Kibice w Bydgoszczy byli świadomi powagi tego spotkania. Co prawda obie ekipy już wcześniej miały spory zapas wobec ostatnich w tabeli torunian, natomiast kolejne zwycięstwo zagwarantowałoby jeszcze lepszą (tj. bezpieczniejszą) sytuację. Wiemy już, że obie ekipy mogą wziąć głęboki oddech – zarówno Astoria, jak i Sokół mają cztery wygrane więcej niż walczące “o życie” Twarde Pierniki.
Szczególnie istotna dla ostatecznego wyniku była kwarta numer dwa. Z perspektywy czasu – jedna z najlepszych dotychczas w wykonaniu Astorii. Zresztą, 25:8 mówi samo za siebie. Wiele strat, a nawet faul techniczny dla trenera Łukomskiego – to wszystko jeszcze bardziej podbudowywało gospodarzy.
Po 15-minutowej przerwie bydgoszczanie wygrywali 10 oczkami. Chwilę później ci powiększyli przewagę nawet do 18 punktów. Należy jednak podkreślić, że beniaminek nie poddał się bez walki. Przyjezdnych szczególnie warto pochwalić za występ w końcówce. Podopieczni Marka Łukomskiego zbliżyli się naprawdę znacząco – 81:76. Wówczas pozostały jeszcze ponad 2 minuty, a ewentualne zwycięstwo wciąż było realne. Jak już wiemy – zabrakło skuteczności, a prowadzenie Astorii okazało się wystarczające.
W przypadku gospodarzy duże wrażenie zrobił na nas Nathan Cayo. Potrzebował raptem 22 minut, by zdobyć aż 21 punktów. Co więcej, jego skuteczność za dwa wynosiła dokładnie 100 procent! Z kolei sobotni Sokół to Delano Spencer, Corey Sanders i długo nikt – przynajmniej pod względem trafień. Amerykański duet zdobył aż 54 (!) oczka, ale nie przełożyło się to na triumf na wyjeździe.