Osiem zwycięstw w ostatnich dwunastu meczach to zdecydowana poprawa Minnesota Timberwolves, którzy wreszcie walczą o playoffs. Czego im brakuje, by zrobić następny krok do przodu?
Niezwykła kolekcja zegarków dla fanów NBA >>
Nie chciałbym specjalnie umniejszać sukcesów drużyny z Minneapolis, ale zdecydowanie sprzyja im terminarz. Wśród tych 8 wygranych tylko 3 przyszły z zespołami, które mają dodatni bilans – Houston Rockets, Oklahoma City Thunder i LA Clippers.
Ułatwienie polegało jednak na tym, że Rockets grali dzień po dniu, Thunder trafili na dzień, w którym Russell Westbrook trafił 1 z 10 rzutów za trzy punkty i popełnił 10 strat. Clippers z kolei grali już bez Chrisa Paula, a jeszcze bez Blake’a Griffina. Byli zatem mocno osłabieni.
Mimo wszystko na wcześniejszym etapie sezonu Wolves zdecydowanie częściej przegrywali też z drużynami z dołu tabeli. Teraz jest tego zdecydowanie mniej.
KAT potrafi niszczyć
Duża w tym zasługa Karla-Anthony’ego Townsa. Najlepszy debiutant poprzednich rozgrywek gra w ostatnich tygodniach wyśmienicie. W trakcie tych 12 meczów notuje średnio 28,1 punktu, 12,7 zbiórki i 2,1 bloku na mecz, a to wszystko przy skuteczności powyżej 60% z gry i 51,7% w rzutach za 3 punkty.
Młody podkoszowy Wolves już w trakcie swoich debiutanckich rozgrywek był bardzo chwalony między innymi przez Kevina Garnetta, a teraz udowadnia, że poprzedni sezon nie był przypadkiem i jego rozwój idzie w dobrym kierunku.
Jednak jego dobrej gry nie byłoby bez lepszej formy Ricky’ego Rubio. Hiszpan od początku rozgrywek był tematem plotek transferowych. Miał przezimować pierwsze miesiące w Minneapolis, by potem zostać wymienionym i zwolnić miejsce w pierwszym składzie dla Krisa Dunna. Debiutant jednak, póki co, nawet w ograniczonym czasie gry nie prezentuje wystarczającego poziomu.
Hiszpan przez ostatnie 12 meczów notuje średnio 12,2 punktu i 11,2 asysty na mecz. Trafia też niezłe jak na niego 40,2% z gry i 29,6% za trzy. Miał nawet mecz przeciwko Orlando Magic, gdy trafił 6 trójek. Rubio bardzo dobrze reguluje tempo gry i to on stoi za jeszcze lepszym uruchamianiem Townsa i znajdowaniem go na dobrych pozycjach.
Brak wiary w dublerów
Dobra gra tych zawodników to plus, ale tak dobra gra wynika z tego, że spędzają ze sobą mnóstwo czasu na parkiecie. Pierwsza piątka Wolves gra ze sobą średnio 21,6 minuty na mecz. Żadna inna piątka w NBA nie gra razem więcej niż 20 minut.
Zach LaVIne, Andrew Wiggins i Karl-Anthony Towns są w pierwszej dziesiątce zawodników pod względem średniej minut. Każdy z nich gra powyżej 36 minut. Z kolei Rubio i Gorgui Dieng również grają powyżej 30 minut. Dla porównania San Antonio Spurs mają tylko dwóch graczy powyżej 30 minut, a gdy trzy lata temu zdobywali mistrzostwo nie mieli ani jednego gracza w sezonie zasadniczym ze średnią 30 minut.
To oczywiście pokłosie braku klasowych zmienników. Tom Thibodeau w swoim pierwszym sezonie jako zarządca drużyny, nie tylko trener, nie postarał się o uzupełnienie składu dla młodych gwiazd. Regularnie w rotacji grają tylko Kris Dunn, Shabazz Muhammad i Nemanja Bjelica. Poza tą trójką z rezerwowych tylko Cole Aldrich zagrał w 40 meczach, reszta nie przekroczyła 30 i powodem braku ich gry nie były kontuzje, a decyzje trenera.
Thibodeau zatem dał ciała. Trzej gracze ściągnięci przez niego tego lata to Brandon Rush, Cole Aldrich i Jordan Hill. Wspólnie uzbierali mniej niż 700 minut od początku rozgrywek. Oczywiście Wolves muszą być przygotowani na to, że w niedługim czasie zaleją ich problemy z wysokimi kontraktami młodych gwiazd, ale bez dobrych zmienników nic w tej lidze nie osiągną.
Thibodeau musi zatem lepiej przepracować najbliższe lato. Ciekawych nazwisk nie zabraknie na rynku. Nie ma co się łudzić, że Wolves powalczą o największe nazwiska, ale do uzupełnienia ławki rezerwowych powinni znaleźć dobrych wolnych agentów.
Dostępni będą choćby Patty Mills, Shaun Livingston, Darren Collison, Thabo Sefolosha, P.J. Tucker, Jeff Green, Ersan Ilyasova, Amir Johnson, Terrence Jones, Nene czy Zaza Pachulia. Tylko Thibodeau będzie musiał zaufać większej liczbie graczy. A patrząc na to jak pracował wcześniej w Chicago Bulls, szanse na to nie są zbyt duże.
Piotr Zarychta, Twitter