– Skoro nie mamy dobrych trenerów, skoro oni powinni wyjeżdżać, szkolić się, uczyć od najlepszych, to dlaczego nie powinni wyjeżdżać zawodnicy? – mówi Aleksander Mrozik.
PLK, NBA – obstawiaj na UNIBET i wygrywaj kasę! >>
W blogowej analizie Adama Romańskiego „Jesteśmy słabi i od tego zacznijmy” jednym z wątków jest rozwój karier naszych utalentowanych graczy i ich wyjazdy do USA. O zdanie na ten temat zapytaliśmy Aleksandra Mrozika, młodszego brata Pawła pracującego jako trener w NCAA. Aleksander też jest trenerem i organizuje cykliczne campy (m.in. pod szyldem swojej HoopLife Academy) i wysyła młodych graczy do USA.
Łukasz Cegliński: To słuszna droga dla utalentowanych koszykarzy z Polski?
Aleksander Mrozik: – To zależy, bo wyjazd do USA nie jest dla każdego – są tacy zawodnicy, dla których nie ma on sensu. Weźmy takiego Filipa Siewruka – jeśli masz talent tej miary, że sięga po ciebie Barcelona, to oczywiście nie trzeba jechać do USA. Bo generalnie, zawsze chodzi przecież o to, by znaleźć się tam, gdzie można się najwięcej nauczyć. Barcelona albo jakiś inny klub, poziom rywalizacji i poziom szkolenia przewyższający ten, w którym się aktualnie dany zawodnik znajduje – to będzie dobry kierunek.
Zdaniem Adama amerykańskie szkoły „piorą mózg” naszym utalentowanym koszykarzom twierdząc, że studia w USA są dla nich bardzo korzystne.
– Z wieloma tezami i argumentami Adama z jego tekstu się zgadzam, ale akurat z tym nie. Na wyjazd do USA nie można patrzeć wąsko i podam przykład Tomasza Gielo. Pomagałem rekrutować go trenerom z Liberty, byłem z nimi, jak rozmawiali w Polsce z rodzicami Tomka. A ci mówili jasno: dla nas koszykówka jest na drugim miejscu, nam zależy przede wszystkim na tym, by Tomek skończył szkołę. Nie zawsze oczywiście tak jest, ale trzeba pamiętać, że wyjazd do USA to kontynuowanie gry i nauki zarazem – młody człowiek się kształci i cały czas ma otwarte wszystkie opcje.
Co do tego prania mózgu – nie wiem, czy Adam był w USA, czy widział na własne oczy, jak to działa. Owszem, można powiedzieć, że Amerykanie wszystkim i wszędzie piorą mózg, przecież ten ich entuzjazm, ten wieczny optymizm, że się uda, można pod to podciągnąć. Ale Amerykanie nie mówią ci, że jak przyjedziesz, to na pewno będziesz zawodnikiem NBA. Oni wierzą, że tak będzie, bo wychowali wielu koszykarzy, którym się to udało.
No dobra, ale Adam przytacza konkretne dane, które temu przeczą: „Spośród 68 Europejczyków w NBA zaledwie trzech przyjechało do USA przed college (czyli do szkoły średniej), a tych, którzy studiowali w USA jest także niewiele. Co roku do draftu NBA trafia kilkunastu zawodników bezpośrednio z Europy, a tylko ośmiu w sumie było w latach 2010-2016 Europejczyków z amerykańskich uniwersytetów!”.
– No tak, ale najlepsi Europejczycy – trochę tak jak Siewruk – nie wyjeżdżają do USA, tylko do Barcelony czy Realu. Tam trafiają największe talenty.
Nasze największe – np. Maciej Bender i Igor Yoka-Bratasz – pojechały do USA, do szkoły średniej.
– Bo, z całym szacunkiem dla naszych graczy, największe talenty z Polski to nie jest europejski pierwszy sort, tylko drugi albo trzeci. Nie bez przyczyny gramy w Dywizjach B, nasi najlepsi nastolatkowie w niczym nie przypominają poziomem gry Ricky’ego Rubio czy Luki Doncicia. Ale z całego serca im tego życzę. Wierzę, że z nowego młodego pokolenia i tak wyrośnie paru wybitnych graczy europejskiego formatu.
U Adama w tekście pojawia się pytanie o Bendera – czy zrobił dobrze? Odpowiadając nawiążę do stwierdzeń Adama, który częściowo sobie zaprzeczył. Skoro twierdzimy, że nie mamy dobrych trenerów, skoro uważamy, że oni powinni wyjeżdżać, szkolić się, uczyć od najlepszych, to dlaczego nie powinni wyjeżdżać zawodnicy. Gdzie tu logika? Dlaczego Bender miałby być lepszym graczem zostając w Polsce niż w USA?
Jak sądzisz, jakby teraz wyglądał, w wieku 20 lat, gdyby został?
– Znam Maćka poprzez Pawła, mojego brata, który go trenował w szkole średniej. Wiem, że nie był on fizycznym koszykarzem grającym na kontakcie – był grzecznym i dobrze wychowanym chłopakiem, któremu brakowało na boisku agresji. To, że z łatwością rzucał po kilkanaście punktów w kadetach będąc wyższym od wszystkich o głowę, to nic nie znaczy.
Ameryka zaczęła go uczyć prawdziwej koszykówki – Maciek wcześniej unikał kontaktu, bał się go. No to Paweł i Kamil Pietras uporczywie ćwiczyli z nim w warunkach bojowych, obijali matami, to były ciężkie zajęcia. I jak Maciek po roku wrócił na finały mistrzostw Polski do WKK, jak poczuł różnicę w swojej grze, to zrozumiał, że wybrał dobrze.
OK, ale fakty są takie, że nasz największy talent z rocznika 1997 w swoim drugim sezonie NCAA nie tyle gra, co miota się po boisku. Nieregularne minuty, pojedyncze punkty…
– Zgadzam się, to nie jest dobra sytuacja, że gra tyle, ile gra. Ale mimo wszystko on uczy się poważnej koszykówki od świetnego trenera Boba Hugginsa. Podnosi boiskowe IQ, to zrozumienie gry nie pójdzie w las.
Ale jak nie będzie grał, jak najlepsze lata spędzi w roli drugoplanowego gracza, to może zatracić pewność, stać się jednym z wielu. A to nasz czołowy talent.
– Poziom nauczania koszykówki na Uniwersytecie Zachodniej Wirginii, u Hugginsa, jest tak wysoki, że nie można mówić o rozwoju tylko przez pryzmat meczów. Jasne, granie jest bardzo ważne – ale praca na treningach u dobrego szkoleniowca też. Moim zdaniem w PLK nie ma takiego trenera jak Huggins, z taką wiedzą i warsztatem. W ostatnich latach był nim tylko Saso Filipovski. A jak chcesz grać w Eurolidze, to musisz basketu się nauczyć. Teoria, którą przekazuje mu Huggins, przełoży się na praktykę.
Co konkretnie dają wyjazdy do USA?
– Trzeba przyznać, że nie zawsze trafimy tam na trenera lepszego niż w Polsce. W słabszych szkołach średnich, z drugiej lub trzeciej setki rankingu, wcale nie musimy znaleźć lepszego fachowca niż Tomek Niedbalski. Ale wiem po sobie, bo przeszedłem przecież tę drogę, że zyski i tak są duże. Ja nie wysyłam zawodników w nieznane – wiem, że sama fizyczność, dynamika gry, a przede wszystkim: rywalizacja i konkurencja wśród rówieśników są istotne.
Ja nie byłem wyróżniającym się graczem w Polsce, łapałem się tylko do kadry makroregionu, miałem braki. Jak duże – przekonałem się o tym właśnie w USA, gdy zacząłem grać z rówieśnikami, leżała szczególnie moja gra jeden na jednego. Trener był porównywalny do tego, którego miałem w Polsce, ale konkurencja i liczba meczów były nieporównywalne. W liceum miałem 35 meczów w sezonie i około 65 spotkań w lidze letniej. Grałem 100 meczów rocznie na poziomie, który dla mnie był wyzwaniem. I to jest wielka wartość.
Potrafisz podać konkretne przykłady nastoletnich polskich koszykarzy, którzy wrócili z zagranicy z umiejętnościami o dwa poziomy lub choćby poziom wyższymi niż te, z którymi wyjeżdżali?
– To nie zawsze są gwiazdy, chodzi o progres – Adam Hrycaniuk, typowy wyrobnik, wyjeżdżał ze Stargardu jako wysoki, chudy gracz, nie był graczem wyróżniającym się w Polsce. Ale w USA zrozumiał koszykówkę, wzmocnił się fizycznie, od lat gra w reprezentacji Polski.
Ale co z największymi talentami, np. Michałem Ignerskim czy Przemysławem Karnowskim – oni wrócili lepsi?
– Wrócili zdecydowanie lepsi, a czy lepsi staliby się zostając w Polsce czy szkoląc się Europie? Trudne pytanie, bo jak to zmierzyć?
Choćby poziomem gry na mistrzostwach Europy – w tych młodzieżowych obaj byli świetni, wyróżniali się na tle graczy, którzy potem trafili do NBA. Na EuroBasketach nie robili już takiej różnicy i ja bym się upierał, że widocznego progresu po wyjeździe do USA nie było.
– Pewnie, są argumenty za tym, żeby nie wyjeżdżać do USA, nie powiem, że to jednoznacznie zwycięska sytuacja. Już mówiłem, że to nie dla wszystkich, że wiele zależy od tego czy mieli inne, lepsze oferty z europejskich klubów.
Ale też myślę, że najlepszą odpowiedzią na pytanie o to, co wyjazdy do USA dają i czy warto jechać, byłoby zapytanie o to samego Michała Ignerskiego. Albo taki Jakub Wojciechowski – ostatnio powiedział w wywiadzie, że popełnił jeden błąd – nie wyjechał wcześniej do USA. Zresztą myślę, że inni, którzy byli w USA choćby przez moment – Przemysław Zamojski czy Łukasz Wiśniewski, ale też Gielo, Karnowski, Karol Gruszecki, też nie żałują.
W NCAA jest obecnie także Dominik Olejniczak, który był już testowany na zgrupowaniu seniorskiej reprezentacji, ale ze względu na zmianę szkoły przez rok nie rozegrał ani jednego meczu. Ani jednego, w wieku 20 lat!
– Ale czy to znaczy, że nic nie robił? Nie, przeciwnie! Pracował bardzo ciężko mając do dyspozycji różnych trenerów, których na uczelni ma ośmiu – gdzie miałby takie warunki w Polsce? Adam podaje przykład Artura Packa i jego Get Better, które są tym, co w polskim baskecie się udało. No to Olejniczak miał takie Get Better przez rok – codzienna, ciężka praca nad poprawieniem rzutu, zwodów, siły fizycznej. Wszystko ze specjalistami. Ciężko to zrozumieć, jak się tego nie widzi. Nie trenujesz z zespołem, ale dzień w dzień masz treningi indywidualne.
W Ameryce pracuje się inaczej i podam taki przykład – moim zdaniem Maciek Bender stracił wiele, gdy rok temu przyjechał na młodzieżówkę. Zamiast przed pierwszym rokiem studiów i gry w NCAA przygotowywać się do tego wyzwania fizycznie, grał w lecie w koszykówkę. Dla nas to normalne, ale w USA przeznaczasz ten czas na coś zupełnie innego. Właśnie dlatego Marcin Gortat nie gra w kadrze – bo lato poświęca na odpoczynek, pracę na siłowni, szykuje się na bardzo ciężki, intensywny sezon.
Wiem, że trenerzy młodzieżowych kadr się wkurzą, że wkurzony będzie Tomek Niedbalski, ale tak jest – przyjazd na kadrę czasem po prostu się nie opłaca. Ja jestem w stanie zrozumieć graczy, którzy w lecie chcą inwestować w siebie – nie zagrają w młodzieżówce, ale potem będą gotowi na seniorów.
No ale to błędne koło – tkwimy w Dywizjach B, bo nie grają najlepsi. Nie awansujemy, więc trenerzy się rozwijają. Trenerzy się nie rozwijają, więc szkolą słabych graczy.
– Polska ma 40 mln mieszkańców, powinniśmy mieć 30 talentów pokroju Bendera i nie zastanawiać się, co zrobić, gdy jeden nie przyjedzie na kadrę.
Łatwo mówić, ale rzeczywistość jest zupełnie inna. Dlaczego tych talentów nie mamy?
– Prowadzę obecnie drużynę kadetów, odziedziczyłem ich po różnych trenerach i widzę, co potrafią. Niektórzy z nich posiadają nawyki, które bardzo ciężko wykorzenić. Niestety nie umieją dobrze podawać. Zresztą, widać to w kadrze seniorów – my nie umiemy podawać! Nie uczymy podań pod presją, przy agresywnej obronie, nie uczymy podejmować właściwych decyzji. Kadeci, juniorzy mają ogromne braki w tym względzie.
Mamy słabych trenerów, jak pisze Adam?
– I tak, i nie. Nie mamy wytycznych, co do szkolenia. To trochę tak, jakbyś miał dostać się z Lublina do Warszawy, ale między tymi miastami nie było szosy – każdy szedłby po swojemu, po omacku, niektórzy by zabłądzili. Czasem trenerom może się wydawać, że coś jest dobre, ale nie jest. Potrzebujemy szkoleń od trenerów z USA, z Serbii.
Mamy trenerów ambitnych, pracujących z sercem, ale idziemy złą drogą, podejmujemy złe decyzji. Nie mamy się od kogo uczyć, pod tym kątem zgadzam się z Adamem. Nie mamy mentorów dla młodzieżowych trenerów.
„Ślepy wiedzie kulawego”.
– Tak to wygląda.
A Ty czujesz się słabym trenerem?
– Nie, czuję się bardzo dobrym. Dlatego, że nauczyłem się koszykówki od bardzo dobrych trenerów z NCAA. Miałem się jej gdzie nauczyć. Kolejny argument za wyjazdami graczy – pamiętajmy, że ci co wyjechali, jak skończą kariery, mogą być bardzo dobrymi trenerami. Ich zrozumienie koszykówki jest na bardzo dobrym, dużo wyższym poziomie. I o to chodzi.
OK, ale w NCAA grali wspomniany Ignerski, a wcześniej Maciej Zieliński czy Piotr Szybilski. Nikogo nie trenują, nie są mentorami dla naszych talentów.
– Brakuje nam tych mentorów, brakuje nam w baskecie ludzi z nazwiskami, autorytetami, ludzi, których pamiętamy z boiska z czasów świetności. Zawodnicy potrzebują doświadczonych trenerów – doświadczonych z boiska. Przykład: Radek Hyży – chłopaki ze Śląska mówią, że z lepszym trenerem nie pracowali. Jest szczery, mówi zrozumiałym językiem, ma pasję i wiedzę. I uczył się od wielu dobrych trenerów, wiele widział. I tak to powinno wyglądać, koszykówki trzeba się nauczyć.
Ktoś mi kiedyś powiedział fajną rzecz: trenerzy to najwięksi złodzieje na świecie – kradną ćwiczenia, zagrywki, systemy. I to nic złego, tak to musi wyglądać. A my w Polsce wiedzą się nie dzielimy, albo przynajmniej nie mamy płaszczyzny, na której możemy się tym podzielić.
PLK, NBA – obstawiaj na UNIBET i wygrywaj kasę! >>