
Załóż konto w Superbet i odbierz 1554 zł na start!
Śląsk naprawdę dobrze rozpoczął to spotkanie. Po czterech minutach gry WKS prowadził 11:4, głównie za sprawą duetu Dziewa & Nizioł. Zresztą, wspólne akcje tych dwóch były skuteczne nie tylko na początku, ale tak naprawdę na przestrzeni całego meczu. Później jednak gospodarze złapali chwilowy kryzys, ale mimo tego to oni byli górą po pierwszej kwarcie. Niewiele brakowało, by identyczny rezultat widniał na tablicy także po kwarcie numer dwa, jednak niemal równo z syreną końcową trzy punkty dla gości zdobył Nate Sestina. Tym samym podopieczni Andreja Urlepa mieli do odrobienia dwa oczka straty.
Po piętnastominutowej przerwie wciąż byliśmy świadkami wyrównanego widowiska. Nieco uaktywnił się Conor Morgan, który wciąż gra poniżej oczekiwań. W trzeciej kwarcie trafił jednak dwie trójki, a kibice na moment zapomnieli o jego słabej skuteczności. Najważniejszym momentem była sama końcówka. Jakkolwiek znaczącą przewagę Ankara wypracowała na trzy minuty przed końcem, gdy prowadziła 74:69. Wówczas na parkiet powrócił Jeremiah Martin, który w środę brał na siebie znaczną część rzutów. Śląskowi brakowało skuteczności. Dwie ostatnie akcje zakończyły się niecelną trójką Łukasza Kolendy i stratą Daniela Gołębiowskiego. Ostatecznie Turk Telekom Ankara pokonał WKS Śląsk Wrocław 75:71.
Bezpośrednio po zakończeniu meczu Andrej Urlep zwracał uwagę na złe decyzje swoich zawodników. Wspomnieć należy także o skuteczności z linii rzutów wolnych, która była nawet nie tyle przeciętna, co fatalna. WKS wykorzystał raptem 6 z 17 prób. Być może to jedna z przyczyn, przez którą mistrzowie Polski we wtorkowy wieczór nie byli w stanie pokonać zawodników z Ankary.
Piotr Janczarczyk