W koszykarskiej kadrze grał na igrzyskach w Moskwie i na mistrzostwach Europy. Z Wybrzeżem Gdańsk zdobywał medale mistrzostw Polski i wystąpił też w jego barwach w ekstraklasie… piłkarzy ręcznych.
Szukasz butów retro – sprawdź w Sklepie Koszykarza >>
Dzisiaj trudno byłoby sobie wyobrazić podobną sytuację, ale czterdzieści lat temu taka historia się zdarzyła.
Wojciech Rosiński koszykówki nauczył się w rodzinnym Inowrocławiu, skąd wywodzi się spora grupa znakomitym zawodników, reprezentantów kraju, poczynając od Ryszarda Olszewskiego – olimpijczyka z Rzymu (1960), czterokrotniego uczestnika mistrzostw Europy i najlepszego polskiego koszykarza roku 1961 w barwach AZS Toruń, Tomasza Torgowskiego i Piotra Barana – uczestników ME 1991, Radosława Hyżego, który wystąpił w Eurobaskecie 2007, po najlepszego strzelca obecnego sezonu PLK Krzysztofa Szubargę (Eurobasket 2009 i 2013).
Transfer za dresy
Jego talent odkrył nauczyciel w Szkole Podstawowej nr 9 i trener w Noteci Mątwy Mieczysław Silecki. Już po roku treningów licealista został powołany na konsultację kadry młodzieżowej do Warszawy.
– Wybrał mnie profesor Silecki. Z „pipidówki” pojechałem do stolicy, gdzie spodobałem się samemu Witoldowi Zagórskiemu. Trener docenił moją postawę i talent rzutowy – wspomina Rosiński.
Na początku lat 70. znalazł się w reprezentacji juniorów, obok m.in. Eugeniusza Kijewskiego, Ireneusza Mulaka, Wojciecha Fiedorczuka. Wkrótce trafił też do silnej wówczas koszykarskiej sekcji Wybrzeża Gdańsk. Za 12 par dresów – jak wspomina. Już w pierwszym sezonie w barwach “Gdańskich Korsarzy” zdobył brązowy medal (1975). Po jeszcze cenniejsze krążki sięgał z drużyną prowadzoną przez Jana Jargiełłę w 1978 (złoto) i 1980 (srebro).
Na ratunek ręcznym
W międzyczasie Rosińskiemu zdarzyło się wystąpić w barwach Wybrzeża w spotkaniu piłkarzy ręcznych.
– To był raczej drobny epizod. Rozegrałem dwa mecze ligowe z Grunwaldem Poznań, już po zakończeniu sezonu w lidze koszykarzy. Strzeliłem nawet bramkę reprezentantowi Polski Henrykowi Rozmiarkowi. Skąd się wzięła piłka ręczna? Po przeprowadzce z Inowrocławia do Wybrzeża mieszkałem w Gdańsku w klubowym domku przy stadionie żużlowym razem z Markiem Panasem, czołowym graczem tej dyscypliny. Koszykarze ćwiczyli w starej, dziś spalonej hali stoczni. Po nas mieli zajęcia szczypiorniści. Czekając na Marka, zostawałem czasem na ich treningu. Trochę się bawiłem, rzucałem na bramkę.
– Przy swoich 198 cm wzrostu uchodziłem za sprawnego: szybko biegałem, wysoko skakałem, potężnie rzucałem, chociaż nie wszystko mieściło się w świetle bramki.
O jego ligowych występach w ekipie piłkarzy ręcznych w hali przy Kołobrzeskiej zadecydowała też trudna sytuacja kadrowa zespołu szczypiornistów w sezonie 1978/79.
– Wybrzeże zaczęło się “sypać”, dotknęła nas plaga kontuzji, niektórzy grali z blokadą. To był okres kryzysowy, broniliśmy się przed spadkiem. Można powiedzieć, że Wojtek był “awaryjnym” piłkarzem ręcznym, ale był nam potrzebny. Miał taki nietypowy koszykarski krótki kozioł, skakał też nietypowo. Ale rzut miał zupełnie niezły, silny. Radził sobie z piłką” – wspomina Zdzisław Czoska, były szczypiornista, kierownik i trener gdańskiego zespołu.
Koszykarze i szczypiorniak
Współlokator i kolega Marek Panas zwraca jednak uwagę, że brakowało mu koniecznej w piłce ręcznej twardości: – Namówiłem go, żeby spróbował ze względu na warunki: wzrost i skoczność. Grał na lewym rozegraniu, ale koszykówka jest inną grą niż ręczna.
– To rzadki przypadek, żeby zawodnik zagrał na poziomie ekstraklasy w dwóch różnych grach zespołowych. Piłka ręczna potrzebowała wówczas wysokich zawodników na pozycję rozgrywającego. Wielu ich wówczas nie było – ocenia legendarny trener reprezentacji szczypiornistów, były prezes Związku Piłki Ręcznej w Polsce i rektor gdańskiej AWF Janusz Czerwiński, który zaczynał sportową karierę od… koszykówki.
Ciekawe, że jeden z najlepszych w historii polskich koszykarzy Mieczysław Łopatka, pięciokrotny olimpijczyk i król strzelców mistrzostw świata w Urugwaju (1967), był także królem strzelców ligi piłkarzy ręcznych – w 1959 roku, gdy jego Start Gniezno, debiutujący na najwyższym szczeblu, wywalczył brązowy medal mistrzostw Polski.
W olimpijskim 1980 roku Rosiński z 775 pkt w 36 meczach był trzecim strzelcem rozgrywek ligowych za takimi asami jak Mieczysław Młynarski – 1002 i Kijewski – 926.
– Przyjemnie było znaleźć się w takim gronie, ale ja niekoniecznie nastawiałem się na strzeleckie rekordy. Dla mnie liczyła się drużyna, gra w obronie – opowiada Rosiński.
– Był wyróżniającym się strzelcem w lidze. Występował na pozycji rzucającego obrońcy. Warunki fizyczna miał takie, że mógł też zagrać jako niski skrzydłowy. Ja widziałem go na pozycji rzucającego obrońcy. Kiedy do rozgrywającego Gienka Kijewskiego, bardzo dobrze kozłującego gracza, podchodziło czasami dwóch rywali, wtedy na pozycję rzutową wychodził Rosiński. Nie bez znaczenia były też jego walory fizyczne w obronie, walka na tablicach. Z reguły przeciwnicy nie mieli na pozycji numer 2 gracza mierzącego prawie dwa metry. Poza tym Rosiński był zawodnikiem niesamowicie silnym fizycznie, o dobrej technice – charakteryzuje go były trener kadry Jerzy Świątek.
Blisko europejskiej czołówki
Na igrzyskach 1980 roku w Moskwie, dokąd drużyna pojechała w ostatniej chwili, dzięki temu, że turniej zbojkotowała ekipa Portoryko, Polacy – prowadzeni przez Stefana Majera – wywalczyli siódme miejsce. Takie same lokaty biało-czerwoni, z Rosińskim w składzie, zajmowali w mistrzostwach Europy 1979 i 1981. W reprezentacji w latach 1977-81 rozegrał 61 spotkań, zdobywając 236 punktów. W polskiej ekstraklasie występował przez dziesięć sezonów, w 243 spotkaniach uzyskał w sumie 3843 pkt.
– Sportowiec marzy o zdobywaniu medali. Jednak siódme miejsca na igrzyskach i w mistrzostwach Europy, w czasach, gdy byliśmy równorzędnym partnerem dla Greków czy Hiszpanów to miłe wspomnienia.
W czerwcu 1981 roku Rosiński wystąpił w Krakowie w barwach Wisły w Festiwalu FIBA, w którym polski zespół spotkał się z drużyną europejskich gwiazd.
Innym przyjemnym momentem był start w akademickiej reprezentacji Polski w Uniwersjadzie w Sofii (17-31 sierpnia 1977).
– Najwyższą satysfakcję odczułem, gdy trener amerykańskiej reprezentacji wypowiadał się o mnie bardzo pochlebnie. Widział mnie w drużynie uniwersyteckiej. Wtedy nie było to jednak możliwe.
Polacy zajęli w Sofii 10. miejsce, ze zwycięzcą turnieju ekipą USA przegrali 62:91. Trenerem Amerykanów był Denny Crum z University of Louisville. W zespole grali m.in. 20-letni wówczas Larry Bird czy Darrell Griffith, król wsadów noszący przydomek “Dunkenstein”, czołowi koszykarze NBA w latach 80.
7 sezonów u bratanków
Niewiele brakowało, by Rosiński został pierwszym polskim koszykarzem w lidze dawnej Jugosławii, wówczas światowej potęgi w tej dyscyplinie.
– Byliśmy na turnieju w Skopje. Spodobałem się działaczom tamtejszego klubu Rabotnicki. Chcieli ze mną podpisać kontrakt, ale nie zdążyli, bo zamknęło się u nich okienko transferowe. Nic nie mogli wskórać, przepisy mieli restrykcyjne. Jak rządził Tito, to nawet światowej klasy koszykarze, jak Cosic czy Kicanovic nie jechali z reprezentacją na mistrzostwa Europy, bo musieli odbyć szkolenie wojskowe – wspomina.
Zamiast do Jugosławii Rosiński w połowie lat 80. trafił na Węgry, gdzie spędził siedem sezonów.
– Wracając z Jugosławii zatrzymaliśmy się Szekesfehervar, gdzie graliśmy w Videotonem. Do tego klubu miał przejść z Wybrzeża Marek Mikulski. Tymczasem po meczu gospodarze przyszli z propozycją do mnie. Głupia sytuacja. Mój serdeczny kumpel, u którego byłem świadkiem na ślubie, szykował się na transfer, a oni wybrali mnie. Marek rozwiał jednak moje wątpliwości. Namawiał mnie, żebym powiedział +tak+. W węgierskich klubach grało wtedy wielu polskich koszykarzy – m.in. Zbigniew Pyszniak, Jacek Międzik, Dariusz Szczubiał, Justyn Węglorz.
– Śmiałem się, że Polacy pojechali do bratanków, nauczyli ich grać, a potem reprezentacja Węgier ograła naszą w eliminacjach ME 1999, m.in. w Tarnowie.
Dziś 62-letni Rosiński, absolwent gdańskiej AWF, jest dyrektorem gimnazjum w Głuchowie, w podtoruńskiej gminie Chełmża. Wychowuje w niej koszykarską młodzież. Działający przy szkole UKS Stoper realizował projekt klasy sportowej dla dziewcząt z rocznika 1998.
– Z tą klasą z wiejskiego gimnazjum doszliśmy do ćwierćfinału mistrzostw Polski, przegrywając na tym etapie z MUKS Bydgoszcz, który potem wywalczył tytuł. Dochowaliśmy się dwóch młodzieżowych reprezentantek kraju. W kadrze U-16 jest Magdalena Szulc (186 cm), którą oddaliśmy do Sokołowa Podlaskiego, a w drużynie U-15 Ewelina Śmiałek (192), dziś zawodniczka MUKS Bydgoszcz – mówi Rosiński.
Marek Cegliński