
PZBUK! Bonus powitalny 500 zł na start – podwajamy pierwszy depozyt!
Kluczowym zadaniem nowego trenera Śląska, Olivera Vidina, z pewnością jest wyraźne poprawienie obrony. W pierwszej połowie trudno było dostrzec efekty jego wysiłków – gospodarze popełniali wiele strat i błędów, które prowadziły do kontrataków i łatwych punktów Startu, przy marnym powrocie do obrony wrocławian.
Widać za to było, że Śląsk jest dobrze przygotowany do meczu po stronie ataku. Bardzo solidnie radził sobie ze strefą Startu, wykorzystując atletyzm Torina Dorna i Mathieu Wojciechowskiego oraz rzuty z półdystansu wysokich graczy. Mimo niezbyt udanego meczu Kamila Łączyńskiego, gospodarze prowadzili do przerwy 34:33.
Po przerwie obie drużyny zauważalnie rozkręciły się w ataku. Śląskowi zaczęły wpadać rzuty z dystansu, przełamał się także “Łączka”, ale zespołowi często nadal nie udawało się wrócić do obrony na tyle szybko, by zmusić (popełniających dużo błędów) gości do ataków pozycyjnych. Po dwóch trójkach z rzędu Danny’ego Gibsona, po 3 kwartach było 60:56 dla zespołu z Wrocławia.
W decydujących minutach ciężar gry przesunął się bliżej kosza i bardziej korzystał na tym Start – najpierw Roman Szymański, a później Jimmy Taylor (mimo małej przychylności sędziowskich gwizdków) robili różnicę bliżej obręczy. Punkty po indywidualnych akcjach zdobywał też Brynton Lemar.
Na 2 minuty przed końcem meczu to goście prowadzili 73:68 – właśnie po rzutach Lemara (20 pkt. w meczu) i serii zbiórek w ataku Taylora. Ważny rzut z dystansu trafił jeszcze – grający po profesorsku- Tweety Carter i losy meczu były przesądzone – tym bardziej, że w końcówce Śląsk podejmował mnóstwo złych decyzji w ataku.
Start Lublin zaczyna sezon od rewelacyjnego 8-2 i jest w ścisłej czołówce tabeli. Śląsk (3-7) spada coraz niżej.
Pełne statystyki z meczu TUTAJ >>
PG