Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>
Trener Legii kilkanaście minut po zakończeniu walki na parkiecie wyglądał jak lider formacji politycznej, która właśnie straciła szanse na stworzenie rządu. Próbował się tłumaczyć, że w tych wyborach (czytaj: play-offach) miał nawet nie przekroczyć progu wyborczego (czytaj: wygrać ćwierćfinału), ale krycie rozczarowania przychodziło mu z dużym trudem.
Dla Legii sam awans do finału był ogromnym, sportowym sukcesem. Banał? Bez wątpienia. Natomiast, gdy grasz w finale cztery wyrównane mecze, w których losy zwycięstwa ważą się aż do ostatniej minuty i przegrywasz trzy z nich – możesz być rozczarowany.
Wojciech Kamiński podczas wtorkowej, pomeczowej konferencji prasowej wyglądał wręcz na lekko przybitego – długo, szukając odpowiednich słów, mrużył oczy. Zupełnie jakby raziło go światło na sali konferencyjnej. Albo dysproporcja w liczbie wykonywanych rzutów wolnych przez oba zespoły. Wypytywany przez dziennikarzy o to, dlaczego jego zespół znów nie potrafił zastopować akcji Travisa Trice’a (21 punktów, 9 zbiórek i 8 asyst), przypominał, że Legia też mogła zatrudnić tego gracza.
– Mieliśmy jego ofertę na stole. Niestety, żądania finansowe Travisa przerastały możliwości finansowe naszego klubu, a nie zwykliśmy wydawać pieniędzy, których nie mamy w budżecie. Zatrudniliśmy wówczas trzykrotnie tańszego Strahinję Jovanovicia – przyznawał Kamiński. – Nie ulega wątpliwości, że Trice jest graczem trzykrotnie lepszym od Jovanovicia. Co najmniej – dodawał.
Z naszych informacji wynika, że agent Trice’a za jego grę żądał od Legii miesięcznych zarobków w wysokości 17 tys. euro. W Śląsku zgodził się na mniejszy kontrakt, by jego koszykarz mógł się wypromować w rozgrywkach EuroCup. Udało się. Po Wrocławiu krąży plotka, że Trice’a ma już na stole propozycję kontraktu na kolejny sezon z jednej z lig europejskich za trzykrotność stawki, którą inkasuje w Śląsku.
Kamiński odniósł się też do tego, że jego zespół wykonuje w tym finale nieporównywalnie mniej od Śląska rzutów wolnych.
– Dzisiaj staraliśmy się atakować kosz, by częściej stawać na linii, ale otrzymaliśmy tylko cztery rzuty osobiste. Co zrobić? W całym finale dysproporcja w ich liczbie pomiędzy naszymi drużynami jest naprawdę spora – zauważał.
Niech przemówią liczby. We wtorek Śląsk wykonał 13 rzutów wolnych. W całym finale – 77. Średnio 19,25 na mecz. Legia – zaledwie 34 (8,5). Faktem jest, że warszawianie mają mniej fizyczny zespół, który rzadziej atakuje kosz rywali. Zaledwie 10 rzutów wolnych w dwóch fizycznych meczach rozgrywanych we własnej hali to jednak zaiste – przy 31 rywali – to jednak wyjątkowo mizerny wynik.
Nie powinien natomiast nikogo dziwić fakt, że Legia trzy w czterech meczów finałów po zaciętych końcówkach ostatecznie przegrała. Statystyka jest nieubłagana, a suma szczęście najczęściej w sporcie ostatecznie oscyluje wokół zera. Warszawianie wygrali sześć zaciętych spotkań z rzędu w ćwierćfinale i półfinale. Każdy z nich, przy odrobinie niesprzyjających okoliczności, mogli przegrać. W finale fortuna się po prostu nieco od Legii odwróciła – gdy ważyły się losy wygranej, jej liderzy nagminnie pudłowali.
Najprawdopodobniej każdy trener, gdyby go zapytać czy z 10 zaciętych meczów weźmie w ciemno siedem zwycięstw – zgodziłby się w oka mgnieniu. Kamiński sprawiał jednak wrażenie lidera partii, która – choć na początku kampanii wyborczej wedle sondaży miała mieć problemy z przekroczeniem progu wyborczego – ostatecznie otarła się o zwycięstwo i już prawie tworzyła rząd, więc najważniejsza rola opozycyjna jest marnym pocieszeniem.
Na drugim biegunie szczęścia znaleźli się znający smak wyborczych porażek jak mało kto Grzegorz Schetyna, prezes Śląska Michał Lizak i trener wrocławian Andrej Urlep. To tercet, który doskonale pamięta 2003 rok, gdy wrocławianie, 17-krotnie mistrzowie Polski, przed play-off zapraszali kibiców na osiemnastkę.
W tamtym sezonie Śląsk w rozgrywkach Euroligi ogrywał na wyjeździe Real Madryt, ale marzeń o mistrzostwie Polski pozbawił go już w półfinale Anwil Włocławek prowadzony przez… Urlepa.
19 lat później w europejskich pucharach niższej rangi Śląsk wygrał zaledwie 3 z 18 meczów, ale już w piątek osiemnastka może stać się faktem. Efekt? To trudne do uwierzenia dla wszystkich znających mrukliwy styl bycia słoweńskiego trenera wrocławian, ale w trakcie konferencji prasowej po meczu nr 4, słuchając jednej z wypowiedzi Travisa Trice’a, Urlep jakby nigdy nic w pewnym momencie się – może nie szeroko, ale jednak ewidentnie! – uśmiechnął.
Zupełnie jak uradowany prezes zwycięskiej partii w trakcie wieczoru wyborczego podczas przemówienia szefa swojego sztabu.
To była jednak tylko chwila słabości. Gdy moment później dziennikarze zapytali się Urlepa, czy jego zespół przed piątkowym, potencjalnie ostatnim meczem finału, zdoła utrzymać koncentrację, ten wrócił do siebie.
– Nie będę rozmawiał o takich rzeczach publicznie. To sprawa szatni naszego zespołu! – oznajmił bez ogródek, wracając do dziennikarzy ze swoją zwyczajową miną typu „nie zapominajcie, że siedzę tu za karę”.
Legii pozostała po wczorajszej porażce w tym finale już tylko jedna przewaga – obcego parkietu. Z 12 tegorocznych meczów półfinałowych i finałowych w PLK goście wygrali aż 10. Z trzech wciąż możliwych do rozegrania w finale warszawianie dwa mogą rozegrać na wyjeździe.
Ale w stolicy Dolnego Śląska nikt nie ma wątpliwości: w sobotę nad ranem wrocławskie służby porządkowe mają co najwyżej liczyć korki od szampana walające się po ulicach miasta, a nie ponownie jakiekolwiek pojedyncze głosy. Chociażby te przypominające o dysproporcji w rzutach wolnych.
Ryszard Kapuściński napisał kiedyś, że w polityce trzeba głównie umieć czekać, a kto lepiej czeka, ten wygrywa. Grzegorz Schetyna w roli lidera największej partii opozycyjnej zwycięstwa nigdy nie doczekał.
Ale koszykówka może mu w piątek dać powód do szerokiego uśmiechu. Nawet jeśli kibice w Hali Stulecia podczas ceremonii wręczania medali będą skandować nazwisko Macieja Zielińskiego, który nie tak dawno chciał pomóc pozbawić Michała Lizaka władzy w klubie.
Kolejny uśmiech Andreja Urlepa może wynagrodzić wszystko.
Michał Tomasik
Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>