PZBUK – zgarnij CASHBACK aż 200 złotych! >>
Wczesnym rankiem 12 marca 1944 roku na ulicach Durham uważny obserwator z pewnością zauważyłby kilka samochodów wolniutko jadących jeden za drugim. Jakże byłoby zdziwiony, gdyby wiedział, że samochody te zaparkowały przed halą koszykarską. Wysiadło z nich kilkunastu rosłych młodych mężczyzn, którzy za chwilę mieli rozegrać mecz, który do historii przejdzie jako „ The Secret Game”.
„Biali”, czyli studenci medycyny z Duke, nie mieli żadnych szans z „Czarnymi” (North Carolina) przegrywając 44:88. Była to pierwsza próba zniesienia segregacji rasowej w koszykówce w Stanach Zjednoczonych. Dotychczas takie spotkania nie były możliwe.
Earl Lloyd nie miał łatwo
Coach John McLendon, uczeń samego Jamesa Naismitha, organizując „secret game” z pewnością nie przewidział, że już sześć lat później w NBA pojawi się pierwszy Afroamerykanin. Earl Lloyd, bo to o nim mowa, nigdy nie był mega gwiazdą ani Washington Capitols ani Syracuse Nationals, gdzie grał przez 8 sezonów (1952-1958). Bardziej doceniano jego ciężką pracę na rzecz gwiazd. Białych gwiazd.
„Schodziłem wraz z Earlem ciesząc się z wygranej, gdy ktoś z kibiców splunął w jego kierunku” – wspomina Johnny Kerr incydent z udziałem pierwszego czarnoskórego zawodnika w NBA oraz kibica Fort Wayne Pistons . Na początku lat 50 były miejsca, gdzie Earl nie mógł nocować w tym samym hotelu z kolegami w drużynie. Rodzice Lloyda kibicując synowi z wysokości trybun, często byli wyzywani od “czarnuchów”.
Autorzy książki „Basketball. A love story” podają, że w latach 50. i 60. istniała niepisana zasada, że w składzie zespołu NBA może być co najwyżej dwóch zawodników o innym kolorze skóry niż biały. Gdy Cleo Hill, numer 8. draftu 1961 roku, wybrany przez Saint Louis Hawks, w meczach przedsezonowych był najlepszym strzelcem, to… został posadzony na ławce. „Czarny lider szkodzi naszym interesom” – tłumaczył właściciel Jastrzębi.
Gwiazdy odmieniły ligę
Przemiany społeczne w Stanach Zjednoczonych powoli zmieniały filozofię właścicieli klubów. Do tego w lidze pojawili się tacy czarnoskórzy zawodnicy jak Wilt Chamberlain, Oscar Robertson, Elgin Baylor i przede wszystkim Bill Russell. W 1957 roku 93% zawodników w NBA było białych, a pod koniec lat 60. już 58% koszykarzy było … czarnych.
Wspomniany Russell rozbił kolejny mur: w 1966 przejął po Auerbachu Boston Celtics i został pierwszym w historii amerykańskich lig zawodowych czarnoskórym trenerem.
NBA daje przykład
Patrząc dzisiaj na przekazy telewizyjne z USA trudno uwierzyć, że rasizm zniknął z amerykańskich ulic, że nie ma go w NBA. Zamieszki po zamordowaniu Georga Floyda przez białego policjanta przybierają na sile. Stephen Jackson (prywatnie przyjaciel Floyda), mistrz NBA z San Antonio Spurs w 2003 roku, został niepisanym rzecznikiem demonstrujących.
Zawodnicy, obecni i byli, trenerzy – wszyscy domagają się zmian. „Chciałbym, aby Ameryka kochała Czarnych tak bardzo, jako kocha czarną kulturę” – słowa byłego koszykarza, teraz komentatora Jalena Rose’a chyba najlepiej oddają obecne nastroje.
Pod wodzą Davida Sterna NBA wypracowała mechanizmy, które mają za zadanie wyplenić rasizm z hal. Gdy przyłapano Donalda Sterlinga na obrażaniu Magica Johnsona, a pośrednio czarnoskórych graczy, to zmuszono go do sprzedaży zespołu. Równie zdecydowanie Adam Silver zareagował, gdy biały kibic Utah Jazz rzucał rasistowskie teksty w kierunku Russella Westbrooka. NBA monitoruje zachowanie kibiców („jest coraz gorzej” – przyznaje), edukuje ich, starając się nie doprowadzić do eskalacji rasistowskich zachowań.
„Muszę uczyć się historii rasizmu w Ameryce. Muszę zacząć słuchać. Powiem to jeszcze raz, bo to bardzo ważne: muszę zacząć słuchać. Muszę wspierać tych liderów, którzy widzą rasizm jako główny problem w naszym społeczeństwie” – to fragment słynnego eseju „Uprzywilejowany”, napisanego przez Kyle’a Korvera dla „The Player’s Tribune” rok temu, po sprawie Russella Westbrooka. Słowa napisane przez białego koszykarza. Jakże aktualne.
Daniel Szczypior
.