Sobotni mecz lepiej rozpoczęli lublinianie, bo od prowadzenia 6:0 po trafieniach Cavarsa i Smitha. Wśród przyjezdnych nie zagrał jeszcze najnowszy nabytek – Benas Griciunas. Przewaga Startu utrzymywała się, szczególnie za sprawą świetnej końcówki pierwszej kwarty. Sokół miał kłopot ze skutecznością, co wykorzystywała ekipa trenera Gronka – jego podopieczni zanotowali serię 8:0, a oba zespoły udały się na krótką przerwę. Druga kwarta wyglądała zdecydowanie inaczej. Inicjatywę przejęli gospodarze, niemal doprowadzając do remisu.
Sokół pierwsze prowadzenie objął chwilę po zmianie stron, gdy najpierw wymusił stratę rywali przy błędzie 24 sekund, a następnie Adam Kemp zaliczył akcję 2+1. W kolejnych minutach byliśmy już świadkami rywalizacji punkt za punkt. Warto podkreślić, że mniej więcej w połowie 4. kwarty łańcucianie wygrywali już 10 oczkami, ale mimo tego w końcówce nie brakowało emocji. Start systematycznie odrabiał straty. Ba, nawet objął prowadzenie – 72:71!
Ostatnie chwile należy już zapisać na konto beniaminka. Po trafieniu Spencera wynik znów był korzystny dla Sokoła. Łańcucianie w końcu stanęli na linii rzutów wolnych po kilku przewinieniach rywali. I choć Thornton finalnie wykorzystał tylko jedną z dwóch prób, to i tak wystarczyło to, by wygrać szósty mecz z rzędu we własnej hali – 74:72. Ręce same składają się do oklasków!
Lublinianom w sobotę w ewentualnym zwycięstwie nie pomógł nawet świetny duet Amerykanów – Cleveland Melvin & Gabe DeVoe. Obaj mocno wyróżniali się na tle zespołu. Zdobyli łącznie 45 z z 72 punktów drużyny, a ten pierwszy zakończył spotkanie z efektownym double-double na koncie: 27 oczek i 16 zbiórek.