
Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 500 i 50 zł na start. Sprawdź! >>
Początek spotkania przyniósł kilka nowości – w pierwszej piątce Anwilu pojawił się Alex Olesiński, a zespole gości debiutował Roy Murble, który z PLK przywitał się dwoma trójkami. Między innymi dzięki tym trafieniom MKS szybko wypracował sobie przewagę, która urosła nawet do 18 punktów.
Świetnie grał Mike Lewis, który na półdystansie był nie do zatrzymania. Włocławianie wyglądali na nieco śniętych, a ich obrona w ogóle nie przypominała tej z początku sezonu. W ataku także było bardzo słabo – statycznie i nieskutecznie. Po 20 minutach MKS prowadził 48:35.
Gospodarze po zejściu do szatni w przerwie wyszli z niej kompletnie odmienieni. W Anwil wstąpiła energia, co szybko przełożyło się na nacisk w obronie i też o wiele więcej ruchu w ataku. Duży udział w powrocie włocławian miał Kamil Łączyński, który efektownymi podaniami znajdował kolegów pod samą obręczą.
MKS stracił nawet prowadzenie podczas szturmu Anwilu, ale jednak trzecią kwartę udało się jeszcze skończyć na delikatnym plusie. Dąbrowianie złapali oddech, uspokoili grę i wrócili do wyszukiwania swoich przewag w konkretnych pojedynkach. Na pierwszy plan wysunął się Josip Sobin, który często był najsprytniejszy w podkoszowym tłoku.
Anwil znów musiał gonić, szukać zawodników, którzy pociągną atak. Z uwagi na uraz w drugiej połowie na boisko nie wyszedł już Kyndall Dykes, więc jego rolę przejął James Bell, który dominował swoją fizycznością w grze 1 na 1. Do niego zaraz potem dołączyli rodacy, Jonah Mathews (23 punkty) i Luke Petrasek – na tablicy wyników zrobiło się +3 dla gospodarzy.
MKS nie dawał jednak za wygraną – najlepszy swój mecz w sezonie rozgrywał Steven Haney (20 punktów), którego celne rzuty wolne zniwelowały straty do ledwie 1 punktu. W kolejne akcji jednak Amerykanin podał prosto w ręce Kamila Łączyńskiego, który tak naprawdę swoimi osobistymi zamknął to spotkanie. Anwil gonił, dogonił i na końcu wygrał – 90:86.
GS