Świetni w pierwszej połowie, fatalni w drugiej. Stelmet pokazał dwa różne oblicza, przegrywając w Lidze Mistrzów z Besiktasem Stambuł 66:84.

NBA, PLK – znasz się na koszu, wygrywaj w zakładach! >>
Cierpliwie i mądrze zaczął Stelmet wtorkowy mecz przeciwko tureckiemu faworytowi. Ładnie skonstruowane akcje kończyły się pick and rollami, po których Łukasz Koszarek precyzyjnie dostarczał piłkę wysokim. Od początku wpadało też z dystansu (7/13 do przerwy), więc gospodarze zaczęli od 10:2 i uwierzyli w siebie.
Kolejnymi dobrymi minutami opinie o powracającej formie potwierdzał Thomas Kelati. Dobrą zmianę, z dwoma celnymi trójkami dał Karol Gruszecki (13 pkt. w meczu), który zaliczył być może najlepszy mecz w sezonie. Pod samym koszem Stelmet mądrze podwajał siłowo grającego Vladimira Stimaca, a do znanego dobrze kibicom NBA Earla Clarka goście na szczęście nie podawali za często.
Gdyby Julian Voughn nie gubił się w prostych sytuacjach, prowadzenie mogłoby być wyższe. Cięższy okres przed przerwą udało się przetrwać dzięki celnym, trudnym rzutom z daleka Przemysława Zamojskiego i Jamesa Florence’a. Po I połowie przewaga nad wolno rozkręcającym się, nieco niemrawym Besiktasem wynosiła 4 oczka.
Z zupełnie nieznanych powodów gracze Stelmetu wrócili z szatni mocno zdekoncentrowani. A ponieważ na nonszalancję zielonogórzan w ataku nałożyła się znacznie lepsza obrona Besiktasu, to gra zupełnie stanęła. Mistrzowie Polski nie zdobyli żadnego punktu przez pierwsze 5 minut kwarty, zaliczając serię 0:12.
Na początku czwartej kwarty goście, po rzucie skutecznego Michaela Thompsona (18 pkt.), przewaga tureckiej drużyny wzrosła do 11 punktów i było po meczu. Bardzo nieudana druga połowa Stelmetu zatarła dobre wrażenie po świetnej pierwszej części.
Zielonogórzanie poddali się też zdecydowanie za wcześnie. – Oczywiście, że przegramy ten mecz, jeśli nie zmienimy takiego podejścia! – krzyczał trener Artur Gronek podczas jednej z ostatnich przerw na żądanie. Na odrobienie strat było już za późno.
Pełne statystyki z meczu – TUTAJ >>
TS