na obozach biegaliśmy po górach jak opętani, mieliśmy naprawdę ciężkie treningi w sezonie, skakaliśmy do sufitu i szkoda tylko, że nie umieliśmy grać w kosza, bo byliśmy sekcją lekkoatletyczną, a nie koszykarską. Niestety.

A czy wzrost można uznać za talent?

Koordynację. Koordynację połączoną ze wzrostem. To powoduje, że zawodnik ma predyspozycje. Jest wielu zawodników, których pamiętam z najmłodszych lat, którzy byli bardzo wysocy, natomiast byli tak bardzo nieskoordynowani, że poszli na siatkówkę (śmiech). Jeżeli do tych predyspozycji dodamy etykę pracy to możemy mówić o talencie.

Zdolności fizyczne są oczywiście ważne i nie można ich bagatelizować. I tu nie chodzi tylko o wzrost, ale też o motorykę czy podatność na kontuzje. Niestety, wśród wysokich zawodników brak zakresu ruchu bioder i ogólne zaległości w pracy z motorykami od najmłodszych lat potem wychodzą w kontuzjach, przez które wielu z tych zawodników nie jest w stanie rywalizować na zawodowym poziomie. Więc to jest taki zbiór czynników, częściowo zależnych od nich i od trenerów, a częściowo nie.

Pamiętam moją rozmowę z Mujo Tuljkovićem w czasach gry w Anwilu, który opowiedział mi o tym, jak wielu wysokich zawodników na Bałkanach zaczyna przygodę ze sportem – od pływania, sportów walki czy tak jak było to w jego przypadku, od gry w piłkę nożną – po to właśnie, żeby później w wieku juniorskim i seniorskim nie odstawali motorycznie. Można taki talent fizyczny w postaci wzrostu wspomóc mądrą pracą motoryczną i odpowiednim doborem treningu od najmłodszych lat.

A odwrotnie – mamy zawodnika, który jest świetny motorycznie, skoordynowany, dobry technicznie, ale niski. Czy on też ma szansę przebić się gdzieś wyżej i kiedy?

W takim przypadku dużo zależy od IQ koszykarskiego i od tego, czy będzie dobrym strzelcem, bo nie zapominajmy, że na końcu chodzi o to, żeby do kosza trafić. Wcale nie trzeba być do tego wysokim zawodnikiem. Jest masa graczy, którzy mają 180 cm i są w stanie rywalizować na poziomie nawet euroligowym, ale to mówimy już o kombinacji wielu innych predyspozycji, między innymi szybkościowych, motorycznych, ale też przede wszystkim czytaniu gry, umiejętności gry z piłką. Nigdy bym nie skreślał żadnego zawodnika, nawet takiego, który będzie undersize-owy.

Szybki przykład z naszej ligi: Czarni Słupsk, Loren Jackson – 170 cm. Często jednak taki zarzut spotkałem: to jest Loren Jackson, ale to jest Amerykanin, on ma inną budowę ciała, inne predyspozycje, w Polsce się to nie uda. Prawda czy fałsz?

Fałsz! Wystarczy zobaczyć, co robił z tymi wszystkimi wysokimi zawodnikami Krzysiu Szubarga, który pamiętam jak się mierzył z Andrzejem Plutą, to tak te 1,80m to było…

Na palcach.

No ledwo ponad. “Szubi” po prostu był tak charakterny na boisku i tak utalentowany motorycznie, a jednocześnie przy tym wszystkim silny, że był jednym z najlepszych obrońców na pozycji rozgrywającego w historii naszej ligi. Wybierał piłkę z kozła innym zawodnikom jak nikt inny. Ale to się wzięło z jego nieprawdopodobnej etyki pracy.

W przypadku Andrzeja tak, jego talent rzutowy też był poparty tytaniczną pracą. Obaj byli zawodnikami jedynymi w swoim rodzaju, mając ledwo 180 cm, więc to nie jest dla mnie żaden argument. Obserwując ich codziennie zrozumiałem, czym jest ciężka praca, która w połączeniu z charakterem maskuje inne mankamenty i jest najcenniejszym z talentów.

To jak jako agent widzisz gdzieś takiego zawodnika typu Krzysztof Szubarga, ale w wieku piętnastu lat. Byłbyś zainteresowany, żeby z takim graczem porozmawiać i próbować go wypromować gdzieś dalej?

Oczywiście, że tak. Wiadomo, że to nie jest nigdy pierwszy wybór dla agentów, natomiast jeśli taki zawodnik ma wspomniany wcześniej zespół cech, to mamy do czynienia z talentem, który powinien być w stanie rywalizować naprawdę na najwyższym poziomie w ciągu kilku następnych lat.

Myślę teraz na przykład o Kubie Galewskim z WKK Wrocław. Kuba w wieku zaledwie 17 lat, nie mając jeszcze ukształtowanej fizyczności, samym IQ koszykarskim, dobrą techniką użytkową, niezłym rzutem i charakterem, jest w stanie rywalizować z zawodnikami dużo starszymi i dużo bardziej fizycznymi od siebie. Wystarczyło zaufanie ze strony trenera Łukasza Dziergowskiego. A fizyczność u niego jeszcze przyjdzie.

Byłem akurat na meczu WKK we Wrocławiu, gdzie Remon Nelson z Kotwicy Kołobrzeg mocno press-ował Kubę cały mecz. Pamiętam, że Kuba skończył ten mecz na minusowym eval’u, natomiast takie lekcje są dla niego bezcenne, bo też pokazują mu, jaką jeszcze pracę musi wykonać jako zawodnik, żeby w ekstraklasie się znaleźć, bo tam każdy przeciwnik będzie wymagał od niego takiej fizyczności. Natomiast już podczas meczu rewanżowego w Kołobrzegu na tle Remona wyglądał znacznie lepiej. To było niesamowite oglądać, jak szybko wyciągnął wnioski i jaki progres zrobił w zaledwie kilka miesięcy.

Czy w tej chwili obserwujesz jakichś zawodników, takich piętnastolatków?

Oczywiście, choć nie zapominajmy, że wiele może się wydarzyć w kolejnych latach, więc też biorę na to poprawkę. Wielokrotnie było tak, że ktoś w wieku nawet szesnastu czy siedemnastu lat – zdawało się – był pewniakiem do zawodowej gry, po czym wydarzyło się w jego życiu kilka rzeczy i w wieku dziewiętnastu lat chłopak już w ogóle nie gra w kosza.

Ale to są na ogół rzeczy pozasportowe, czy to są rzeczy też sportowe typu kontuzja?

To potrafi być wszystko. Kontuzja, zawód miłosny, kłótnia z trenerem czy tęsknota za domem. 

Mnie to trochę zastanawia, bo mam wrażenie, że my do pewnego momentu jako młodzież jesteśmy silni, a potem właśnie giniemy. W sensie nie widać tych zawodników w lidze, ewentualnie teraz pierwsza liga, bo jest też przepis o młodzieżowcu, który promuje zawodników. Poza tym, mam wrażenie, że ich nie ma. I ja nie wiem, czy to jest brak pewności siebie, czy to jest właśnie zbyt mała liczba trenujących chłopaków na takim poziomie, żeby grać wyżej? Braku zaufania klubów? Co się z nimi dzieje? Dlaczego właśnie oni giną?

Różne są to historie. Znałem zawodników, którzy byli liderami kadr młodzieżowych, zdobywali młodzieżowe Mistrzostwo Polski i mieli świetne warunki do gry – po czym jedna, druga kontuzja i musieli się odbudowywać przez drugą ligę, z której już nie wyszli. To po prostu jest ryzyko sportu zawodowego.

Natomiast są też tacy zawodnicy, którzy gdzieś charakterologicznie po prostu nie dociągają, kiedy wchodzą w koszykówkę seniorską, gdy okazuje się, że już nie są liderami swojego zespołu i już nie ma kolegów w szatni, którzy są najlepszymi kumplami czy trenera, który przymknie oko na pewne rzeczy i poklepie po plecach jak nie idzie. Ja staram się zawodników uświadamiać, że wejście w seniorski basket będzie wymagało od nich wiele siły, charakteru i cierpliwości, bo to już jest biznes. Jeżeli nie będą na to gotowi, to takie zderzenie ze ścianą potrafi być bardzo bolesne.

Jeśli miałbyś porównać chłopaków ze swojego rocznika, z którymi grałeś, z tymi, których teraz widzisz – czy jest różnica w ich jakości pracy, w świadomości, czy cały czas to wygląda podobnie?

Myślę, że wygląda to niestety podobnie, choć na szczęście coraz więcej mówi się o rozmowach z zawodnikami i pracy z psychologami.

Mimo że tak jak mówisz, przyjechałeś dosyć surowy technicznie i musiałeś się wielu rzeczy uczyć na nowo.

Tak, ale wtedy te predyspozycje rzutowe i wzrost plus jakiś tam talent, to w zupełności wystarczyło, żeby nadrobić część braków, a i inne ukryć. Młodzieżowa koszykówka takie braki wybacza, seniorska ekstraklasowa już niestety nie. Więc w tym pierwszym roku jakoś sobie poradziłem z tym, co mnie tam zastało we Włocławku.

Natomiast pamiętam, że takim pierwszym zderzeniem ze ścianą był wyjazd na kadrę Polski U-18, gdzie już byli zawodnicy, którzy nawet w rozgrywkach młodzieżowych U-18 nie rywalizowali, bo grali już ze starszymi od siebie. To zderzenie ze ścianą jeszcze przeżyłem. Pierwszy raz rywalizowałem na treningu z Piotrkiem Pamułą, Jarkiem Mokrosem czy Kubę Wojciechowskim dopiero na kadrze U-18 i dla mnie było wtedy szokiem, jak można być dobrym w tak młodym wieku.

I z bycia jednym z liderów swojego zespołu, na kadrze byłem zawodnikiem, który ledwo się mieścił w dwunastce meczowej u trenera Jankowskiego. Po czym, po kilku tygodniach naprawdę ciężkich treningów kadry wróciłem już na trening ekstraklasowy do Zmago Sagadina, gdzie znowu byłem tym najgorszym i najsłabszym zawodnikiem w drużynie, jeszcze gorszym niż w kadrze U-18. Tego zderzenia ze ścianą już nie przeżyłem.

Po dwóch tygodniach całkowicie zrezygnowałem na jakiś czas z grania w koszykówkę. Musiałem odpocząć, byłem tym tak załamany i bezsilny, że nie poszedłem któregoś dnia na trening. Nagle się okazało, że dla osiemnastolatka, który jest w swoim mniemaniu dużym talentem, kadrowiczem i realizuje swoje sportowe marzenie, to wszystko zostaje bardzo szybko i boleśnie zweryfikowane. Gdyby nie trener Szablowski, który okazał zrozumienie, nigdy już pewnie bym nie wrócił do profesjonalnej koszykówki.

Są zawodnicy, którzy takiemu wyzwaniu stawią czoła od razu, ale jest też wielu młodych młodych, którzy trafiając w takie miejsce nie jest po prostu na to gotowa. I pamiętam, że ani wtedy przed kadrą, ani później przed treningiem z ekstraklasą, nikt ze mną takiej rozmowy nie przeprowadził, dlatego teraz staram się rozmawiać z moimi zawodnikami. Łatwiej jest stawić czoła wyzwaniom, kiedy wiemy, czego możemy się spodziewać.

Czy to jest słuszna weryfikacja? Weryfikacja ludzi, którzy się nadają? Czy jednak teraz żyjemy trochę w innych czasach i powinniśmy z zawodnikami rozmawiać, pracować? Mamy psychologów, mamy całą gamę ludzi dookoła, która może załatwić tego typu rzeczy. Czy jednak powinniśmy tak weryfikować – Albo się nadajesz, albo się nie nadajesz?

Myślę, że nie, to nie jest dobra weryfikacja. To nie jest wojsko, ani nie są już te czasy. Jesteśmy już mądrzejsi jako społeczeństwo i jako dyscyplina o kolejne lata doświadczeń, a przynajmniej powinniśmy być i wyciągnąć wnioski. Fajnie jest rzucać zawodników na głęboką wodę i też jestem zwolennikiem tej metody, tylko że kiedy już zaczynają się topić, to trzeba ich z tej wody wyciągnąć, dać odsapnąć i spróbować nauczyć pływać jeszcze raz. Ale za jakiś czas, a nie dociskać do dna, licząc że sami wypłyną.

Uważam, że praca z młodzieżą wymaga jednak możliwie jak najbardziej indywidualnego podejścia, szczególnie jeśli chodzi o nasze największe talenty. Z jednej strony właśnie przy pomocy psychologów sportowych, a z drugiej strony przy pomocy trenerów, którzy powinni być w tym zakresie przygotowani merytorycznie, aby w odpowiednim momencie umieć zareagować i odpuścić albo docisnąć.

Pamiętam, że koniec końców, jak już byłem w tej ekstraklasie przy drugim podejściu i już wiedziałem, co mnie czeka, to podchodziłem do tego z zupełnie innym nastawieniem. Po wypożyczeniu do Polonii 2011 Warszawa, gdzie miałem okazję się ograć, po prostu złapałem do tego dystans, po roku wróciłem silniejszy, mądrzejszy i dużo bardziej gotowy na to wyzwanie. Dlatego Emir Mutapcic obdarzył mnie zaufaniem i dał jakąś rolę w Anwilu.

I myślę, że tu jest największa rola agentów, ale też klubów, trenerów, czy samych zawodników i ich rodziców. Ważne żeby umieli ze sobą rozmawiać i odpowiednio reagować, gdy coś nie idzie. Czasem trzeba po prostu coś zmienić: czy otoczenie, czy zrobić krok wstecz, czy nawet na jakiś czas zrobić sobie przerwę, ale na pewno nie możemy liczyć, że zawodnik ze wszystkim sobie sam poradzi.

A myślisz, że ekstraklasa jest dobrym miejscem dla chłopaka w wieku 16-17 lat, czy jednak wcześniej ta pierwsza liga, ale na przykład w porozumieniu, jeżeli oczywiście klub ma zaplecze, z trenerem ekstraklasowym, żeby gdzieś tego gracza próbować wrzucać?

Jeżeli tylko zawodnik w tym wieku jest mentalnie i fizycznie gotowy to powinien trenować z ekstraklasą, uczyć się od najlepszych, ale najważniejsze w tym wieku, to mieć radość z grania. Każdy przypadek należy traktować indywidualnie. Nie ma też nic złego w tym, żeby odpuścić i po jakimś czasie zrobić drugie podejście po tym, jak zawodnik spędzi trochę czasu z rówieśnikami, którzy trenują na co dzień w drugiej lidze i juniorach. A jeśli nie ekstraklasa, to jest też pierwsza i druga liga, która jest mniej wymagająca.

To głównie chodzi o fizyczność, o intensywność pracy?

Intensywność pracy, tempo i kultura gry, fizyczność. Pamiętaj, że ci zawodnicy, którzy są w drugiej lidze w młodzieżówkach klubów ekstraklasowych, poza trzema czy czterema meczami w rundzie, grają głównie przeciwko zawodnikom, którzy w najlepszym wypadku gdzieś kiedyś grali, a teraz biegają już dla przyjemności, często z brzuchem i łysiną. Niestety, nie jest to wystarczające przetarcie przed ekstraklasą. Uważam, że druga liga jest w tej chwili dobra dla rozwoju szesnasto i siedemnastolatków. Pierwsza liga z kolei, co pokazuje przykład WKK, spokojnie może być miejscem już dla siedemnasto i osiemnastolatków, po to właśnie, żeby przygotowali się do gry w ekstraklasie.

Wrzucamy ich do ekstraklasy.

Wrzucamy ich do ekstraklasy, te przeskoki są zawsze obarczone dużym ryzykiem. Ale jeżeli klub nie ma rezerw pierwszoligowych, a zawodnik jest na dłuższym kontrakcie, to trzeba spróbować z ominięciem pierwszej ligi. Nie ma innego wyjścia, chyba że wypożyczenie, choć ja jestem przeciwnikiem takich wieloletnich kontraktów z młodymi zawodnikami.

Trochę na swoim doświadczeniu.

Na swoim doświadczeniu z Włocławkiem. To, że podpisałem sześcioletni kontrakt w tak młodym wieku, było katastrofą.

Wtedy mogłoby się wydawać, że złapałeś Pana Boga za nogi.

Oczywiście, że tak. Natomiast to był po prostu za mocny klub dla tak młodego zawodnika, który w dodatku nie miał żadnych rezerw, żadnego zaplecza, żeby się ogrywać. Skończyło się to ostatecznie kilkoma wypożyczeniami, bo nigdy do tego kontraktu nie dorosłem.

Klub nastawiony w tamtym czasie dosyć mocno na wynik. Oczekiwania ogromne.

Z jednej strony, do dzisiaj mam brązowy i srebrny medal, tylko tak naprawdę ja ich nie zdobyłem. Ja po prostu tam byłem i poza kawałkiem jednego sezonu pomagałem nosić maserowi wodę czy bidony. Częściowo był to stracony czas.

Powiedz mi, czy my w ogóle w Polsce mamy pomysł na szkolenie młodych ludzi, czy po prostu tak jak mówisz, idziemy przypadkiem i czekamy aż coś się dzieje, ale my za bardzo temu nie pomagamy?

Są kluby, które mają na to pomysł, natomiast jest też tak, że wiele rzeczy dzieje się przypadkiem i jest to trochę freestyle.

Brakuje nadzoru nad wprowadzaniem do koszykówki seniorskiej młodych zawodników. Często rodzice nie wiedzą tego, jak taki kontrakt powinien wyglądać, ani jak sformułować odpowiednie zapisy, ani tym bardziej, co powinni negocjować z klubem. Jeżeli w odpowiednim momencie nie zareagujemy i taki chłopiec przesiedzi trzy lata nie grając, to pomimo że zrobi progres treningowo, to nie złapie tego doświadczenia meczowego, przez co po tych trzech latach i tak będzie musiał wrócić do pierwszej ligi. To bez sensu. A żadnego roku już nie odzyska.

Ale to wynika z tego, że był agent cynik, czy była taka nadmierna wiara we własne siły, że jednak dam radę, że jeszcze spróbuję miesiąc, dwa, rok? Czy to wynika z niewiedzy zawodników, czy może z chęci klubu do trzymania zawodnika polskiego i pokazywania: słuchajcie, my też inwestujemy w młodych?

Myślę, że każda historia jest inna. Na pewno są zawodnicy, których agent wrzucił na taki kontrakt żeby przez kolejne kilka lat mieć spokój. Z pewnością były też takie przypadki jak mój, gdzie po prostu zadecydowała niewiedza. Jest pewnie wiele przyczyn tego, a czasami jest też tak, że po prostu zawodnicy za bardzo wierzą w swoje siły, umiejętności i nie mają planu B.

Obserwujesz ligi krajów naszych sąsiadów, mam na myśli Litwę albo Niemcy? Młodsze ligi, koszykówkę młodzieżową w tych krajach?

Nie, młodzieżowej koszykówki tych krajów nie obserwuję. Jakiś czas temu przyglądałem się systemowi francuskiemu akurat, ale to w kontekście potencjalnych wyjazdów młodych zawodników z Polski. Podobnie było z rynkiem amerykańskim.

No i jest taki młody zawodnik – ma opcję trenowania w akademii w Polsce. Ja załóżmy jestem talentem, mam 14 lat, opcję trenowania we Wrocławiu albo opcję trenowania w Barcelonie. Na pierwszy rzut oka rzuca mi się Barcelona, ale czy to na pewno będzie z korzyścią dla mnie? Jak uważasz?

Mieliśmy w ostatnim czasie przykłady różnych wyjazdów, czy do dobrych uczelni amerykańskich, czy do klubów zagranicznych. Niestety mam wrażenie, że zdecydowana większość tych wyjazdów to było jakieś totalne dzieło przypadku, w których nikt wcześniej nie weryfikował tego kierunku.

Jeżeli zawodnik chce jechać za granicę i ma takie możliwości, nie ma to znaczenia, czy jest to w Europie czy w Stanach, a jest to taka skala talentu, że w interesie całej polskiej koszykówki – związku, klubów, trenerów i kibiców jest to, żeby ten zawodnik trafił w jak najlepsze miejsce, to myślę, że warto by było zawodnika w takiej decyzji wesprzeć i w całym procesie wspomóc, pewien kierunek odradzić, a inny doradzić, pośredniczyć w przygotowanie odpowiedniej umowy, a gdy coś pójdzie nie tak, w przenosinach w inne miejsce.

Nie ma nic złego w wysyłaniu młodzieży do lepszych ośrodków koszykarskich, żeby tam się uczyli, tylko mam wrażenie, że trochę wstyd nam się przyznać, że ktoś zrobi to od nas lepiej, więc niech nikt nie jedzie. A szkoda, bo dopóki sami nie jesteśmy w stanie wyszkolić zawodników, to na takim dobrze przeprowadzonym outsourcingu usługi szkolenia zawodników zyskaliby wszyscy. Tylko trzeba to zrobić mądrze.

W obecnych czasach, nie ma już najmniejszego problemu z kontaktami i wyjazdami zagranicznymi, zawodnicy krążą po świecie, bo świat się po prostu skurczył. Mam nadzieję, że w którymś momencie będziemy w stanie tak dopasowywać kluby w Europie dla młodych Polaków pod kątem rozwoju, tak jak teraz staramy się to robić w Polsce. Wiemy, co się dzieje w klubie X i możemy podjąć decyzję, czy on będzie dla danego zawodnika w tym roczniku dobry, czy nie i szukamy dalej, tak żeby wyjazdy zawodników przestały być dziełem przypadku…

Możesz śmiało napisać, że to część pierwsza.

George Clooney

Maciej Kwiatkowski

obserwuj na twitterze

Autor wpisu:

George Clooney

Maciej Kwiatkowski

obserwuj na twitterze

POLECANE

tagi

Aktualności

Jeśli ktoś chciał w niedzielne przedpołudnie kibicować obu warszawskim drużynom grającym w Orlen Basket Lidze, nie miał zbyt wiele czasu na transfer z hali OSiR Bemowo na halę Koło. Choć obie areny dzieli zaledwie kilka kilometrów, niedzielne spotkania w ramach 22. kolejki były rozgrywane bezpośrednio po sobie – odpowiednio o 13:30 i 15:30. Dla obu warszawskich ekip były to mecze o ogromnym znaczeniu w kontekście walki o tegoroczne play-offy.
24 / 03 / 2025 14:06
Bronisław Wawrzyńczuk, dotychczasowy konsultant ds. sportowych KK Włocławek spełnia swoje wielkie marzenie – dołącza do sztabu Los Angeles Lakers jako skaut. To ogromny krok w jego karierze, który jest efektem wielu lat ciężkiej pracy i poświęcenia. Już przedtem szlaki za oceanem przetarł Rafał Juć – skaut Denver Nuggets.
22 / 03 / 2025 13:33
Na oficjalnym kanale San Antonio Spurs na YouTube pojawił się specjalny klip z najlepszymi wsadami Jeremiego Sochana w tym sezonie. Nagranie trwa blisko osiem minut!
25 / 03 / 2025 12:40
W nocy z niedzieli na poniedziałek San Antonio Spurs grali w Toronto. Ostrogi wygrały z Raptors 123:89, a Jeremy Sochan spędził na boisku 20 minut. W tym czasie zdobył dziewięć punktów i zaliczył pięć zbiórek, dwie asysty, dwa przechwyty oraz jeden blok. W czasie kiedy przebywał na parkiecie, Spurs wygrali różnicą 21 punktów.
24 / 03 / 2025 10:34
Koledzy z drużyny widzą codziennie na treningach radosnego gościa, który jest ich motorem napędowym. Kibice widzą dążącego do celu koszykarza, który co mecz zostawia swoje serce na parkiecie. A co widzi ten zawodnik? To wie tylko on sam. To gracz, który co kolejkę dostarcza Wam emocji z uśmiechem na twarzy. Obserwujecie go i znacie z boiska. Nigdy nie ujrzycie tego, co widzi on. To głos jednej z osób, którą możliwe, że spotykasz każdego dnia na treningach. Być może grałeś przeciwko niemu ostatni mecz, albo jesteś jego fanem. To głos doświadczonego obecnie pierwszoligowego koszykarza, który postanowił podzielić się tym, co widzi sam. 23 lutego to Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Powinniśmy zwrócić wówczas uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne, korzystanie ze specjalistycznej pomocy i świadomość, że nigdy nie wiemy, z czym mierzy się druga osoba.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami
Jeśli ktoś chciał w niedzielne przedpołudnie kibicować obu warszawskim drużynom grającym w Orlen Basket Lidze, nie miał zbyt wiele czasu na transfer z hali OSiR Bemowo na halę Koło. Choć obie areny dzieli zaledwie kilka kilometrów, niedzielne spotkania w ramach 22. kolejki były rozgrywane bezpośrednio po sobie – odpowiednio o 13:30 i 15:30. Dla obu warszawskich ekip były to mecze o ogromnym znaczeniu w kontekście walki o tegoroczne play-offy.
24 / 03 / 2025 14:06
Opowieść o koszykarskiej “bajce”, o blaskach i cieniach. O koszykarskim rozwoju, podążaniu za koszykówką i oddaniu jej życia. Maciej Kwiatkowski zaprasza na niezwykłą i długą rozmowę z wyjatkową koszykarską parą. Jego gośćmi są Pamela Wrona – dziennikarka, współpracująca z wieloma portalami koszykarskimi w Polsce. Aktualnie redaktor naczelna portalu oraz Przemysław Wrona – czołowy koszykarz pierwszej ligi, zawodnik lidera Miasta Szkła Krosno!
26 / 03 / 2025 12:47