Drugie miejsce przed play-off, a wcześniej klapa w pucharach. Mistrz Polski gra przeciętnie, traci dużo punktów, przegrywa i wydaje się łatwiejszy do zdetronizowania niż w ostatnio.
PLK, NBA – typuj wyniki i zgarniaj kasę >>
Fakt, że Stelmet nie zajmie pierwszego miejsca przed play-off, oczywiście o niczym nie decyduje – doskonale wiedzą o tym w Zielonej Górze, przecież dwa z trzech tytułów Stelmet zdobył startując z drugiej pozycji.
Jednak bagatelizowanie utraty pozycji nr 1, to zły pomysł – przegrywając walkę o miejsce lidera zielonogórzanie skazali się na granie większej liczby meczów we Włocławku w ewentualnym finale z Anwilem. A tego zawsze powinno się unikać.
Jeszcze większe wątpliwości niż miejsce w tabeli budzi gra Stelmetu – mistrzowie osiągają po prostu przeciętne wyniki. W drugiej rundzie z drużynami z obecnej ósemki mają kiepski bilans 2-4, a z tymi, którzy o awans do play-off walczą lub jeszcze niedawno walczyli, jest to zaledwie 5-5.
Czego innego oczekujesz od obrońcy tytułu, od drużyny, która ma doświadczenie z gry w Europie, sześciu byłych lub obecnych reprezentantów Polski i po prostu najsilniejszy skład w lidze.
To już nie jest ta obrona
Stelmet jak na standardy PLK wciąż broni przyzwoicie, ma drugi najlepszy wskaźnik DRtg w lidze (traci 99 punktów na 100 posiadań, lepsza jest tylko Rosa), ale jakoś rywale, szczególnie ci lepsi, się tym nie przejmują. Stal rzuciła mistrzom 90 punktów, Turów – 85, King – 84, Anwil – 81, Polski Cukier – 81, a Czarni – 79.
W tych sześciu meczach rywale Stelmetu trafili w sumie 49,2 proc. rzutów (w całym sezonie przeciwnicy mistrzów trafiają 42,9 proc), popełniali średnio tylko po 12,3 straty (we wszystkich 30 meczach – 15,7). Jeśli zielonogórzanie mają potencjał do gry w obronie, to z jakichś względów coraz częściej go nie wykorzystują.
Szczególnie symptomatyczny był sobotni mecz w Ostrowie Wlkp. – wydawało się, że Stelmet opanowuje sytuację na początku czwartej kwarty, tymczasem drużyna Artura Gronka straciła w tej części aż 27 punktów, a 14 z nich zdobył Marc Carter. Gracz bardzo dobry, ale czy nie do zatrzymania?
Tylko trzech pewniaków
Rotacja mistrzów Polski wciąż oczywiście jest szeroka, ale wcale nie wygląda na wyjątkowo silną. Oczywiście, od pięciu tygodni brakuje w niej Przemysława Zamojskiego, który do czasu kontuzji grał bardzo dobry sezon w ataku i w obronie. Możliwe, że on zatrzymałby w sobotę Cartera. Zastępujący go Filip Matczak jeszcze się w Stelmecie nie odnalazł – z silnymi Anwilem i Stalą nie pokazał nic, widać, że wejście na dużo wyższy poziom po transferze z Asseco może zabrać mu trochę czasu.
Podobnie jest zresztą z Jarosławem Mokrosem, który jak dotąd ginie w tłumie. Jeśli dodamy do tego, że w słabszej formie jest ostatnio Armani Moore (11 punktów i 4/14 z Anwilem, Turowem i Stalą, mniej widoczny także w obronie i na deskach), a po Jamesie Florencie i Karolu Gruszeckim nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać, to gra Stelmetu opiera się na niezawodnym zwykle Łukaszu Koszarku oraz Vladimirze Dragiceviciu z Nemanją Djurisiciem. A trzech pewniaków to wcale nie jest tak dużo.
Trzeba się w końcu zmusić
Problemem Stelmetu są też momenty dekoncentracji – widzieliśmy je w Zgorzelcu, we Włocławku, w Ostrowie, wcześniej niewytłumaczalne zapaści zespół miał też u siebie z Dąbrową Górniczą i w Słupsku. Znów – z rywalami grającymi w rytm hasła „Bij mistrza!” może się to zdarzać, ale tak często?
Pamiętamy obrazki z przerw na żądanie dla Artura Gronka z europejskich pucharów i jego głośne „Play the fucking defense!” w trzeciej kwarcie z Ciboną Zagrzeb, którą Stelmet przegrał 17:32. I może nie w tej skali, ale powtarza się to w lidze. Zielonogórzanie potrafią wyjść z szatni, także po przerwie, w najróżniejszych nastrojach – bywało, że niemal kładli się na parkiecie, bywało, że dokręcali śrubę.
Tych wahań jest za dużo, Stelmet wygląda momentami na zespół grający bez koncentracji. Argument, że koszykarze ciężej trenują szykując formę na play-off, więc teraz mogą grać słabiej, raczej odpada. To przypadek większości drużyn, które będą w ósemce.
Wszystko nadal otwarte
W grze Stelmetu nie ma i nie było jakiegoś wielkiego załamania, mistrzowie po prostu przez cały sezon równają do słabszych. Było kilka poważnych wpadek (w Słupsku, z Dąbrową), ale w większości przegranych spotkań była walka, czegoś po prostu brakowało. A to skuteczności, a to lepszej obrony, a to koncentracji. A może klimatu play-off i gry o wszystko?
Może Stelmet, trochę jak Cleveland Cavaliers (przy zachowaniu wszystkich proporcji), już niebawem wciśnie pedał gazu, zagra obronę z poprzedniego sezonu i rozstawi rywali po kątach? To wciąż – mimo siły Anwilu, ambicji Stali i nieprzewidywalności Rosy – najpoważniejszy kandydat do złota. Do powrotu szykuje się już Zamojski, weterani też wiedzą, kiedy zaczyna się prawdziwa gra – tak było przecież w Pucharze Polski, który Stelmet zdobył dość pewnie.
Ale i tak mistrzowie wyglądają na łatwiejszych do zdetronizowania niż ostatnio.
Łukasz Cegliński