fot. Wojciech Cebula / WKS Śląsk Wrocław
Już na początku warto zaznaczyć, że obaj szkoleniowcy tym razem musieli zdecydować się na inne składy wyjściowe. Do dyspozycji trenera Erdogana nie był Łukasz Kolenda, z kolei Arkadiusz Miłoszewski Bryce’a Browna zastąpił Alexem Hamiltonem.
Przy wyniku 3:0 często pada hasło: “formalność”. Wbrew opinii części kibiców, Śląsk naprawdę chciał dziś wygrać, a przynajmniej takie mieliśmy wrażenie, oglądając pierwszą kwartę. Wrocławianie najpierw odskoczyli w siódmej minucie meczu, ale wystarczyła głupia strata i znów był remis. Za drugim razem WKS utrzymał prowadzenie, głównie za sprawą dwóch akcji 2+1, które dodatkowo zmotywowały zespół z Wrocławia.
Pierwsza połowa drugiej kwarty należała do gospodarzy – 11:4 wystarczyło, aby to oni przez chwilę byli górą. Świetnie wyglądał przede wszystkim Tony Meier, na którego Śląsk nie potrafił znaleźć rozwiązania. Ale inni również potrafili ukąsić! Borowski efektownie zablokował Dziewę, więc w kolejnej akcji Martin chciał to samo zaprezentować na Mazurczak. Nie udało się, a rozgrywający Kinga ponownie zdobył łatwe punkty. Po 20 minutach szczecinianie wygrywali 48:46, ale dotyczył ich pojedynczy, choć bolesny, problem – wykluczony z gry Zac Cuthbertson (dwa przewinienia niesportowe).
Ekipy zamieniły się stronami, a szybciej w całej sytuacji odnaleźli się dotychczasowi mistrzowie Polski. Seria 9:0! Duża w tym zasługa Martina, który dołożył od siebie dwie celne trójki. Chwilę później Miłoszewski poprosił o czas, a w stronę rozgrywającego Śląska powędrowały z ławki motywujące słowa, już po polsku.
Minęły kolejne minuty, a King wprowadził się w niemałe tarapaty. W pewnym momencie wrocławianie wygrywali trzecią kwartę… 18:2! Między innymi dlatego trener Kinga wpuścił na parkiet Bryce’a Browna. Przypomnijmy – Bryce’a Browna, którego występ w piątek był tak bardzo niepewny. Ale nie pomógł i on. Z wyrównanego starcia zrobiło się nagle 70:52 na korzyść przyjezdnych.
Trzeba było gonić! Za odrabianie strat wzięli się Borowski i Brown, trafiając z dystansu. Mało! Mało, patrząc na grę Martina, który chyba chciał pobić swój indywidualny rekord punktowy. 31 oczek mniej więcej w połowie czwartej kwarty! King jednak odrobił straty, a w Netto Arenie znów było gorąco. Szczególnie że na konto Mitchella powędrował faul niesportowy. Na końcowy wynik jednak znacząco nie wpłynął. Wrocławianie na chwilę odetchnęli, gdy wybrzmiała syrena końcowa – 85:75 na ich korzyść. W serii finałowej King Szczecin prowadzi 3:1. W poniedziałek mecz numer pięć!