PRAISE THE WEAR

Tomasik: Gala PLK i brutalny Marek Lembrych

Tomasik: Gala PLK i brutalny Marek Lembrych

Przez minionych osiem lat na żywo widziałem więcej meczów NBA niż PLK. Ale ostatnie tygodnie odwróciły tendencję. Stara miłość do polskiego basketu odrdzewiała, więc na galę zakończenia sezonu udałem się w jednym celu – szukania pozytywów. I znalazłem!
Agnieszka Łapacz i Radosław Piesiewicz / fot. A. Romański, plk.pl

Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>

Eugeniusz Kijewski jest w wyśmienitej formie. Po zakończeniu części oficjalnej wtorkowej gali rozmawiamy dłuższą chwilę. M.in. o poznańskiej „Arenie”. Nie tyle w kontekście — ah, cóż to były za czasy! – gry jego Lecha Poznań w ósemce najlepszych drużyn Europy. Minęły już 33 lata. Dyskusja bardziej porusza perspektywy poznańskiego basketu. 

– Panie redaktorze, powrót drużyny z Poznania do PLK to nie jest kwestia pytania „czy?”, lecz jedynie „kiedy?”. „Arena” będzie remontowana, a jej trybuny zostaną znacząco powiększone. Jestem pewien, że po zakończeniu prac prezydent miasta zadba o to, by wielka koszykówka czym prędzej wróciła do Poznania – przekonuje mnie jeden z najwybitniejszych polskich koszykarzy w historii i ostatni trener, który z reprezentacją Polski zagrał w ćwierćfinale mistrzostw Europy. 

Gdy spijam jego słowa z ust, moja pamięć momentalnie zaczyna uruchamiać wyobraźnię.

Pamięć? Błyskawicznie przypomina sobie Mecz Gwiazd PLK z 1996 roku. Z „Areny” właśnie – obiektu będącego modernistycznym symbolem Poznania. 

Jako dziennikarz ówczesnego tygodnika „Basket”, byłem tego Meczu Gwiazd współorganizatorem. Pamiętam go jak dziś, bo człowiek zazwyczaj dobrze pamięta swoją maturę. Wracałem na tę z polskiego nocnym pociągiem z Poznania. 

Wyobraźnia? Pozostaje pod wrażeniem ostatnich play-offów, które – wraz z kilkudziesięcioma tysiącami innych ludzi w Polsce nagle włączającymi telewizory, by obejrzeć finał polskiej ligi – ponownie wepchnęły mnie w objęcia PLK. 

Już widzę play-offy 2027. Nie tylko Anwil, Czarni czy Trefl, ale też Legia, Śląsk i Lech? Mniaaam. Oczyma wyobraźni dostrzegam już zarysy hali Wisły Kraków, cień Resovii i zastanawiam się, czy zza rogu nie wyskoczy zaraz jakiś klub z Białegostoku…

Wówczas następuje nagłe cięcie. 

Ktoś bezceremonialnie budzi mnie z pięknego snu, łapiąc za ramię. Patrzę lekko zdezorientowany przed siebie, a tu Eugeniusz Kijewski też jest łapany za ramię. Dorwał go ten sam człowiek!

Marek Lembrych.

– Panowie, dokończycie sobie później – teraz wszyscy musimy zejść na dół, będzie pokaz sztucznych ogni – ordynuje tonem, który mógłby nie znieść sprzeciwu, szef Lubelskiego Związku Koszykówki.  

Magia pryska. Do wizji wielkiego Lecha już z Eugeniuszem Kijewskim nie wrócimy. 

Inne pozytywy? Było ich całkiem niemało. 

Gala się odbyła. Można psioczyć, że prezes Piesiewicz nie okazał się oratorem pokroju Margaret Thatcher. Można mu wyrzucać, że w dużej mierze wydaje publiczne pieniądze, nawet jeśli Thatcher twierdziła, że takowe nie istnieją. Ale przecież to dzięki niemu mogłem po dłuższej przerwie porozmawiać z Eugeniuszem Kijewskim. Ludzie, którzy tworzą polską koszykówkę, powinni się regularnie spotykać. Zatem: brawo prezes Piesiewicz!

Miejsce odbycia gali okazało się co najmniej urokliwe. Mała Wieś pod Grójcem – brzmi idyllicznie, a w rzeczywistości wygląda jeszcze lepiej. Szczególnie w promieniach zachodzącego słońca. Poetyckie podkreślenie tego, że ten sezon się naprawdę skończył. Na tak uroczym bezludziu, że nawet zorganizowany bez zbędnej skromności pokaz sztucznych ogni – coraz bardziej passé w większych miastach – tam co najwyżej wadził okolicznym zwierzętom zagrodowym. 

Koncepcja zakładająca, że sponsorzy rozgrywek powinni na koniec sezonu nie tylko wręczać nagrody najlepszym koszykarkom i koszykarzom, ale również sami je otrzymywać od władz polskiej koszykówki jest – co by tu dużo nie mówić – innowacyjna. Ale może tak być musi? Może naprawdę zdobycie jakichkolwiek pieniędzy na polską koszykówkę graniczy obecnie z cudem i już? Dla momentu, w którym ze sceny padło hasło „koszykarstwo” w laudacji przedstawiciela województwa lubelskiego, warto było wysłuchać kilku mniej porywających. Sport to trochę polityka, a trochę rozrywka. Uczy cierpliwości i bawi! 

Polityka ze sportem przenikają się zresztą w Polsce już do tego stopnia, że nikt się nawet nie stara tym związkom zaprzeczać. Zaczyna dominować ich podkreślanie. Prezes mistrzów Polski mówił ze sceny wprost, że Grzegorz Schetyna, będący szarą eminencją nie tylko wrocławskiej koszykówki, „pomaga otwierać drzwi, które sam Śląsk mógłby co najwyżej uchylić”. Michał Lizak odebrał w ostatnich tygodniach mnóstwo gratulacji. W pełni zasłużonych. Dokładam i swoje skromne. Za szczerość też. 

Wracając jeszcze na chwilę do brutalnie przerwanej rozmowy z Eugeniuszem Kijewskim. 

– A słyszał Pan, że Śląsk zdobył w tym sezonie mistrzostwo, wydając na pensje swoich koszykarzy zaledwie 2,8 mln złotych (ok. 650 tys. dol. – przyp. red.)? – zapytałem go w pewnej chwili. 

– I brawo Śląsk! Gdy ja prowadziłem klub z Sopotu, podpisywaliśmy umowy tej wartości z jednym zawodnikiem. Ba, Rubenowi Wolkowyskiemu zapłaciliśmy prawie milion dolarów. Dokładnie 900 tys. A złoty medal był taki sam – śmiał się Kijewski. 

Oby (jeszcze) lepsze czasy dla polskiego basketu wróciły szybciej niż Lech Poznań do PLK. 

Michał Tomasik

Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>

Autor wpisu:

POLECANE

tagi

Aktualności

– Koszykówka to moja ucieczka od codzienności – przyznaje koszykarz Mateusz Bręk, u którego sukcesy sportowe w ostatnim czasie przeplatały się z trudnymi doświadczeniami poza parkietem. Kogo dziś widzi? – Po prostu chyba szczęśliwego człowieka, który cieszy się tym, że mógł spotkać się w kawiarni i porozmawiać o życiu – odparł, dodając później, że rozmowa ta była pewnego rodzaju formą terapii.

Zapisz się do newslettera

Bądź na bieżąco z wynikami i newsami