Niby nic się nie stało – mistrz Polski jest drugi w tabeli, imponuje głębią składu i spokojnie może znów wygrać ligę. „Stelmet się ogarnie” – powtarzają jak mantrę jego zwolennicy i rywale. Ale dlaczego miałby się ogarnąć, skoro kryzys trwa już tak długo?

Air Jordan 10 Retro – te buty to klasyka! >>
Phil Jackson mi się przypomniał. Wielki trener, „władca pierścieni”, autor 11 tytułów mistrzowskich w NBA, przybywał do Nowego Jorku w roli zbawcy Knicks. Tymczasem mijały kolejne miesiące, decyzje wydawały się lekko dziwne, wyników nadal nie było, a legendarny coach drzemał sobie w kąciku, kasując kolejne wagony złota.
I jedno wówczas też pozostawało stałe – przekonanie wielu kibiców, że przecież słynny Phil Jackson musi mieć jakiś plan, że jego koncepcje się nie zestarzały i w końcu przecież muszą przyjść efekty. I przekonanie to trwało aż do samego momentu zwolnienia przepłaconego GM-a, którego epoka już bezpowrotnie minęła.
MID SEASON Sale – rewelacyjne ceny w Sklepie Koszykarza, nie przegap! >>
A jeśli nie ma żadnego planu?
Parę dni temu dyskutowałem też z zaprzyjaźnionym Redaktorem na temat ostatnich miesięcy, czy nawet 1-2 sezonów San Antonio Spurs. Znów towarzyszyły temu niby znajomość historii, osiągnięć, sukcesów i mądrych ruchów, ale też niedowierzanie. Tłuste kontrakty dla gwiazd w podeszłym wieku – Gasola, Ginobilego, oparcie ataku o chimerycznego Aldridge’a, kłopoty komunikacyjne z Leonardem, Parker biegający po parkiecie „za dawne zasługi”. Obwód, którego gwiazdą jest Patty Mills. Jak to?
I znów to samo naturalne przypuszczenie, że przecież Gregg Popovich musi mieć jakiś plan. Że wszystko sobie sprytnie wykombinował, nikt tego jeszcze nie widzi, ale niedługo się przekonamy, że jego geniusz znów wygrywa!
I wtedy trzeźwa myśl… Kurde, a jeśli po prostu nie ma w tym żadnego planu? I jest tylko bezwładne dryfowanie na oparach potęgi sprzed kilku sezonów, wspomnieniu Tima Duncana i marzeniach o powrocie dawnego Kawhiego? I może „father time” dotyka też już trochę geniuszu Popovicha? Każda epoka ma swój koniec.
Czy teraz kończy się mistrzowski Stelmet?
Czterokrotny mistrz Polski dawno nie był tak słaby. W tym sezonie przegrał Superpuchar, przegrał Puchar Polski, przegrał już osiem spotkań, przegrywa u siebie, a równe spotkania grają z nim nawet beniaminkowie. I to w Zielonej Górze. I niech się w Koszalinie nie obrażą – jeśli AZS może wygrać z mistrzem, to znaczy, że może z nim wygrać każdy.
Dobry przełom roku, gdy Stelmet wygrywał mecze, które wygrać musiał, dziś wygląda raczej jak chwilowa przerwa w kryzysie. Zespół nie broni, atak stracił rytm i nadal jest dokładnie tak, jak pisaliśmy już w grudniu – Stelmet to drużyna złożona w większości z graczy, których prime już minął; posiadająca niewielu dobrych obrońców, mało atletyczna i niekoniecznie głodna zwycięstw.
„Stelmet się ogarnie” – powtarzają jak mantrę jego zwolennicy i przeciwnicy. Bo są znani zawodnicy, bo jest doświadczenie, bo Andrej Urlep. Bo to przecież niemożliwe, żeby tak dominujący w Polsce od kilku lat zespół nagle przegrał mistrzostwo.
Sęk w tym, że i tu nie widać żadnego planu. Transfery okazały się nieudane – dokonano kilku średnich lub słabych, a następnie najbardziej obiecujący z nich wymieniono na gracza, który nie grał pół sezonu przez kontuzję. W efekcie, obecny Stelmet ciągle wygląda jak drużyna do kompletnej przebudowy.
Może być oczywiście tak, że obecna słabość to efekt np. ciężkich treningów mających przygotować zespół na play-off. Ale gdyby tak było, to po porażce z Asseco Urlep i Łukasz Koszarek zwyczajnie by o tym powiedzieli. Tymczasem obaj wyglądali na zdziwionych i bezradnych jak nigdy.
„Stelmet się ogarnie”… Może tak, a może nie.
Tomasz Sobiech
Air Jordan 10 Retro – te buty to klasyka! >>