189 sekund bezradności i 24 minuty perfekcji Cleveland Cavaliers oraz dawne buzzer beatery w historii finałów. Czas na najnowszy odcinek magazynu przygotowywanego przy współpracy z Tissot – oficjalnym chronometrażystą NBA.
Tissot – niezwykła kolekcja zegarków dla fanów NBA >
PIERWSZA KWARTA
Decydujące 189 sekund
Finałowa seria mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby nie ostatnie trzy minuty meczu numer 3, w których będąca bardzo blisko pierwszego zwycięstwa drużyna z Cleveland całkowicie stanęła i pozwoliła rywalom wrócić do gry. Pod koniec trzeciej kwarty Cavs wyszli na prowadzenie, które po celnej trójce JR Smitha sięgnęło 6 punktów. Gdyby gospodarze dowieźli je do końca, po czterech meczach mogło być 2:2, a finał wciąż by trwał. No właśnie, gdyby…
Po trafieniu Smitha zegary TISSOT wskazywały dokładnie 3 minuty i 9 sekund do zakończenia meczu. Przez cały ten czas LeBron James i spółka nie byli już w stanie zdobyć choćby punktu. Warriors po raz pierwszy w tym play-off zostali zmuszeni do rozegrania wyrównanej końcówki i stanęli na wysokości zadania. Końcowy wynik serią 11:0 ustalili Stephen Curry i Kevin Durant, który jak na przyszłego MVP finałów przystało, w kluczowej akcji na 45 sekund do końca trafił trójkę sprzed nosa LeBrona Jamesa i odzyskał prowadzenie dla swojego zespołu.
Final 2:45 of Game 3
GS CLE
Pts 11 0
FG 3-3 0-8
FT 4-4 0-0— ESPN Stats & Info (@ESPNStatsInfo) June 8, 2017
https://www.youtube.com/watch?v=CN5tyixPIXY
DRUGA KWARTA
Niesamowity rekord Cavaliers
Koszykarzom Tyronna Lue nie udało się obronić mistrzowskiego tytułu, ale w 3 z 5 finałowych pojedynków pokazali charakter, a w tym drugim rozegranym w Cleveland pozostawili nawet rywala daleko z tyłu. Wreszcie wróciła zespołowość, waleczność i przede wszystkim skuteczność – po 5 minutach mieli już na koncie 26 punktów!
Na koniec pierwszej kwarty było to rekordowe 49 oczek, a do przerwy zdążyli jeszcze dobić do 86, co również jest najlepszym wynikiem w historii finałów NBA. Przy okazji pobili także świeżutki rekord Warriors w celnych rzutach z dystansu w jednej połowie (13), a później także w całym meczu (24). To była czysta wściekłość!
Tissot – niezwykła kolekcja zegarków dla fanów NBA >
TRZECIA KWARTA
Poza wspomnianą trójką Duranta z trzeciego starcia, w serii Warriors z Cavs nie mieliśmy okazji do oglądania wielkich rzutów w kluczowych momentach. Postanowiliśmy więc cofnąć się w czasie i przypomnieć najsłynniejsze buzzer beatery w historii finałów NBA.
RETRO: Pierwotny buzzer beater – Bob Harrison 1950
Pierwszy odnotowany w finałach przypadek buzzer beatera miał miejsce na finiszu czwartego (pierwszego rozegranego pod nazwą NBA, po połączeniu BAA z NBL) sezonu w historii ligi. Jego autorem został 22-letni debiutant Bob Harrison, który dalekim rzutem w ostatnich sekundach pierwszego starcia z Syracuse Nationals (dzisiejsi Sixers) zapewnił swoim Minneapolis Lakers zwycięstwo 68:66. Była to jedyna wygrana drużyny gości w całej finałowej serii, w której ostatecznie 4-2 lepsi okazali się „Jeziorowcy”.
*Ciekawostka historyczna – do 1982 roku decydującą o tytule konfrontację określano mianem NBA World Championship Series. Przez kolejne cztery lata mowa była o Showdown, a dopiero od 1986 roku oficjalnie wprowadzono nazwę NBA Finals.
https://www.youtube.com/watch?v=31z4wtTfu5s
CZWARTA KWARTA
RETRO: Z piekła do nieba – Sam Jones 1969
Lata 60. w NBA stanęły pod znakiem największej rywalizacji w historii toczonej pomiędzy Boston Celtics i Los Angeles Lakers. W 1969 roku naprzeciw siebie stanęli po raz szósty na przestrzeni ośmiu kolejnych lat. Jak się miało okazać, były to również ostatnie finały, w których wziął udział Bill Russell, wówczas już jako grający trener. Na 7 sekund przed zakończeniem czwartego pojedynku Lakers prowadzili punktem i byli o włos, aby do Los Angeles jechać z prowadzeniem 3-1. Otóż to, o włos…
Piłkę mieli Celtics, a dokładnie legendarny John Havlicek, który odegrał ją do uciekającego po zasłonach Jonesa, a ten równo z końcową syreną zdobył zwycięskie punkty zapewniające bostończykom wyrównanie stanu serii. Mecz numer 5 w Kalifornii przegrali, ale w dwóch kolejnych rozstrzygnęli już losy rywalizacji na swoją korzyść. Tak jak to miało miejsce przy okazji siedmiu poprzednich potyczek z Lakers. Ci na pierwsze finałowe zwycięstwo z Celtics musieli poczekać aż do 1985 roku.
DOGRYWKA
RETRO: „Człowiek Logo” trafia zza połowy – Jerry West 1970
Rok później Lakers znów grali w finale, ale tym razem – również w siedmiu meczach – lepsi okazali się od nich New York Knicks. Zanim jednak musieli się z tym pogodzić, mieli kilka niezłych momentów. Jak ten z udziałem Jerry’ego Westa w meczu numer 3.
Na trzy sekundy przed zakończeniem spotkania celnym rzutem Dave DeBusschere zapewnił nowojorczykom dwupunktowe prowadzenie. Sprawa wyglądała beznadziejnie, wszak Lakers nie mieli już do dyspozycji przerwy na żądanie. Nie zwlekając więc ani chwili, Wilt Chamberlain wznowił grę zza linii końcowej i podał piłkę do Jerry’ego Westa. Znany dziś jako „Człowiek Logo”, 4-krotny MVP podbiegł, ile mógł, w kierunku kosza rywali i z odległości blisko 20 metrów oddał celny rzut. Szkoda tylko, że w NBA nie obowiązywała wówczas jeszcze linia rzutów za trzy punkty, gdyż trafienie Westa dawało jedynie dogrywkę, którą Lakers przegrali.
Kolejne finałowe buzzer beatery już za tydzień!