Większość akcji pozostanie w rękach PZKosz, związek sam ze sobą ustali opłatę, którą PLK zapłaci mu za prowadzenie rozgrywek. Perspektywa zmian w spółce znów się oddaliła.

EuroBasket, PLK, NBA – typuj i wygrywaj kasę! >>
Skończy się na gadaniu i PLK 2.0 nie będzie – za projektem klubów nie idą poważne pieniądze i większościowy pakiet udziałów zostanie w rękach PZKosz – napisaliśmy na początku kwietnia w tekście pt. „Nie będzie żadnego przejęcia akcji PLK przez kluby”.
I choć kilka dni później Janusz Jasiński ze Stelmetu (twarz projektu obok Macieja Wiśniewskiego i Kazimierza Wierzbickiego) stwierdził, że sprawy są dogadane na poziomie 80 proc., to będzie tak, jak napisaliśmy. Szumnie zapowiadany projekt PLK 2.0, w którym to kluby miałyby rządzić ligą, upadł. Albo przynajmniej został przesunięty na kolejny rok.
– Temat jest odłożony, tak się umówiliśmy – mówi nam prezes PZKosz Grzegorz Bachański. – Na razie nie został przedyskutowany żaden projekt, który satysfakcjonowałby wszystkie strony. Pod koniec lata wrócimy do rozmów.
– Ja deklaruję chęć powrotu do stanu, w którym kluby miały 90 proc. akcji spółki – dodaje.
Kluby dobre, kluby złe
W tej chwili 63 proc. akcji posiada PZKosz, 10 proc. Prokom Investments, a po ok. 3,5 proc. ma kilka klubów. Mniejszość grających oraz np. Polonia Warszawa czy Kotwica Kołobrzeg.
I tak naprawdę nie potrafimy wyjaśnić, czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony jasne jest, że PLK S.A., która z założenia ma zarabiać pieniądze dla klubów, powinny rządzić właśnie one. Ustalać reguły dotyczące obcokrajowców, wybierać mecze do transmisji, budować jak najbardziej atrakcyjny produkt i zarabiać na nim kasę. Po to powstała ligowa spółka.
Z drugiej strony, to właśnie w czasach, gdy większość akcji miały kluby, PLK S.A. znalazła się na skraju finansowego upadku – to one doprowadziły do sytuacji, w której wkroczył PZKosz przejmując większość akcji. Teraz – patrząc na brak zainteresowania projektem PLK 2.0. i biedę większości klubów – przejęcie przez nie akcji mogłoby oznaczać jeszcze większy bałagan niż mamy obecnie.
Co ustali Grzegorz?
Liga pozostaje zatem we władaniu związku i to federacja sama ze sobą – a w zasadzie prezes PZKosz Grzegorz Bachański z wiceprezesem PLK Grzegorzem Bachańskim – ustali wysokość opłaty za prowadzenie rozgrywek w nowej umowie między związkiem i ligą. Poprzednia wygasła 30 czerwca.
PZKosz może narzucić więc lidze dowolne regulacje – klubów wysłuchać może, ale nie musi. Ile spółka zapłaci federacji? Ostatnio było to 800 tys. złotych. – W ostatnich latach była to kwota równa 20 proc. przychodów, ale to zapis elastyczny, można go zmienić. Gdy przychody spółki rosną, ustala się niższy procent – mówi Bachański.
Co w sytuacji, gdy liga nie ma sponsora, jej przychody drastycznie zmalały i w dużej mierze będą utrzymywać ją kluby, które zapłacą po 60 tys. wpisowego? – Na poziomie niewysokich przychodów, do umowy wpisuje się stałą kwotę. My ją w tym roku zmniejszymy – mówi Bachański.
A kluby kręcą nosem i czekają. Prezesi mówią tak: – Najpierw chcemy zobaczyć umowę PLK z PZKosz, potem jej zatwierdzenie przez ministerstwo. I dopiero potem możemy płacić wpisowe – na razie nie wiemy komu, dlaczego i za co.
ŁC