
Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>
Kolejna odsłona „Świętej Wojny” rozpoczęła się lepiej dla Śląska, który dzięki grze pod kosz, dość szybko wyszedł na kilkupunktowe prowadzenie. Gospodarze z kolei szukali pozycji na obwodzie, ale piłka nie wpadała do kosza. Anwil jednak podkręcił śrubę w obronie i po serii punktów Luke’a Petraska włocławianie wrócili do gry.
Ten mecz stał pod znakiem gry fizycznej i w pierwszych 20 minutach to raczej Śląsk lepiej się w niej czuł, a przynajmniej do niej dążył. Wrocławianie szukali swoich przewag bliżej kosza i dobrze z tego korzystał chociażby Kerem Kanter (9 punktów do przerwy). Anwil za to w drugiej kwarcie dużo w ataku zawierzył Kyndallowi Dykesowi, który trafił kilka dla siebie charakterystycznych rzutów – miał 13 punktów po dwóch kwartach.
Włocławianie spróbowali grać dynamiczniej i z kolei Śląsk w tym nie czuł się komfortowo, tak jak Anwil w podkoszowej bitce. Uaktywnił się w końcu Jonah Mathews, który wyraźnie chciał pojedynkować się z Travisem Tricem. Amerykanin z Anwilu trafił 4 rzuty z rzędu i nawet czas dla trenera Andreja Urlepa nie wybił ho z rytmu. Trice podjął wyzwanie i też odpowiedział trójkami, ale i asystami, na czym korzystali Meiers i Ramljak.
Mathews chyba nie przewidział, z kim zadziera, bo Amerykanin w pojedynkę przejął mecz. Po 20 minutach Śląsk był na prowadzeniu – 50:48. Druga połowa zaczęła się tak jak pierwsza – od wykorzystywania środkowych. Tym razem Anwil lepiej to zrobił – Żiga Dimec zdobył szybko 6 punktów. Do głosy ponownie zaraz doszedł także Mathews i Dykes i Anwil odskoczył na 13 punktów.
Włocławianie napędzali się udanymi akcjami w obronie, a w ataku w niesamowitej dyspozycji był Dykes, który szybko przekroczył barierę 20 zdobytych punktów (ostatecznie skończył na 30 oczkach). Goście mieli moment bezradności, ale ich lider, Travis Trice, jeszcze nie złożył broni i pociągnął zespół do pogoni w czwartej kwarcie.
Trener Przemysław Frasunkiewicz szybko musiał wracać do swoich liderów, choć w drugiej połowie nie skorzystał z Kamila Łączyńskiego (prawdopodobnie uraz). Wrocławianie mimo to zdołali złapać kontakt i mecz skazany był na zaciętą końcówkę. Nadszedł więc czas indywidualności. Dykes i Mathews oddawali mnóstwo rzutów, a po drugiej stronie dobry moment zaliczył Łukasz Kolenda, który trafił dwie bardzo ważne trójki. Dużo dobrego w obronie obręczy dawał Cyril Langevine, który rozdał aż 5 bloków, większość efektownych.
Śląsk w kluczowych momentach jednak mocno cię pomyli – Kolenda nie trafił nawet w obręcz, a Justice zgubił piłkę będąc praktycznie sam na sam z koszem. Kolejna strata już definitywnie pogrzebała gości – w kontrze wsadził Bell, a potem trójkę przymierzył Petrasek. Anwil po raz drugi w tym sezonie ograł Śląsk – tym razem 97:89.
GS
Superbet – najlepsze kursy na koszykówkę. Cashback 1300 i do 200 zł na start. Sprawdź! >>