W piątek Houston Rockets przegrali z Memphis Grizzlies już po raz drugi w tym sezonie i jeśli trafią na nich w play-off, mogę mieć poważny problem.
Buty gwiazd NBA – też możesz takie mieć >>
W kontekście walki o mistrzowski tytuł na Zachodzie wskazuje się głównie Golden State Warriors, San Antonio Spurs, czasem wspomina się o Los Angeles Clippers i coraz częściej o Houston Rockets (31-8). Przy aktualnym układzie tabeli „Rakiety” awansowałyby do play-off z trzeciego miejsca i z marszu trafiłyby na szóstych obecnie Grizzlies.
I nie byłaby to dla nich dobra informacja.
W piątek Rockets mieli nieprzyjemność zmierzyć się z nimi po raz drugi w tym sezonie i po raz drugi zawiedli, tym razem przed własną widownią. Pod koniec pierwszej połowy prowadzili nawet różnicą 16 punktów. W ogóle przed przerwą zdobyli ich aż 64 przy ponad 58-procentowej skuteczności z gry. Potem jednak poirytowany trener Grizzlies David Fizdale nakazał swoim zakapiorom mocniejszą presję i w drugiej części oglądaliśmy już zupełnie inne zawody.
Odpowiedź gości całkowicie przytłoczyła koszykarzy Mike’a D’Antoniego. Po przerwie Grizzlies zatrzymali ich na 41 punktach i skuteczności na poziomie 26,1 proc. W trzeciej kwarcie, która całkowicie odwróciła losy rywalizacji, Rockets mieli tylko 6 celnych prób z gry (na 24 oddane), a jedyną trójkę przez 12 minut trafił dla nich Eric Gordon.
Faworyt do nagrody MVP James Harden, pilnowany przez wyższego Jamesa Ennisa – przy asyście Tony’ego Allena – w drugiej połowie trafił tylko jeden rzut z gry. Dostał wprawdzie jeszcze 9 rzutów wolnych, ale to i tak niewielka cena za skuteczne ograniczenie jego możliwości.
W sumie „Brodacz” uzbierał 27 „oczek” i 9 asyst, na przestrzeni 20 ostatnich meczów zaliczając dopiero drugi występ z dwucyfrową wartością w tylko jednej kategorii statystycznej. Przy okazji popełnił też 7 strat. W dwóch meczach z Grizzlies w sumie miał ich 16, a punktów zdobywał średnio 21,5. To o 7,1 mniej niż wynosi jego średnia i 4 mniej niż jego przeciętna zdobycz z czterech spotkań przeciwko Grizzlies w poprzednim sezonie. W ogóle w 17 pojedynkach stoczonych od momentu, kiedy dołączył do zespołu z Houston, rzucał im przeciętnie 21,2 pkt.
– Nie mogłem złapać odpowiedniego rytmu, to wszystko – powiedział Harden po piątkowym starciu. I miał rację, z tym że to Fizdale wymyślił, jak go z tego rytmu wybić. Oczywiście pamiętać trzeba, że zabrakło kontuzjowanego Clinta Capeli, a w pierwszym meczu nie było także Patricka Beverley’a, niemniej już da się zauważyć, że z tym konkretnym rywalem Rockets mogą mieć spory problem.
Harden raz już miał okazję spotkać się z Grizzlies w play-off, w półfinale konferencji w 2011 roku jeszcze w barwach Oklahoma City Thunder, i wie, że nie jest to łatwa sprawa. Ostatecznie dalej przeszli OKC, ale do rozstrzygnięcia potrzebnych było aż siedem spotkań. „Miśki” nie należą do zespołów, z którymi chcesz bić się w serii do czterech zwycięstw. Zawsze potrafią narozrabiać. Zresztą jeszcze w 2013 roku docierali aż do finału Zachodu.
To zimnokrwiści wyjadacze, którzy świetnie czują się chociażby w końcówkach na styku. W piątek wygrali 13. kolejny mecz rozstrzygnięty różnicą maksymalnie 5 punktów lub dogrywką. To najdłuższa tak seria od ponad dekady. Jak podało ESPN, w ostatnich 5 minutach tego typu spotkań rozegranych na przestrzeni sześciu ostatnich sezonów są lepsi od rywali w stosunku 159:88.
Poza tym w obecnych rozgrywkach nie przegrali jeszcze z nikim z czołówki zachodu. Wygrali oba mecze z Warriors i oba przeciwko Rockets. Ze Spurs jeszcze nie mieli okazji się sprawdzić. Przed pierwszą w tym sezonie staną 6 lutego we własnej hali, ale do tego czasu czeka ich jeszcze trzecia potyczka z Rockets (21 stycznia, również w FedEx Forum). Do czwartej i ostatniej dojdzie 4 marca w Houston. Zobaczymy, czy do tego czasu Mike D’Antoni znajdzie sposób na trzecią obronę NBA.
Mateusz Orlicki
https://www.youtube.com/watch?v=bNfSQWfD60Y