LeBron James nie traci ani minuty, Warriors biją kolejne rekordy, a Avery Bradley ratuje sezon Celtics. Czas na najnowszy odcinek magazynu przygotowywanego przy współpracy z Tissot – oficjalnym chronometrażystą NBA.

Kolekcja zegarków NBA – Tissot w szczytowej formie! >>
PIERWSZA KWARTA
Król Jakub Bezlitosny
Kluczowa batalia o obronę mistrzowskiego tytułu dopiero przed nim, ale na Wschodzie jego panowanie jest niepodważalne. Rządzi twardą ręką i bez skrupułów już w zalążku dusi oznaki jakiegokolwiek buntu. Co prawda, w trzecim meczu Celtics pokusili się o mały zryw, ale jak go znamy, to w kolejnym spotka ich za to sroga reprymenda.
Już w pierwszym starciu w finale konferencji wysłał w świat odpowiedź na wszelkie spekulacje sugerujące, że ekipa z Bostonu może walczyć z nim na równych prawach. Prawdziwy wykład z dominacji dał jednak dopiero dwa dni później, gdy zafundował bostończykom historyczne lanie.
Według oficjalnego pomiaru zegarów TISSOT LeBron spędził na parkiecie zaledwie 32 minuty i 48 sekund. Uzbierał 30 pkt., 4 zb., 7 as., 4 przechwyty i 3 bloki, a jego zespół był w tym czasie lepszy od „Celtów” aż o 46 oczek! Cavs już po 1. kwarcie byli +14. Na przerwę schodzili z rekordową przewagą 41 punktów, a na początku 4. kwarty dobili nawet do 51. Ostatecznie stanęło na 44, co stanowi najwyższą w historii play-off porażkę drużyny, która po rundzie zasadniczej zajęła pierwsze miejsce w konferencji.
DRUGA KWARTA
24 minuty Leonarda
Spurs z buta weszli w serię z Warriors. Do przerwy prowadzili różnicą 20 punktów i byli na dobrej drodze, aby już w pierwszej potyczce sprawić nie lada niespodziankę. Wszystko szło dobrze, dopóki mieli Kawhia Leonarda. Lider ekipy z Teksasu w niespełna 24 minuty zanotował 26 pkt. i 8 zb., będąc najlepszym zawodnikiem na boisku. Niestety dla Spurs, ale też widowiska, na tym zakończył swój udział w serii.
168 minut Warriors
Od chwili, w której Leonard wypadł z gry na skutek kontuzji, Warriors momentalnie przejęli inicjatywę. Abstrahując od kontrowersyjnej otoczki wokół kolizji z Zazą Paczulią, perfekcyjnie wykorzystali osłabienie rywala i dokonali swoistej, choć wydłużonej i w związku z tym także bardziej bolesnej, egzekucji. Pozostałą część rywalizacji wygrali różnicą 87 punktów, zapewniając sobie aż 9 dni wolnego przed wielkim finałem.
Kolekcja zegarków NBA – Tissot w szczytowej formie! >>
TRZECIA KWARTA
Prawie 2,5 punktu na minutę
Skoro już o dominacji mowa, trudno nie docenić wyczynu Golden State Warriors, którzy jako pierwsza drużyna w historii NBA wygrała pierwsze 12 meczów play-off. Co prawda, Lakers Kobego i Shaqa w 2001 roku również udało się wygrać do zera trzy pierwsze serie, ale wówczas w pierwszej rundzie rozegrać musieli o jedno spotkanie mniej (jedyną porażkę zaliczyli w pierwszym meczu finału z Sixers Allena Iversona).
Zostali również pierwszą drużyną, która we wszystkich pierwszych 11 (teraz już 12) pojedynkach na tym etapie rywalizacji zdobyła przynajmniej 100 oczek. A jakby tego było mało, przeciwników ogrywali też średnio najwyższą różnicą 16,3 pkt. W 576 rozegranych minut zdobyli już 1420 punktów, co daje im rekordowe 2,47 punktu na minutę. W mistrzowskim sezonie 2014/15 było to „tylko” 2,12 pkt. I to wszystko bez Steve’a Kerra na ławce.
CZWARTA KWARTA
Rzutem na taśmę
Miało być łatwe 3:0 i we wtorek kończymy, a tu nagle zrobiło się 2:1 i co by się nie działo, seria na pewno wróci jeszcze do Bostonu. Trudno zgadywać, czy to tylko chwilowe odroczenie wyroku, czy jednak reanimacja, która jeszcze przywróci zespół Brada Stevensa do realnej walki o finał. Niemniej zielone serca „Celtów” wciąż biją, a wszystko to dzięki zwycięskiemu rzutowi Avery’ego Bradley’a. Na wygraną zapracował oczywiście cały zespół, z głównym naciskiem na Marcusa Smarta – autora 27 punktów oraz 7 asyst, ale to właśnie na Bradley’a (20 pkt.) trener nakazał grać w ostatniej akcji.
Zegar TISSOT wskazywał wówczas dokładnie 10,7 sekundy. Tyle czasu pozostało Celtics, aby nie dopuścić do dogrywki i uciec z bezcennym zwycięstwem.
Goście sprytnie zamarkowali zagrywkę na ścinającego pod kosz Jae Crowdera, który ściągnął na siebie uwagę obrońców, po czym oddali piłkę do niepilnowanego na obwodzie Bradley’a. Po jego rzucie pomarańczowa zatańczyła jeszcze na obręczy, ale ostatecznie wpadła do kosza, a bostończycy mogli cieszyć się z bądź co bądź sensacyjnego triumfu.