fot. Andrzej Romański / plk.pl
Jeszcze w styczniu tego roku Śląsk ogłosił transfer Serhija Pawłowa. I tak jak zapowiedzi nowych zawodników w klubie najczęściej są odbierane pozytywnie (jako wprowadzenie nowej krwi, nowej energii), tak dołączenie Ukraińca do ówczesnych mistrzów Polski nie spotkało się z aprobatą kibiców WKS-u. Jak się później okazało, Pawłow był zupełnie zbędny w tej drużynie. Łącznie wystąpił w pięciu spotkaniach – dwóch w Energa Basket Lidze i trzech w EuroCupie. Wszystkie te mecze Śląsk przegrał, a niedługo później klub rozstał nie tylko się z bezbarwnym na boisku Ukraińcem, ale i trenerem Andrejem Urlepem. Taka to była historia.
Od tego momentu minęło 10 miesięcy. Śląsk ma za sobą najgorszy dotychczas występ w tym sezonie – w słupskiej Hali Gryfia w trakcie pierwszej połowy zdobył 13 oczek, a cały mecz przegrał 53:78. Kibice są wściekli, w drużynie panuje raczej nerwowa atmosfera. Zwykła sportowa wściekłość wśród graczy przejawiała się już podczas niedzielnego spotkania z Czarnymi.
W ostatnim czasie sporo mówiło się o ewentualnych roszadach. Największa zaszła na stanowisku trenera – Olivera Vidina zastąpił Jacek Winnicki. W przypadku takich decyzji nowy szkoleniowiec najczęściej otrzymuje możliwość choćby drobnych zmian w składzie. Na takie wciąż czekali wrocławscy kibice. W końcu transfer Kendale’a McCulluma nie był decyzją Jacka Winnickiego, o czym w rozmowie poinformował nas sam trener.
W końcu zaczęły się przewijać dwa nowe nazwiska. Najpierw mówiło się o ewentualnym przyjściu Erica Griffina, czyli byłego gracza Zastalu Zielona Góra. To rozbudziło nadzieje kibiców, bowiem Amerykanin wykręcał dotychczas świetne liczby m.in. w izraelskiej czy greckiej ekstraklasie. A jeśli nie Eric Griffin, to Sagaba Konate, bo to o nim coraz częściej mówiło się w kwestii dołączenia do wicemistrzów Polski. Jednak także w przypadku Malijczyka nie doczekaliśmy się grafiki oficjalnie potwierdzającej transfer.
Z kolei we wtorek WKS ogłosił kogoś jeszcze innego. Do Wrocławia na zasadzie wypożyczenia trafił Andrii Voinalovych, czyli 23-letni Ukrainiec. To podkoszowy, który w barwach Śląska powinien funkcjonować przede wszystkim jako “czwórka”. Potrafi przymierzyć z dystansu, natomiast nie jest to strzelec, który będzie trafiał trójkę za trójką. To nie ten koszykarz. Przyjście Voinalovycha nie sprawiło, że lokalni kibice znów przejawiają optymizm. Całkiem pewnie wyglądał jeszcze w zeszłym sezonie, grając w lidze łotewsko-estońskiej. Tam jego średnie statystyki wynosiły ponad 16 punktów i prawie 5 zbiórek w każdym meczu.
Nadszedł sezon kolejny, a wraz z nim znaczny spadek formy. Nie bez powodu Prometey na chwilę rozstał się z Voinalovychem. Ten był po prostu niepotrzebny w rotacji. Jego średnie statystyki z ostatnich sześciu meczów to: 1 punkt, 0,8 zbiórki oraz 0,3 asysty. W tych samych rozgrywkach, co kilka miesięcy wcześniej! Statystyk z EuroCupu, w których teraz będzie reprezentował Śląsk, tym bardziej nie ma sensu przytaczać. Zresztą, z jakiegoś powodu na stronie wrocławskiego klubu nie znajdziecie tych liczb. Nie ma czym się chwalić.
Ukrainiec dołącza do Śląska w trakcie ogromnego kryzysu. Kto by teraz nie został ogłoszony, będzie musiał liczyć się z ogromną, jeszcze większą niż dotychczas, presją. Czy transfer (a w tym przypadku wypożyczenie) Voinalovycha to ruch, który pozytywnie wpłynie na wicemistrzów Polski? Naszym zdaniem, ta historia może być bardzo podobna, co w przypadku Pawłowa. Pierwszy sprawdzian? Już w sobotę podczas meczu z PGE Spójnią Stargard.