Joe Johnson karci Clippers, kibice w Staples Center domagają się Paula Pierce’a, a my wspominamy niesamowitą serię pomiędzy Bulls i Celtics sprzed 8 lat. Czas na magazyn przygotowywany przy współpracy z Tissot – oficjalnym chronometrażystą NBA.

Kolekcja zegarków NBA – Tissot w szczytowej formie! >>
PIERWSZA KWARTA
Nawet nie zdążył się spocić
Cztery lata czekał Rudy Gobert na debiut w fazie play-off i wreszcie udało mu się do niego doprowadzić. Z pewnością jednak w najgorszych nawet snach nie przypuszczał, że zakończy się on dla niego tak szybko. Zegary TISSOT pokazywały dokładnie 11 sekund od rozpoczynającego mecz rzutu sędziowskiego, gdy francuski środkowy runął na parkiet i jak się miało zaraz okazać, właśnie w ten sposób zakończył swój występ w pierwszym starciu z Clippers.
Pechowej kontuzji doznał, stawiając zasłonę, przy której zderzył się kolanami z przebiegającym obok Luciem Mbah a Moutem. Mimo leżącego na boisku centra sędziowie pozwolili na wznowienie akcji, zatrzymując ją dopiero 6 sekund później, gdy po zorientowaniu się w sytuacji Gordon Hayward celowo sfaulował DeAndre Jordana. Szczęście w nieszczęściu nie doszło do uszkodzenia więzadeł i po opuszczeniu drugiego spotkania Jazz mają nadzieję mieć Goberta z powrotem po przeniesieniu rywalizacji do Salt Lake City.
https://www.youtube.com/watch?v=BYyknDSucE0
DRUGA KWARTA
Kluczowy jak „Iso Joe”
Na osłodę kibicom Jazz pozostał jednak fakt, że mimo kontuzji jednego z dwóch ich najlepszych graczy, pozostali potrafili zebrać się w sobie i wyszarpać w Los Angeles bardzo cenne zwycięstwo, odbierając tym samym rywalom przewagę własnego parkietu. Co ciekawe, bohaterem meczu, a także ostatniej akcji, wcale nie został Gordon Hayward czy George Hill, a 35-letni weteran Joe Johnson (21 pkt.).
Jeszcze na 13,1 sekundy do zakończenia czwartej kwarty Chris Paul doprowadził do wyrównania 95:95. Jazz nie wzięli przysługującej im przerwy na żądanie, a o piłkę poprosił właśnie Johnson, który postanowił przypomnieć światu, że niegdyś był przecież specjalistą od tego typu zadań specjalnych. Przekozłował pomarańczową na połowę Clippers, zaatakował kosz i równo z syreną zdobył zwycięskie punkty.
Na przestrzeni ostatniej dekady w podobny sposób o wygranej swoich zespołów przesądzał aż 8 razy, co według analityków ESPN stanowi najlepszy obecnie wynik w NBA.
Kolekcja zegarków NBA – Tissot w szczytowej formie! >>
TRZECIA KWARTA
Ostatnie 103 sekundy „Prawdy”
Według zegarów Tissot 1 minutę i 43 sekund spędził na parkiecie Paul Pierce w swoim ostatnim meczu rundy zasadniczej przeciwko Sacramento Kings. O tym, że rozgrywki 2016/17 będą ostatnimi w jego 19-letniej karierze, dowiedzieliśmy się już latem. Teraz, gdy perspektywa emerytury The Truth stała się bardzo bliska, fanom jego talentu pozostaje więc delektować się każdą chwilą spędzoną przez niego na boisku.
Ci zgromadzeni w środę w hali Staples Center w końcówce spotkania sami wywołali go do tablicy, skandując „We want Paul!” i wymuszając na Docu Riversie decyzję o wystawieniu go do gry. Pierce dwukrotnie zza łuku próbował odwdzięczyć im się za ten gest, ale ostatecznie obie próby okazały się niecelne, a na 40 sekund przed końcową syreną jego miejsce zajął jeszcze Jamal Crawford.
Even Doc got in on the "We want Paul!" chants pic.twitter.com/J9hW9za5LV
— Bleacher Report (@BleacherReport) April 13, 2017
CZWARTA KWARTA
Najlepsze zostawił na koniec
W sezonie regularnym to Isaiah Thomas zasłynął jako „Król czwartych kwart”, ale tym razem to rywal błyszczał jaśniej w tym fragmencie spotkania. W ostatniej ćwiartce pierwszego starcia z Celtics Jimmy Butler był liderem z prawdziwego zdarzenia. Zdobył wówczas aż 15 ze swoich 30 punktów, trafiał kluczowe rzuty, a w obronie skutecznie utrudniał życie Thomasowi.
Celtics do końca walczyli, aby obronić TD Garden, ale gwiazdor ekipy Freda Hoiberga zachował zimną krew. Niespodziewaną i niezwykle ważną wygraną „Byków” na 3,3 sekundy do końca przypieczętował dwoma celnymi próbami z linii rzutów wolnych.
DOGRYWKA
7 meczów i 35 dodatkowych minut!
Fani Celtics i Bulls z pewnością pamiętają rok 2009, kiedy ich drużyny również spotkały się w pierwszej rundzie play-off. Pierwsi zajęli wówczas drugie, a drudzy siódme miejsce w konferencji, więc podobnie jak dziś także wtedy zdecydowanym faworytem była ekipa z Bostonu. Nikt nie spodziewał się, że prowadzone przez Bena Gordona oraz debiutującego w lidze Derricka Rose’a „Byki” zdołają postawić obrońcom tytułu tak trudne warunki.
Ostatecznie para ta stoczyła między sobą morderczą, siedmiomeczową serię, w której tylko dwa starcia któraś z drużyn kończyła z przewagą większą niż 3 punkty. W dodatku łącznie trzeba było rozegrać w niej aż 7 dogrywek, a do historii przeszedł heroiczny bój numer 6, w którym przyparci do muru Bulls przed własną widownią dopiero po trzech zdołali jeszcze doprowadzić do decydującej konfrontacji.