
Nowa oferta powitalna PZBUK – darmowy zakład 50 zł.! >>
W sezonie 2019/2020 Legia Warszawa miała wykonać kolejny krok w realizacji projektu „Odrodzenie Potęgi”. Przedłużenie o 2 lata kontraktu z trenerem Tane Spasevem oraz zakontraktowanie siedmiu nowych zawodników miały stanowić podstawy budowy nowej Legii, której celem były: walka w eliminacjach Ligi Mistrzów (na awans chyba nikt nie liczył), udany debiut w rozgrywkach FIBA Europe Cup oraz przynajmniej powtórzenie ubiegłorocznego wyniku w Energa Basket Lidze, czyli awansu do fazy play-off. Jakim prawem to się nie udało?
Zgodnie z Prawem Murphy’ego: wszystko co mogło pójść w tym sezonie źle, poszło źle. A konsekwencje słabych występów poniósł Tane Spasev, który został zwolniony z funkcji trenera Legii Warszawa.
Po ogłoszeniu decyzji o rozstaniu z macedońskim szkoleniowcem w reakcjach kibiców dominowało zdziwienie, związane jednak nie z samą decyzją klubu, tylko z tak późną reakcją na wyniki drużyny. Zwłaszcza, że decyzja o przeprowadzeniu zmian personalnych nastąpiła zaledwie kilka dni przed kluczowym w kontekście utrzymania się w lidze meczem z MKS-em Dąbrowa Górnicza. Jakkolwiek by oceniać tę zmianę należy w pierwszej kolejności przeanalizować jakie warunki pracy miał w tym sezonie Tane Spasev i czy decyzję o zwolnieniu faktycznie można było podjąć dużo wcześniej.
Trudny terminarz
Pierwszy oficjalny mecz Legia Warszawa rozegrała już 17 września, więc jako jedna z pierwszych w PLK rozpoczęła swoje przygotowania rozgrywając przy tym najmniej spotkań kontrolnych. Po czterech meczach w eliminacjach europejskich pucharów czekał ją pojedynek z Polskim Cukrem Toruń w rozgrywkach Energa Basket Ligi. W następnych kolejkach zespół z Warszawy mierzył się z mistrzem Polski Anwilem Włocławek, Stelmetem Eneą BC Zielona Góra, nieobliczalną Enea Astorią Bydgoszcz oraz w derbach Mazowsza z HydroTruckiem Radom.
Efekt? Pięć porażek, które mogły nieco podciąć skrzydła koszykarzom Spaseva, choć porażki z trzema pierwszymi zespołami zapewne były wkalkulowane w koszty. Co prawda zwycięstwa z MKS-em i Kingiem Szczecin dały pewien powiew nadziei, ale jak się później okazało były to tylko miłe złego początki.
Fatalna polityka transferowa
Jakub Nizioł. To w zasadzie jedyny zawodnik sprowadzony latem, który do tej pory został w zespole. Paradoksalnie na jego korzyść mogły działać… kontuzje. Najpierw to Kuba borykał się z urazem, a po powrocie do zdrowia kontuzji doznał Romaric Belemene, czyli jego bezpośredni rywal do miejsca w składzie. Poza Jakubem i Przemysławem Kuźkowem wszyscy nowi zawodnicy pożegnali się z klubem, co bez wątpienia nie jest zjawiskiem normalnym. Można odnieść wrażenie, że Legia nieco przesadziła z eksperymentowaniem w składzie. W klubie pojawiło się zbyt wielu zawodników, którzy stanowili niewielką wartość dodaną dla drużyny.
Isaac Sosa europejską koszykówkę znał tylko z telewizji i Internetu, nie potrafił odnaleźć się w założeniach taktycznych i jako pierwszy pożegnał się z Legią. Szymon Kiwilsza miał być chyba drugim Michałem Kołodziejem. Zawodnikiem, który w Legii rozwinie skrzydła. Drew Brandon dobrze zbierał piłki z tablicy, niestety nieco gorzej zbierał asysty.
Romaric Belemene przychodził jako gracz z końca ławki klubu z hiszpańskiej ACB i jak widać nie bez powodu tam się znalazł. I na koniec Michael Finke, dla którego Legia była pierwszym klubem po studiach. Na początku sezonu Finke prezentował się bardzo dobrze, jednak chyba presja wyniku spowodowała, że spalił się psychicznie i w ostatnich meczach w Legii nie był w stanie zaprezentować 100% swoich możliwości.
Kontuzje, kontuzje, kontuzje…
Absencje zawodników to największy problem Legii w tym sezonie. Na 31 rozegranych spotkań (EBL, PP, europejskie puchary) tylko w dwóch meczach (ze Stelmetem i Treflem) trener Tane Spasev miał do dyspozycji wszystkich zawodników, a aż w 1/3 meczów (mecze rozgrywane w listopadzie) liczba graczy zdolnych do gry była poniżej 10. I tutaj można zaobserwować pewien paradoks, ponieważ właśnie wtedy Legia odniosła zwycięstwa z MKS-em i Kingiem. Inna sprawa, że w tych meczach zagrał już Michał Michalak, który od pierwszego meczu stał się liderem walczącej o utrzymanie drużyny.
Kontuzje nie omijały również nowych zawodników, co stanowiło utrudnienie w realnej ocenie przydatności graczy do drużyny. W niektórych przypadkach były to krótkie urazy (Sosa 3 mecze przerwy), w innych trochę dłuższe (Nizioł 7, Belemene 8 spotkań) lub ekstremalnie długie jak w przypadku AJ Englisha, który tuż po przyjściu doznał kontuzji kolana. Nic dziwnego, że w takich warunkach trudno było o zorganizowanie dobrych treningów nad czym najbardziej ubolewał…
Trener Tane Spasev
Macedoński szkoleniowiec stał się w pewnym sensie kozłem ofiarnym sytuacji w Legii, ale czy słusznie? Problemy z kontuzjami powodowały, że trener nie miał możliwości przeprowadzenia zajęć w pełnym składzie oraz sprawdzenia wszystkich wariantów gry. W meczach często musiał rotować juniorami.
Ktoś jednak mógłby w tym miejscu zauważyć, że nie tylko on miał problemy. Trener Michał Dukowicz również musiał radzić sobie z niewystarczającą liczbą zawodników, czy transferami Roberta Johnsona i Dominica Artisa. Z kolei trener Marek Łukomski w Starogardzie Gdańskim musiał pogodzić się z kontuzją Macieja Bojanowskiego, Michała Kołodzieja oraz odejściem Kamau Stokes’a, Bretta Prahla czy Martynasa Paliukenasa.
Różnica polega jednak na tym, że w przypadku MKS-u i Polpharmy widmo spadku było od początku sezonu. Od tych zespołów nikt nie oczekiwał nadzwyczajnych wyników. Kibice wiedzieli, że mogą liczyć maksymalnie na kilka zwycięstw w sezonie. Z kolei Legię wielu komentatorów typowało na pewnego kandydata do awansu do play-off, a tymczasem okazało się, że w Warszawie muszą walczyć o utrzymanie.
Rozbudzone apetyty kibiców tworzyły coraz większą presję na zespole i trenerze. Nic więc dziwnego, że po ostatnim meczu z HydroTruckiem Radom trener Spasev w gorzkich słowach wypowiadał się na temat przyszłości zespołu, a ostatecznie musiał pożegnać się z posadą.
Czy można było zareagować szybciej? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Pierwszą okazją do zwolnienia Spaseva była listopadowa porażka z Polpharmą, ale tak jak wcześniej zostało wspomniane Legia borykała się w tym czasie z licznymi kontuzjami. Warto również zauważyć, że aż 5 spotkań Legia przegrała różnicą 2-3 punktów. Gdyby przynajmniej 3 z tych meczów zakończyły się zwycięstwem Legii, to w tym momencie koszykarze Spaseva mieliby 3 punkty przewagi nad strefą spadkową i odrobinę większy komfort psychiczny.
Z drugiej strony trudno negować decyzję o zwolnieniu Tane Spaseva. Macedończyk jest bez wątpienia bardzo dobrym szkoleniowcem, jednak w tym przypadku należało również nieco oczyścić i ożywić atmosferę w drużynie. Będzie to pierwsze zadanie nowego szkoleniowca Legii, którym został Wojciech Kamiński. Nowy trener został rzucony na głęboką wodę, ponieważ za kilka dni niezwykle ważny mecz z MKS-em, czyli bezpośrednim rywalem do utrzymania w lidze.
Zwycięstwo w tym meczu jest bardzo ważne, ale porażka różnicą mniej niż ośmiu punktów również nie będzie tragedią. Legia ma minimalnie lepszy terminarz, więc zespół pod wodzą trenera Kamińskiego może liczyć na zwycięstwa w meczach z innymi, teoretycznie silniejszymi rywalami. Legia Spaseva takiego „komfortu” by nie miała, a porażka w meczu z drużyną z Dąbrowy Górniczej mogłaby stanowić jeden z ostatnich gwoździ do trumny z napisem „Energa Basket Liga”.
Michał Szczyżański